- Oczywiście, trzeba mieć ukończone kursy i wylatane godziny w powietrzu. Potem zdaje się egzamin - mówi Zenon Misiniec, który dopiero zaczyna swą przygodę z lotniarstwem i zapisał się na kurs pilotażu.
Lotnik, który zginął w wypadku jakieś 300 metrów od lotniska w Gierałtowiczkach, nie był nowicjuszem, miał 62 lata i wiele godzin spędził w powietrzu, a mimo to spadł z wysokości około 50 metrów i zabił się. - Często tu przyjeżdżał z Mysłowic, żeby polatać. To mogła być awaria sprzętu albo po prostu zasłabł - mówi Marek Nowakowski z lotniska w Gierałtowiczkach. Dodaje, że lotnisko działa od 2001 roku i to jedyna taka tragedia w jego historii, bo nikt tu nie lata na dziko.
Lotnisko ma obecnie pięć hangarów - pełno w nich sprzętu. Głównie ultralekkich samolotów i motolotni. Na jednej z takich maszyn, wyprodukowanych przez znaną ukraińską firmę Aeros, poleciał w swój ostatni lot pechowy pilot. Jak twierdzą motolotniarze, to sprzęt dobry i nie powinien zawieść. Spadł jednak na pole pełne dorodnej kukurydzy.
- Na razie nie wiemy, co tam się tak naprawdę wydarzyło. Sprawdzamy relacje świadków i badamy szczątki maszyny. Zleciliśmy także sekcję zwłok - mówi prokurator Jerzy Utrata z Prokuratury Rejonowej w Wadowicach. Osobne śledztwo prowadzi Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Więcej szczęścia miał pilot, który z powodu awarii silnika swojej paralotni z napędem próbował lądować awaryjnie w Jaroszowicach.
- Chciał wylądować w rzece, w korycie Skawy, bo wody tam prawie nie ma - mówi Jerzy Walczak, rzecznik Państwowej Straży Pożarnej w Wadowicach - Nie zauważył jednak, że w poprzek idą druty niskiego napięcia, i zaplątał się w nie - wyjaśnia strażak.
Temu lotnikowi na szczęście nic się nie stało. Zdołał sam wypiąć się z uprzęży. Tylko strażacy mieli kłopot, bo żeby zdjąć paralotnię, musieli postawić drabinę w korycie rzeki.
- Takie wycieczki nad Wadowice to nic szczególnego. Nasi lotnicy latają na paralotniach aż na Węgry - mówi Tamara Dudek ze szkoły latania w Międzybrodziu Żywieckim. Podkreśla, że awaryjne lądowania w rzece czy na drzewie są nawet zalecane podczas szkolenia. Nad latającymi na paralotniach, lotniach i motolotniach czuwa Urząd Lotnictwa Cywilnego.
- A statystycznie latanie na takim sprzęcie nie jest bardziej niebezpieczne niż jazda samochodem - mówi Piotr Kaczmarczyk, naczelnik Wydziału Analiz i Stastystyki Bezpieczeństwa Lotów Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
Skandaliczna obsługa kibiców - Wisła Kraków przeprasza - przeczytaj!
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!