Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małopolscy samorządowcy wspólnie przeciwko koszmarowi stu kryzysów. Wojna, inflacja, piekielnie drogi prąd, gaz, węgiel i inne plagi

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Fot. Sebastian Dudek
Małopolska stała się miejscem schronienia dla setek tysięcy uchodźców i jednocześnie wielkim zapleczem morderczej wojny toczonej przez Ukraińców z zagrażającą całej Europie putinowską Rosją. Małopolskie samorządy – gminne, powiatowe i wojewódzki - dzielnie stawiają czoła skutkom wojny, pandemii, inflacji, nawałnicy zmian prawa, koszmarowi rekordowo drogich paliw i energii, a także ociepleniu klimatu i… śmiertelnie groźnej centralizacji. Jak im idzie? Czego im potrzeba w tym najtrudniejszym od dekad momencie? Rozmawiamy o tym z wytrawnymi małopolskimi samorządowcami.

W całej historii polskiej samorządności nie było tak ciężko, jak dziś – mówią zgodnie liderzy małopolskich gmin i powiatów w rocznicę pierwszych w pełni demokratycznych wyborów w powojennej Polsce, które odbyły się 27 maja 1990 r. Owszem, początki samorządów były bardzo trudne, potem również zdarzały się pełne wyzwań momenty, ale bodaj nigdy nie doszło do tak katastrofalnej kumulacji przeróżnych, w większości bardzo ciężkich, kryzysów.

- Ledwo wyszliśmy z pandemii okupionej wieloma ofiarami – Polska odnotowała przecież rekordową od II wojny światowej liczbę zgonów, ledwie wielkim wysiłkiem wspólnot samorządowych ogarnęliśmy wywołany przez COVID-19 kryzys w wielu dziedzinach, od zdrowia przez oświatę po gospodarkę, z turystyką na czele, a już dopadła nas cała seria nowych kryzysów. Mówię tu o kryzysie energetycznym, który w ogromny sposób wpływa na wszystkie właściwie dziedziny naszego życia, a przede wszystkim o wojnie w Ukrainie, której oddziaływanie na samorządy jest wielorakie, od konieczności przyjęcia i utrzymanie tysięcy uchodźców po lawinowy wzrost wszelkich kosztów, zagrażający m.in. trwającym i planowanym inwestycjom, a w konsekwencji istnieniu wielu tysięcy mniejszych firm żyjących z lokalnych publicznych przetargów

– opisuje Kazimierz Barczyk, przewodniczący Stowarzyszenia Gmin i Powiatów Małopolski.

Z okazji kolejnego Dnia Samorządu Terytorialnego, świętowanego w 32. już rocznicę pamiętnych wolnych wyborów do gmin, wywalczonych przez ludzi wspaniałej pierwszej „Solidarności”, zastanawialiśmy się wspólnie, co trzeba zrobić, by polskie samorządy poradziły sobie skutecznie z opisanymi wyżej kryzysami – z których pączkują niemal codziennie nowe kryzysy. W tej arcyciekawej i potrzebnej rozmowie uczestniczyli, obok Kazimierza Barczyka, współtwórcy samorządności, niezwykle doświadczeni włodarze małopolskich gmin: Elżbieta Burtan - wójt gminy Zabierzów, Bogusław Król - wójt gminy Zielonki, Mariusz Krystian - wójt gminy Spytkowice (w powiecie wadowickim) oraz Paweł Sala - burmistrz Makowa Podhalańskiego i zarazem wiceprezes zarządu Forum Wójtów, Burmistrzów i Prezydentów Małopolski przy Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej - Małopolskim Instytucie Samorządu Terytorialnego i Administracji.

Podstawowy wniosek z ich wypowiedzi jest taki, że samorządy dawały sobie dotąd radę ze wszystkimi wyzwaniami i kryzysami głównie dlatego, że są silne siłą swoich wspólnot. Małopolanie po prostu uwierzyli, że warto wziąć sprawy w swoje ręce – zrobili to zarówno przedsiębiorcy, jak i członkowie lokalnych wspólnot; ci ostatni przejęli się losem małych ojczyzn, dzięki przeforsowanym przez ludzi pierwszej „Solidarności” rozwiązaniom prawnym i finansowym uzyskali przy tym ogromny wpływ na większość rzeczy, jakie dzieją się na ich terenie.

Twórcy polskiej samorządności wyszli z prostego i logicznego założenia, że to mieszkańcy Zabierzowa i sąsiednich wiosek wiedzą najlepiej, czego potrzeba w Zabierzowie i sąsiednich wioskach; podobnie mieszkańcy Makowa Podhalańskiego, Zielonek czy Spytkowic najtrafniej wskazują swoje lokalne potrzeby. Co więcej – oni też w najbardziej szczery, czasem wręcz brutalny, ale zawsze skuteczny sposób potrafią rozliczać władzę z podejmowanych działań, w tym przeforsowanych inwestycji. Ta stała presja, patrzenie władzy na ręce, sprawia, że każda publiczna złotówka wydawana jest z sensem (służy realizacji pragnień i postulatów mieszkańców), a jeszcze wcześniej – oglądana z każdej strony (bo wszelkie marnotrawstwo jest błyskawicznie wyłapywane i piętnowane przez wyborców).

Gdzie w Małopolsce można najczęściej zobaczyć taki widok? Z okazji Dnia Matki krakowski Urząd Statystyczny opublikował dokładne dane. Oto aktualny ranking najbardziej i najmniej dzietnych powiatów w Małopolsce. Jeśli chcesz znaleźć swój powiat i poznać szczegóły, kliknij w przycisk "zobacz galerię" i przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE.

Dzień Matki w Małopolsce. Nastolatki przestały rodzić, przyb...

Znawcy ustrojów społeczno-politycznych zgodnie przyznają, że właśnie ów prosty mechanizm, polegający na przekazaniu dużej liczby kompetencji i pieniędzy do gmin, a potem (w ramach drugiego etapu reformy samorządowej w 1999 r.) także do samorządowych województw i powiatów bardzo mocno przyczynił się do cywilizacyjnego sukcesu Polski, uznawanego powszechnie za cud. – W 1990 roku startowaliśmy z takiego poziomu, jak Ukraina, ale dzięki samorządom, które najpierw potrafiły wyzwolić energię mieszkańców i fantastycznie wykorzystać lokalne zasoby, a potem jak żadne inne w Europie inwestować środki unijne, wyprzedziliśmy wschodnich sąsiadów o kilka długości – przypomina Kazimierz Barczyk.

Ta siła i odpowiedzialność lokalnych wspólnot dała znać o sobie także podczas najświeższego kryzysu, gdy do Polski trafiło ponad 3 mln uchodźców z Ukrainy. Choć był bezprecedensowy w Europie napływ ludzi potrzebujących pomocy w tak krótkim czasie, mieszkańcy i przedsiębiorcy, przy wsparciu swoich samorządów, dali radę, dokonując rzeczy powszechnie w świecie podziwianej. Teraz jednak lokalne wspólnoty samorządowe borykają się z całą masą wyzwań. Jak sobie z nimi radzą? Czego im najbardziej potrzeba, by wyjść na prostą? Co powinien w obecnej sytuacji robić rząd?

Samorządności proszę nas nie pozbawiać. To bezcenny kapitał, któremu zawdzięczamy cud

Zbigniew Bartuś: Dzień Samorządu to z jednej strony doskonały powód do świętowania, bo - jak wiele razy podkreślaliśmy – samorządy są od ponad 30 lat motorem napędowym polskiego cudu cywilizacyjnego, czyli tak naprawdę lepszego życia Polek i Polaków. Z drugiej strony – przyszło nam żyć w nieznośnie ciekawych czasach, wyzwania mnożą się jak króliki. Zacznijmy od tego, które od 23 lutego nie schodzi z czołówek gazet. Jak ono wygląda z punktu widzenia gminy Zabierzów?
Elżbieta Burtan, wójt gminy Zabierzów: - Zarejestrowaliśmy ponad tysiąc osób z Ukrainy w naszej gminie. Większość mieszka u rodzin, w domach prywatnych. Ale też szybko zareagowaliśmy na apel wojewody i starosty, żeby zorganizować lokale gminne i dzisiaj mamy około 150 osób w takich miejscach. Ten w sumie tysiąc dodatkowych osób to naprawdę sporo jak na społeczność złożoną z 26 tys. mieszkańców.

Jakie wiążą się z tym wyzwania?
Elżbieta Burtan: - Jak pewnie większość gmin mieliśmy na samym początku problemy ze znalezieniem miejsc noclegowych, bo przecież gminy nie mają hoteli itp. Dysponują nimi podmioty prywatne, gminy posiadają co najwyżej remizy czy świetlice. W takich świetlicach my właśnie zorganizowaliśmy miejsca noclegowe. Stworzyliśmy także miejsca w naszych szkołach i przedszkolach dla dzieci ukraińskich.

Bo uchodźcy to przecież głównie kobiety i dzieci…
Elżbieta Burtan: - Praktycznie mężczyzn nie ma. Są kobiety w średnim i w młodym wieku, które przyjechały z dwójką, trójką, czasami czwórką dzieci. Do szkół przyjęliśmy ponad setkę dzieciaków, do przedszkoli ponad 60. Na szczęście dostajemy na to wreszcie jakieś środki. Ale są u nas także dzieci, które nie chodzą do szkół, tylko korzystają z naszych świetlic wiejskich, gdzie zorganizowaliśmy zajęcia z języka polskiego kilka razy w tygodniu. Dzieci uczą się języka w szkole i dwóch punktach poza szkołami, za co płacimy my, czyli gmina. Uznaliśmy, że to ważne, bo większość uchodźców zna polski słabo lub nie zna go wcale.

Wszystkie koszty z tytułu przyjęcia uchodźczyń są wam refundowane przez państwo?
Elżbieta Burtan: - Na początku środków w ogóle nie było. Musieliśmy radzić sobie sami, głównie w oparciu o zasoby prywatne. Czyli wiele kosztów wzięli na siebie nasi mieszkańcy. Dzisiaj dostają na swych gości zasiłki. A nam refundowana jest część ponoszonych wydatków. Przecież, żeby w ogóle zorganizować te lokalizacje gminne, trzeba było zakupić łóżka, materace i tak dalej. Środki czystości i cały szereg innych potrzebnych rzeczy też musieliśmy kupić. Część tych nakładów musimy pokryć z budżetu gminy.

Czy to jest już poukładane w sposób gwarantujący jakąś stabilizację, spokój?
Elżbieta Burtan: - Główny problem jest taki, że ta olbrzymia pomoc udzielona w odruchu serca ma z natury charakter tymczasowy, doraźny. Mieszkańcy nie są w stanie jej długoterminowo unieść - ani finansowo, ani nawet psychicznie. W sumie mieszkają z całkiem obcymi ludźmi pod wspólnym dachem. Abstrahuję od faktu, że wspomniane zasiłki nie pokrywają ponoszonych kosztów. Chodzi o takie normalne codzienne życie, do którego większość rodzin chciałaby wrócić. Oczywiście, opiekunowie rozumieją powagę sytuacji, koszmar tej wojny. Ale to jest taki etap, gdy większość odpowiedzialności za dalszą pomoc powinno wziąć na siebie państwo wraz ze swymi agendami. To nie może dłużej funkcjonować jak dotąd, choćby dlatego, że ten stan tworzy liczne pola konfliktów.

Wiadomo już, że znaczna część uciekinierów przed wojną chce zostać w Polsce na dłużej, może nawet na stałe. W Zabierzowie też?
Elżbieta Burtan: - Też. Zdecydowanie chcą zostać. Naprawdę tylko niewielka liczba osób wróciła na Ukrainę lub pojechała dalej. Co więcej, innych osób z Ukrainy nadal przebywa i nie zamierzają nigdzie od nas wyjeżdżać. Mamy deklaracje o przyjęciu uchodźców z naszego zaprzyjaźnionego miasta w Niemczech, czekają tam na przybyszy naprawdę świetne warunki - byłam, widziałam! Zapraszają nawet kilkaset osób. Namawiamy do tego naszych gości. Ale oni wolą zostać w Zabierzowie.

Czemu?
Elżbieta Burtan: - Raz, że mają u nas naprawdę dobrze, dwa, że blisko jest Kraków, ale chyba najważniejsza jest bliskość kulturowa (niemiecki jest jednak dla nich trudniejszy niż polski) i bliskość samej Ukrainy. Oni po prostu schronili się tutaj jakby za płotem własnego domu. Czekają na chwilę, kiedy będą mogli wrócić.

Są świadomi, że niektórzy nie będą mieli do czego wracać?
Elżbieta Burtan: - Chyba jeszcze nie. I to może być problem. Bo całe dotychczasowe wsparcie nastawione było na gościnę tymczasową. A ona się robi permanentna.

Mieszkańcy nie chcieliby odzyskać swojej świetlicy?
Elżbieta Burtan: - No, właśnie chcieliby. Oni są, oczywiście, bardzo empatyczni, rozumieją potrzeby uchodźców. Ale z drugiej strony – mają przecież swoje. Czas, życie im ucieka. Zwłaszcza seniorzy chcieliby się znów spotykać, wspólnie coś porobić, zorganizować. Po to stworzyliśmy dla nich takie miejsca, po to organizowaliśmy tam dla nich masę zajęć. A teraz oni nie mają gdzie się podziać. Ja wiem, że trudno tę niedogodność przykładać do koszmaru wojny. Ale mu musimy o tym mówić, bo takie sytuacje mogą się stać zarzewiem nieporozumień, sporów, może nawet niechęci i konfliktów. Zwłaszcza, gdyby ktoś chciał na tym emocjonalnie zagrać.

Jest zatem problem mieszkań, opieki nad dziećmi, nauki języka, znajdowania pracy…
Elżbieta Burtan: - Tak. I my od niego nie uciekniemy, bo już słyszę od części tych naszych Ukrainek, że one chcą zostać zabierzowiankami: ściągnąć tutaj partnerów, mężów i po prostu żyć. Więc doraźnie niepokoi nas, jak długo państwo będzie nam refundować pewne wydatki i jak długo będzie utrzymane wsparcie dla rodzin goszczących uchodźców. A przecież są jeszcze inne wydatki, na które musimy znaleźć pieniądze sami. Weźmy gospodarkę odpadami. Wszyscy wiedzą, jak potwornie zdrożał wywóz śmieci. A my mamy tysiąc dodatkowych mieszkańców, którzy też produkują te odpady.

Proza życia.
Elżbieta Burtan: - Proza, za którą my jako gmina musimy zapłacić. Ważne jest więc zagwarantowanie przez państwo ciągłości tego finansowania, żebyśmy wiedzieli, na czym stoimy. Bo na razie perspektywa finansowa obowiązuje tylko do wakacji. Nikt nie wie, jak długo ta wojna potrwa. Ale chcielibyśmy wiedzieć, że nie zostaniemy sami z jej ofiarami i skutkami. Dziś same tylko koszty wyżywienia osób goszczonych przez nas w obiektach gminnych wynoszą prawie 100 tys. zł miesięcznie. Jeśli państwo przestałoby refundować ten wydatek, to co…. Wojewoda, starosta wezmą tych ludzi pod swój dach? Przecież gmina nie jest od tego, żeby we własnym zakresie rozwiązywać problem uchodźczy.

On jest zresztą szerszy, prawda?
Elżbieta Burtan: - Zdecydowanie. Weźmy pracę. Wiele Ukrainek chce pracować, część już pracuje, ale to są, siłą rzeczy, roboty doraźne, dorywcze. Jakieś sprzątanie itp. Aby te osoby mogły naprawdę pójść do pracy, najlepiej w zgodzie ze swymi kompetencjami, trzeba rozwiązać masę problemów – od trwałego miejsca zamieszkania, przez opiekę nad dziećmi po wyuczenie języka. Przyuczenie do zawodu czy danego stanowiska to dopiero finalny etap całego procesu. Ale ten proces jest nie do uniesienia przez gminy. Już to, że myśmy potrafili zaabsorbować tyle nowych dzieci do naszych szkół i przedszkoli, stanowiło nie lada wyzwanie i wysiłek. Sięgnęliśmy tu do kresu swoich możliwości w tym względzie.

Od początku roku do krakowskiego GUP napływały liczne oferty pracy w Krakowie z firm budowlanych, transportowych, magazynowych, gastronomicznych, turystycznych, sprzątających, wiele propozycji skierowanych było do pielęgniarek, opiekunów osób starszych, sprzedawców, a także pracowników biurowych. A jak to wygląda dziś? Oto nasze najnowsze zestawienie ofert oparte na danych GUP w Krakowie, czyli swego rodzaju ranking najbardziej poszukiwanych pracowników w Krakowie. Jeśli chcesz się z nim zapoznać, kliknij w przycisk "zobacz galerię" i przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE.

Kraków. Najbardziej poszukiwani pracownicy - MAJ 2022. Zatru...

Bogusław Król, wójt gminy Zielonki: - My w gminie Zielonki już wcześniej budowaliśmy i rozbudowywaliśmy szkoły, ponieważ nasza gmina jest bardzo popularna, chętnie zamieszkują u nas młode rodziny, przybywa dzieci, co nakręca rozwój. Bardzo mnie to cieszy. Przybycie, jak w Zabierzowie, około tysiąca uchodźców, w tym wielu dzieci, też stanowiło dla nas wyzwanie. Myśmy utworzyli sześć oddziałów przygotowawczych w trzech placówkach na poziomie klas 1-3 i jeden oddział na poziomie 4-8. W sumie około 140 dzieciaków z Ukrainy uczestniczy w zajęciach. Do regularnych klas trudno ich włączać, bo generalnie młodzi Ukraińcy słabo posługują się językiem polskim, niewiele rozumieją – stąd jedynym sensownym rozwiązaniem były te oddziały przygotowawcze.

Co dalej?
Bogusław Król: - Świetne pytanie! Chcielibyśmy na nie znać odpowiedź. Na dzisiaj nie wiemy, co będzie od 1 września. Do końca tego roku szkolnego mamy finansowanie zapewnione z rezerwy ministra edukacji. Ale przyszłość pozostaje niepewna. To dla nas trudne, ponieważ mamy praktycznie szkoły przepełnione, mimo że rozbudowaliśmy dość mocno bazę w ostatnim czasie. Dzieci uczą się w godzinach popołudniowych, co też pozwala pozyskać kadrę – bo przy takiej inflacji, takim wzroście kosztów utrzymania, coraz trudniej o nauczycieli. A tu jeszcze musimy mieć pomocnika nauczyciela tłumaczącego wszystko na ukraiński.

Jest jakieś dobre wyjście z tej sytuacji?
Bogusław Król: - Osobiście jestem zwolennikiem rozwiązania, w ramach którego nauczanie uchodźców realizowane jest centralnie w formie zdalnej; czyli trzeba by zainwestować w laptopy i tablety dla tych młodych ludzi oraz stworzyć dla nich system nauczania. Część z nich zresztą już teraz uczy się zdalnie, korzystając z lekcji w ukraińskich szkołach. Myślę, że to jest lepszy, a zarazem dużo tańszy sposób zapewnienia młodym Ukraińcom dostępu do edukacji. Ale trzeba by to zacząć organizować już dziś.

Oświata w Małopolsce: rządowa czy samorządowa?

Niestety, problem uchodźczy jest tylko jednym z wielu kryzysów, z jakimi samorządy muszą się dzisiaj mierzyć. Dopiero co, nieśmiało, żegnaliśmy pandemię…
Mariusz Krystian, wójt gminy Spytkowice: - Paradoksalnie, pandemia pozwoliła nam przewartościować pewne rzeczy i przyjrzeć się bliżej różnym aspektom funkcjonowania różnych sfer życia, zwłaszcza w ochronie zdrowia, edukacji, administracji samorządowej i rządowej. Służba zdrowia, mimo heroicznej walki wielu lekarzy, pielęgniarek, ratowników, pokazała wszystkie swe organizacyjne słabości.

Odnotowaliśmy jako kraj historyczny rekord zgonów.
Mariusz Krystian: - Nie da się uratować wszystkich ludzi przez teleporady. Ale ujawniły się też liczne mankamenty i słabości naszej oświaty. I mam tu na myśli nie tyle obszar finansowy, co organizacyjny. Mogę o tym mówić z trzech punktów widzenia: nauczyciela z wykształcenia, rodzica oraz wójta i za każdym razem moja opinia jest bardzo krytyczna. Jestem zwolennikiem czystych rozwiązań: jak coś jest samorządowe, to wiadomo, że samorząd bierze za to odpowiedzialność, ale też samorząd podejmuje decyzje. Jak coś jest rządowe – to odpowiedzialność jest rządowa i decyzje też należą do rządu. Tymczasem oświata nasza jest rządowo-samorządowa, co jest w moim przekonaniu rozwiązaniem fatalnym, o bardzo niedobrych skutkach. W pandemii one stały się bardziej widoczne niż kiedykolwiek.

Oświata rządowo-samorządowa nie zdała egzaminu?
Mariusz Krystian: - Nie. Oczywiście, nasze szkoły, dzięki wysiłkowi nauczycieli, dzieci, rodziców, samorządu - dały radę. Ale w sensie ogólnym mieliśmy w kraju mnóstwo chaosu i kakofonii, efektem jest obniżenie poziomu polskiej młodzieży, co widać po jej wynikach z egzaminów i samym poziomie tych egzaminów. Abstrahuję tu od faktu, że narzucane centralnie programy nauczania mają coraz mniej wspólnego z rzeczywistością, z wiedzą potrzebną w codziennym życiu i kompetencjami wymaganymi na rynku pracy. Trzeba by się zatem zdecydować, czy chcemy mieć oświatę rządową, czy samorządową.

A jaką pan by wybrał?
Mariusz Krystian: - Osobiście jestem zwolennikiem rządowej. Ja mogę zapewnić bazę materialną, ale całą resztę, łącznie z zatrudnieniem nauczycieli, niech przejmie państwo, które i tak chce o wszystkim decydować. Przecież to minister ustala ramy organizacyjne, pensum, narzuca nikomu niepotrzebne treści nauczania, mające się nijak do wyzwań współczesności. Cały ten nawis formalnoprawny hamuje nas na drodze ku nowoczesności, ku rozwojowi, ku odpowiedziom na pytania stawiane w XXI wieku. Nie uczymy młodych korzystać z wiarygodnych źródeł informacji, odróżniać ich od kłamstw, nie mówimy, jak unikać zagrożeń w globalnej sieci, informatyka w obecnym wydaniu szkolnym to jest jakaś archeologia, ważniejsza od tej całej wiedzy jest wojna trzydziestoletnia. Ja, jako wójt, widzę absurd tej sytuacji – i nie mogę z nią nic zrobić. Chociaż to ja zatrudniam nauczycieli.

Inwestycje gmin. Lawinowo rosną koszty utrzymania tego, co jest. Zabraknie pieniędzy na nowe budowy?

A jak to widać z arcymalowniczego Makowa Podhalańskiego, a zarazem z perspektywy wiceprezesa ważnego zrzeszenia małopolskich samorządów?
Paweł Sala, burmistrz Makowa Podhalańskiego, wiceprezes Zarządu Forum Wójtów, Burmistrzów i Prezydentów Małopolski przy FRDL MISTiA: - Powinienem tutaj dramatycznie powiedzieć prawdę: jesteśmy w przeddzień katastrofy. Owszem, my, samorządowcy, nie jesteśmy od roztaczania katastroficznych wizji, tylko od rozwiązywania problemów – i od wielu lat z sukcesami to robimy. Ale też nie możemy pominąć faktu, że pandemia, która w odosobnieniu byłaby pewnie do ogarnięcia, nałożyła się na kolejne wyzwania, jak walka ze skutkami wojny i szalejącą inflacją oraz cała masą innych czynników, przez co samorządy znalazły się w naprawdę trudnej sytuacji. Kilka dni temu na kongresie skarbników samorządowych Mirosław Legutko, prezes Regionalnej Izby Obrachunkowej w Krakowie, przyznał, że samorządy straciły w stosunku do zeszłego roku około 90 procent wolnych środków operacyjnych, które w poprzednich latach były w stanie wysupłać na zapewnienie wkładu własnego do przeróżnych przedsięwzięć. Mówimy tu o fundamentalnej kwestii, jaką jest de facto zdolność kredytowa decydująca o tym, czy mamy jak finansować dalszy rozwój, czy też nie mamy. To jest dla nas bardzo zły sygnał.

W jakim sensie?
Paweł Sala: - W każdym. Mamy wszyscy plany finansowe, mamy zaplanowane wydatki bieżące, które na 100 procent wykonamy. Natomiast mamy też plany inwestycyjne, których nie wykonamy z tego powodu, że musimy spiąć budżet, czyli ponieść najpierw konieczne, a lawinowo rosnące wydatki bieżące.

Polski Ład miał pomóc samorządom także w tej kwestii.
Paweł Sala: - Wciąż bezskutecznie szukam tych, którym zmiany wprowadzone przez Polski Ład w jakiś sposób pomogły. Weźmy podatki stanowiące dochód własny gminy. Środki na inwestycje, w tym na wspomniany wkład własny do pozyskanych środków zewnętrznych, zapewnialiśmy dotąd głównie z wpływów z podatku PIT. Po wprowadzenie wolnej kwoty od podatku na poziomie 30 tys. zł nasi mieszkańcy na pewno się ucieszyli.

Choć równocześnie płacą państwu dużo wyższą składkę zdrowotną i ostateczny zysk z tej kwoty wolnej jest o niebo mniejszy niż można się było spodziewać…
Paweł Sala: - Fakty są takie, że takie podniesienie kwoty wolnej bezpośrednio uderza w dochody samorządów – wspomniane wyższe wpływy ze składki zdrowotnej trafiają co państwa, a nie do gmin czy powiatów. Oczywiście chcemy, żeby mieszkańcy byli bogaci, bo bogactwo mieszkańców to bogactwo gminy. To jest bezpośrednia zależność, ale jednak te pieniądze nie wpłyną do budżetu gminy i ona przez to będzie miała mocno ograniczone możliwości realizowania rozbudzonych marzeń i potrzeb mieszkańców. Najmocniej oberwały tutaj duże samorządy, które najmocniej stawiały na rozwój.

Dlaczego?
Paweł Sala: - Ponieważ, odkąd pojawiły się środki unijne, myśmy bardzo dużo inwestowali. Przy tym inwestycje samorządów w większości różnią się mocno od inwestycji firm prywatnych. Np. w fabryce przedsiębiorca kupuje maszyny, bo one mu zwiększą wydajność, obniżą koszty i w efekcie firma wypracuje wyższy zysk. W samorządach inwestujemy w poprawę jakości życia mieszkańców, a więc przede wszystkim w infrastrukturę oraz liczne obiekty użyteczności publicznej, które przecież na siebie nie zarabiają, a które trzeba utrzymać. Jeśli wybudujemy oświetlenie ulicy, to musimy je eksploatować. Jeśli wybudujemy halę sportową, to ją musimy ogrzać, sprzątać itp. Musimy zatrudnić ludzi, żeby byli animatorami w tych obiektach, żeby one tętniły życiem, służyły mieszkańcom. Im więcej budujemy, tym bardziej przybywa nam kosztów na kolejne lata. Największy problem mają dziś więc ci, którzy najwięcej inwestowali.

Koszty utrzymania rosną.
Paweł Sala: - Tak, one rosną lawinowo – weźmy tylko samą energię czy gaz. Oczywiście wszyscy słyszeli też o szokująco rosnących kosztach obsługi kredytów. Mamy zatem potężny problem.

Czeka nas wyłączanie tych pobudowanych świateł?
Paweł Sala: - Nie chcemy, by tak się stało, ale musimy brać pod uwagę sytuację, gdy będziemy musieli dokonywać wyborów, na co przeznaczyć pieniądze. Część mieszkańców może wtedy odnieść wrażenie, że to władze samorządowe sobie nie poradziły i trzeba je wymienić. Tymczasem dopadł nas obiektywny kryzys i musimy sobie jasno powiedzieć, że na pewne wybory jesteśmy po prostu skazani. Jest to dla nas bardzo trudne, a najbardziej to, że już teraz ucierpiały inwestycje. W obecnej sytuacji nie można się spodziewać, że ich rozmach będzie taki, jak w poprzednich latach.

Dlaczego?
Paweł Sala: - Realizacja inwestycji gminnych to proces długofalowy. Średnio trwa około dwóch lat. Kiedy pojawia się pomysł, staramy się oszacować koszty. Dzisiaj taka wycena jest w zasadzie niemożliwa. Rozmawiam z wójtami ze Śląska i mówią mi, że zrobili duże projekty na termomodernizację szkół i dostali z Polskiego Ładu – zgodnie z początkowymi wycenami - po 5 milionów złotych, i nie wiedzą, co zrobić, ponieważ aktualne oferty są na 14, 15 milionów... To jest powszechne zjawisko. Gmina nie jest w stanie dołożyć z własnych środków takich pieniędzy, bo przez inne zjawiska, w tym działania rządu, ma ich coraz mniej. To zwiastuje czas cięcia inwestycji i ograniczania ich zakresu.

Bogusław Król: - Musiałem z powyższych powodów odwołać inwestycję z funduszu dróg samorządowych. Chodzi o budowę chodnika z odwodnieniem – oferty były takie, że wyszło po 4 tys. zł za metr bieżący tego chodnika, gdy dwa lata temu było 500, może 600 złotych. Wieloletnie inwestycje stały się skrajnie ryzykowne. Wykonawcy realizujący przetargi wygrane dwa, trzy lata temu, wolą zejść z budowy i zapłacić kary, niż ponosić rosnące koszty. Nikt nie wie, jaka będzie rzeczywistość finansowa za miesiąc, a co dopiero za rok, czy dwa. Chciałem tutaj zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt: w ramach Polskiego Ładu wrzucono na rynek 23 miliardy złotych, na razie w formie obietnicy. Pojawia się pytanie, kto ma wykonać roboty za te pieniądze? Przecież jest określona ilość firm, które są w stanie podjąć zadania, a my mamy do pół roku zmobilizować się, wyłonić wykonawcę i rozdać ten pakiet robót w skali kraju. Jeśli firma działająca na moim terenie weźmie pracę w sąsiedniej gminie, to nie będzie kto miał budować u mnie. Ktoś nie bardzo to przemyślał.

Jak najwięcej środków powinno trafić do samorządów. Także unijnych

Tymczasem były prezes NBP ostrzega, że inflacja latem może dobić do 20 procent, a w dodatku dochody samorządów z PIT znów spadną, bo od 1 lipca ma być obniżony pierwszy próg z 17 do 12 procent.
Kazimierz Barczyk: - Jest takie myślenie, że samorządy przeszły już przez tyle prób, że pewnie i teraz sobie poradzą. To prawda, że wielkim wysiłkiem wyszliśmy obronną ręka z kryzysu COVID-19. Samorząd województwa małopolskiego uruchomił tu własne tarcze o wartości 1,5 miliarda złotych, co pozwoliło doposażyć służbę zdrowia w całym regionie, a z drugiej strony uratować tysiące miejsc pracy. Na rynek rzuconych zostało dużo publicznych pieniędzy i…

Kłaniają się prawa ekonomii.
Kazimierz Barczyk:- Tak. Nadrukowaliśmy, to mamy inflację. Oczywiście, wojna w Ukrainie ją nakręca. Mamy kryzys energetyczny wywołany przez Rosję; kosmiczne ceny paliw i surowców przekładają się na inne koszty. Zarazem polską granicę przekroczyło 3,5 mln uchodźców z Ukrainy, większość rozjechała się gdzieś po kraju, głównie po największych miastach i okolicy. Wysiłek przyjęcia potrzebujących wzięli na siebie dotąd głównie obywatele ze swymi rodzinami. To dzięki temu dokonaliśmy cudu i jesteśmy podziwiani w świecie. Ogromną pracę wykonały samorządy - Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Małopolski ustanowiło z tej okazji dyplom honorowy Małopolski Samarytanin; on trafi do tych, którzy wykonali całą tę wielką humanitarną pracę. Ale teraz jest ten moment, by większość obowiązków i trosk składających się na ten obywatelsko-samorządowy cud, przejął rząd. I równocześnie zabrał się za rozwiązywanie innych problemów.

Jakich?
Kazimierz Barczyk: - Mówimy tu o roli inwestycji: i dla mieszkańców, i dla lokalnych firm żyjących z realizacji publicznych przetargów. Ale przecież nawet jeśli – pokonując mnóstwo barier - znajdziemy w końcu na to pieniądze, choćby z tak wyczekiwanego przez wszystkie samorządy Krajowego Planu Odbudowy czy nowej perspektywy unijnej, to natrafimy na wspomniany tu przez burmistrza Makowa Podhalańskiego problem braku wykonawców. Przecież w firmach budowlanych pracowało dotąd mnóstwo Ukraińców, a wielu z nich wyjechało na wojnę. Równocześnie mamy przerwane łańcuchy dostaw, kilkusetprocentowy wzrost cen energii, gazu, węgla – co zagraża funkcjonowaniu, a nawet istnieniu wielu firm, już są przestoje.

Grozi nam więc pauperyzacja obywateli, albo jakiejś ich części. Środki unijne mają więc większe znaczenie niż kiedykolwiek. Gdyby z jakichś powodów miało ich zabraknąć, czeka nas bieda, której nie da się ludziom uzasadnić. Obywatele tego politykom nie wybaczą.

Co robić?
Kazimierz Barczyk: - Ja zawsze byłem za tym, by jak najwięcej środków i narzędzi trafiało do samorządów, bo to się naprawdę wspaniale sprawdza. Myśmy jako jedyny kraj oddali do samorządów aż 40 procent środków unijnych i powszechnie uważa się, że właśnie dlatego Polska rozwinęła się tak szybko. To dlaczego mielibyśmy to dziś zmieniać? Dlaczego mamy wracać do czasów, w których o wszystkim decydowali ludzie z Warszawy? Ta tendencja do odbierania samorządom pieniędzy była za wszystkich rządów. Warszawa widzi w samorządach jakąś konkurencję. A przecież to absurd. Niech ludzie sami o sobie decydują, oni wiedzą najlepiej, czego im trzeba.

Kryzys energetyczny zagraża i gminom, i mieszkańcom

Pan przewodniczący Barczyk wspomniał o rosnących cenach ropy, gazu, węgla. Mamy w Małopolsce uchwałę antysmogową, od początku 2023 ma wejść w życie jej zapis zakazujący używania kopciuchów. To był dotąd zapis proekologiczny i prozdrowotny, ale kiedy tona węgla kosztuje 2,5 tys. zł, a ma kosztować jesienią 4 tysiące, to to się robi zapis mocno ekonomiczny.
Elżbieta Burtan: - To prawda, że ekonomia zaczęła odgrywać w tym temacie coraz większą rolę i ona zmienia nastawienie mieszkańców do wielu kwestii, w tym dalszego używania węgla. Natomiast gminy Metropolii Krakowskiej, w tym nasza, akcentują przede wszystkim aspekt ekologiczny i zdrowotny uchwały. Jesteśmy przeciwni zmianie terminu jej obowiązywania, bo wraz z mieszkańcami i wspierającymi ich ekodoradcami włożyliśmy zbyt wiele wysiłku w dążenie do poprawy jakości powietrza, jakim wszyscy oddychamy, by teraz ryzykować demobilizację społeczną. A do niej dojdzie, jeśli zaczniemy teraz przesuwać terminy. Mamy wielki szacunek dla mieszkańców, którzy podjęli wysiłek wymiany swych systemów grzewczych oraz ocieplenia budynków.

Ocieplenie bardzo się opłaca: nie marnują jakże kosztownej dziś energii.
Elżbieta Burtan: - To prawda i to jest najwłaściwszy kierunek. Dlatego przegłosowaliśmy w Metropolii wspólne stanowisko do marszałka województwa małopolskiego z prośbą o to, by termin uchwały nie został zmieniony. Wiemy, że lobbują za tym niektóre gminy z Małopolski.

Bogusław Król: - Jestem tego samego zdania, co pani wójt. Myśmy jako Zielonki zaangażowali mnóstwo sił i środków, by uruchomić proces likwidacji kopciuchów. Są ekodoradcy, są programy wsparcia, są lata edukacji, uświadamiania ludzi, przekonywania ich. Musimy być wiarygodni: jeśli coś zapowiadamy, ogłaszamy wymagania, to się tego trzymajmy. To też jest dobry czas, by pokazać, że zwłaszcza termomodernizacja w parze z nowoczesnymi źródłami energii pozwala obniżyć koszty. A te koszty bardzo mocno dziś wszystkich bolą i jeszcze bardziej niepokoją.

Paweł Sala: - Moim zdaniem, w rozmowie o transformacji energetycznej i ściślej z nią powiązanej uchwale antysmogowej trzeba brać pod uwagę wszystkie okoliczności, w tym to, jaka jest zasobność mieszkańców oraz jaki jest ich sposób funkcjonowania. Mieszkańcy Krakowa i obwarzanka są statystycznie bardziej zasobni, mają o kilkadziesiąt procent wyższe dochody od mieszkańców mojej gminy. To sporo zmienia, bo możliwości wygospodarowania środków na tak duże inwestycje, jak termomodernizacja i wymiana instalacji, są u nich dużo mniejsze.

Dotacje z programów typu Czyste Powietrze pokrywają tylko część kosztów.
Paweł Sala: - Właśnie. Równocześnie mamy wielu ludzi mieszkających w dwójkę w relatywnie dużych domach. Starych, często nieocieplonych lub słabo ocieplonych, a dużych. Podłączenie takich domów do gazu, nawet gdyby było technicznie możliwe, oznaczałaby dla tych ludzi ruinę finansową.

No, ale węgla po 4 tysiące za tonę też przecież nie kupią.
Paweł Sala: - Jasne, że nie. Więc jest tak, że oni z jednej strony mają świadomość ekologiczną, widzą, że czyste powietrze to jest coś właściwego dla nich i dla ich dzieci, a z drugiej zostali postawieni pod ekonomiczną ścianą. Przychodzą do mnie i mówią: „Mam las. Czyszczę go, bo chcę zostawić go następnym pokoleniom w przyzwoitym stanie. Czy mam zamówić kontener na wywiezienie drewna pozyskanego przy czyszczeniu? A potem wydać tysiące na pellet czy ekogroszek? Albo gaz?”

Czyli oni będą w kryzysie palić tym swoim lasem.
Paweł Sala: - To raczej nieuchronne. To są naprawdę nisko uposażeni ludzie. Dostają najniższe emerytury. Bez kompleksowego wsparcia, rozwiązania problemów, z którymi ja się spotykam realnie na poziomie gminy, my tam wielkiej transformacji energetycznej nie przeprowadzimy. Powiedzmy to sobie jasno. Tu się kłania także wiarygodność polityki państwa – i nasza, jako tych, którzy tę politykę starają się od dawna w terenie realizować. Otóż myśmy mobilizowali ludzi, organizując spotkania i agitując do wzięcia do udziału w programach, które się potem szybko zmieniały, albo wręcz były likwidowane. Myśmy nawet robili ludziom audyty energetyczne domów, żeby ich zachęcić do zmian, ale jak oni mają ufać komuś, kto w kółko zmienia zdanie i zawodzi? Zwłaszcza w sytuacji, gdy takie inwestycje są na lata? Efekt jest taki, że około dwóch tysięcy starych pieców nie zostanie u nas wymienionych w terminie. I to jest problem. Bo my nie możemy tutaj uprawiać jakiejś fikcji.

Powiedział pan jednak, że ludzie znaleźli się pod ścianą także z przyczyn ekonomicznych, bo raczej węglem tych kopciuchów nie nakarmią...
Paweł Sala: - Mam wrażenie, że dominuje w Polsce takie poczucie, że jakoś to będzie. Jesteśmy mistrzami wychodzenia z kryzysów, więc i teraz sobie poradzimy.

Bo macie dużo lasów do „oszyszczenia”?
Paweł Sala: - Nie oszukujmy się: ci ludzie nie pójdą do składu węgla. Z drugiej strony – może wreszcie zaczniemy rozmawiać o tym, że nigdzie na świecie ludzi nie stać, żeby w nie docieplonym, nie wyizolowanym budynku 300-metrowym mieszkała dwu, trzyosobowa rodzina i mogła sobie zabezpieczyć komfortowo gaz na ogrzewanie tego domu. Nikt tego w rozwiniętych krajach nie robi, bo poszedłby z torbami.

Mariusz Krystian: - W pełni zgadzam się z burmistrzem Salą, że w gminach oddalonych od Krakowa mamy mocno inne realia niż w tych okalających Kraków. Myśmy w gminie Spytkowice zrobili bardzo wiele dla ochrony powietrza, zainwestowaliśmy ze środków własnych i pozyskanych z różnych źródeł 6 milionów złotych. Natomiast jest wiele powodów, dla których proces wymiany kotłów trzeba jednak wydłużyć. Nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale też dostępność nowych kotłów i innych rozwiązań grzewczych w sytuacji, gdy tylu ludzi na raz chce je kupić i montować. Ograniczona jest także ilość ekip wykonawczych – terminy są półtoraroczne. Nastąpił wzrost cen materiałów i robocizny. Nie możemy udawać, że tego nie ma. I jeszcze jedno: co z tego, że jesteśmy liderem w powiecie wadowickim, jeśli chodzi o wymianę kotłów, jak przychodzi kontrola z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, która ma tak absurdalne wskaźniki kontrolne, że na nas są nakładane kary?

Kazimierz Barczyk: - Z drugiej strony my sobie musimy jasno powiedzieć, że mamy gminy mieniące się uzdrowiskami, w których powietrze w sezonie grzewczym nie nadaje się do oddychania. Te tysiące kopciuchów nadal dymią i zatruwają nas, nasze dzieci, wnuki, no i też coraz częściej odstraszają turystów. Trzeba zatem zrobić wszystko, by się problemu smogu pozbyć. W Krakowie się udało, ale – to rozumiem – on ma swoją specyfikę, tu jest infrastruktura gazowa, sieć MPEC, w gminach z dala od Krakowa jest inaczej. Co nie znaczy, że ma zostać tak, jak było. Nie da się dalej oszukiwać siebie i innych, że coś jest zdrojem, jak nie jest. Nie można ignorować faktu, że Nowy Sącz ma gorsze powietrze niż Kraków. Musimy powalczyć o czyste powietrze. Jak to skutecznie zrobić, rozwiązując te wszystkie problemy, o których mówią samorządowcy, będziemy wkrótce dyskutować w Sejmiku. Sygnalizuję tylko, że fotowoltaika, pompy ciepła w zestawieniu z termomodernizacją mogą rozwiązać wiele, jeśli nie większość problemów.

O czym marzą małopolscy samorządowcy? Stabilność przepisów i więcej zaufania władzy centralnej

A jakie są marzenia samorządowców w Dniu Samorządu?
Elżbieta Burtan: - Mnie się marzy, by politycy nie majstrowali już przy przepisach, zwłaszcza tych wpływających silnie na stan finansów samorządu. Przez zmiany podatkowe ostatnich lat myśmy stracili mnóstwo środków, które mogliśmy przeznaczyć na rozwój, podniesienie jakości życia naszych mieszkańców. Polski Ład to apogeum tego zjawiska. Wszystkie zmiany są tak naprawdę dla nas niekorzystne. Wolałabym, by nie było tych rzekomych „dobrodziejstw”, a mój dochód z PIT został nienaruszony. Jestem już 16 lat wójtem i tak trudnych czasów dla samorządu nie pamiętam. Nawet pandemia nie postawiła przed nami takich wyzwań, jak obecnie. Najbardziej obawiam się zahamowania inwestycji. Sądzę, że z powodów, które wymieniliśmy, będzie ich znacząco mniej.

Bogusław Król: - W tych niestabilnych czasach jest nam potrzebna stabilność prawa. Dotyczy to wszystkiego. I podatków czy dochodów gmin, i transformacji energetycznej. Przepisy regulujące montaż i rozliczanie instalacji fotowoltaiki zostały od kwietnia zmienione po zaledwie pięciu latach. To nie są stabilne i bezpieczne warunki do prowadzenia inwestycji. Od 1998 roku jestem szefem gminy Zielonki i widzę jak kolejne ekipy rządzące, różne opcje polityczne, ograniczają swobodę samorządu. Struktura samorządowa wypracowana w 1999 roku, po ostatniej reformie, była optymalna i gdyby nie ciągłe zabieranie nam dochodów, to jeszcze lepiej zaspokajalibyśmy potrzeby naszych społeczności. Niestety, obserwujemy zmiany legislacyjne ograniczające naszą samodzielność. Obawiam się, że ona może zostać ograniczona do zera, bo koszty bieżące pożrą całe nasze budżety i żeby coś dla mieszkańców zrobić, będziemy musieli prosić o pieniądze Warszawę. Wtedy skończy się samorządność. Mnie się marzy, żeby to proroctwo się nie ziściło.

Mariusz Krystian: - Mam przyjemność pracować w samorządzie od 2002 roku, pierwsze dwie kadencje jako radny, teraz trzecią kadencję jako wójt i na pewno mogę potwierdzić, że jest trudno. Potrzeba nam przede wszystkim stabilności prawa, ale jednocześnie uelastycznienia przepisów, którymi muszą się kierować samorządy. Prawo samorządowe tworzone jest centralistycznie, z góry, trochę bez wyobraźni, bo w takim samym stopniu dotyczy Warszawy i Spytkowic, choć struktura organizacyjna, wielkość i wielość zadań jest zdecydowanie inna. W podejściu centrali do samorządów brakuje dziś elementarnej rzeczy: zaufania do tego, że my dobrze służymy lokalnej społeczności. Musimy wrócić do modelu samorządności prawdziwej. Być może przy tych wszystkich zawirowaniach i ograniczeniach trzeba będzie odejść od trybu hiperinwestycyjnego i większy akcent położyć na miękką animację aktywności społecznych, kulturalnych, oświatowych i innych w naszych wspólnotach. Na upodmiotowienie mieszkańców, włączanie ich w proces samorządności. Polski samorząd zdawał kolejne egzamin przez ponad 30 lat i jestem przekonany, że on zda i te, które nas teraz czekają.

Paweł Sala: - Ja jestem tu, niestety, mniejszym optymistą. Może dlatego, ze zarządzam gminą złożoną z miasta i wsi. Znacząco większe są koszty funkcjonowania miasta. Weźmy budowę drogi z pełną infrastrukturą, z kanałami deszczowymi i innymi instalacjami. Utrzymanie zieleni, transportu publicznego to są ogromne koszty. Ich wzrost dotknie nas najbardziej. Również apeluję o stabilność prawa, i to nie tylko w obszarze prawa samorządów, ale w ogóle - każdego. Państwo nie powinno dokładać ludziom problemów do tych, które już są. Stabilność jest kluczowa we wszystkich aspektach. Nie mogę pojąć, dlaczego nas nie obdarzają zaufaniem rządzący różnych opcji. Tyle jest przecież dowodów na to, że pieniądze publiczne są w samorządach najbardziej szanowane i najefektywniej inwestowane. A kontrola tego wydatkowania jest natychmiastowa. Tu nie ma abstrakcyjnej władzy. Jak coś jest nie tak, mieszkaniec zaraz zapuka do gabinetu i powie, co o tym myśli, przedstawiając swe oczekiwania. Samorządności proszę nas nie pozbawiać. Tego bym sobie najbardziej życzył, bo samorządność to nasz bezcenny kapitał.

Kazimierz Barczyk: - Mam czasem wrażenie, ze wracamy do czasów, w których w Warszawie lepiej się wiedziało o tym, co jest potrzebne w Zielonkach i Zabierzowie. Ja zawsze byłem zwolennikiem samorządu i w tym kierunku działałem. To dlatego założyłem w ramach Solidarności centrum obywatelskich inicjatyw ustawodawczych, które przygotowało kilkadziesiąt społecznych projektów ustaw. One stały się właściwie fundamentem całego ustroju III Rzeczypospolitej. To z tamtych naszych prac wywodziła się idea samorządu terytorialnego. Ona się szczęśliwie ziściła. Szczęśliwie dla nas wszystkich, bo dzięki samorządności Polska rozkwitła, nasze samorządowe wspólnoty dokonały cudu. A dokonały go, gdyż dysponowały środkami, o których przeznaczeniu, zainwestowaniu, mogły same decydować. To, że 40 procent środków unijnych jest rozdzielane na poziomie regionalnym, odegrało tu też niebagatelną rolę. Ten model się bardzo sprawdza! Myśmy jeszcze 20 lat temu zazdrościli Słowakom dróg...

A teraz?
Kazimierz Barczyk: - A teraz nie tylko oni, ale i Włosi mogą nam zazdrościć naszych dróg wojewódzkich. To samo widać w naszych gminach. To wynika z gospodarności samorządów. To im zawdzięczamy fakt, że choć w punkcie wyjścia byliśmy na poziomie Ukrainy, to po 30 latach przemian staliśmy się od niej trzy razy bogatsi. I jako obywatele, i jako wspólnoty zarządzające publicznym majątkiem. Mówią na Zachodzie, że Polacy są głodni sukcesów, a przy tym pracowici i wytrwali. Gdy nam dać szansę, dajemy radę, jak nikt. Samorząd był i jest właśnie taką szansą. Polacy to doceniają. Nigdy wójtowie, burmistrzowie, radni nie spadli poniżej 50 proc. społecznego zaufania. A w przypadku posłów to jest kilkanaście procent.

Ja rozumiem, że w warunkach wojennych, czy okołowojennych, nasila się tendencja do centralizacji. Ale nie idźmy tą drogą, bo ona nas do niczego dobrego nie zaprowadzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska