Księżycowy krajobraz nad Klimkówką się pogłębia
Rok temu o tej porze woda sięgała granicy lasu, który porasta wzgórza opadające do jeziora. Dzisiaj, żeby zmoczyć w niej rękę trzeba wejść kilkadziesiąt metrów po wyschniętym dnie. Najgorsze jest jednak to, że w lasach nie ma pokrywy śnieżnej, która zasiliłaby zbiornik, a intensywnych opadów deszczu, które uratowałyby sytuację w prognozach nie widać.
Klimkówka umiera, wysycha na naszych oczach
Katastroficzny obraz tylko w niewielkiej części widoczny jest z ziemi. To co można zobaczyć z lotu ptaka, przeraża jeszcze bardziej. Doskonale na swoich zdjęciach uwiecznił go Piotr Szczerba, moto paralotniarz z Woli Łużańskiej, który Klimkówkę upodobał sobie już dawno. Wraca tutaj o każdej porze roku, by czerpać przyjemność z latania, ale też fotografować zalew z wysokości.
- W marcu minionego roku woda w zalewie była bardzo mętna. Trudno się dziwić. Właśnie o tej porze spłynęła z deszczem z okolicznych wzgórz, ale też z topniejącą pokrywą śnieżną, wypełniając zbiornik niemal do granic - wspomina Piotr Szczerba. - Sięgała wtedy do samych brzegów, plaży, granicy lasu. Jar w kierunku woprówki wypełniony był wodą i pozwalał na wypływanie łodzi ratowniczych z tego miejsca. Dzisiaj Klimkówka z lotu ptaka wywołuje dreszcze na plecach. Jezioro umiera. Cofki od strony Uścia Gorlickiego właściwie nie ma. Woda jest tylko w najgłębszej części doliny Ropy - tuż przy zaporze, która i tak niemal w całości jest odsłonięta. Wpływająca do jeziora z najwyższych pasm Beskidu Niskiego rzeka Ropa jest niczym wstążka - strużka, która snuje się tylko wąsko przez dolinę, której dno wypełnione jest tylko mułem. Aż przykro patrzeć - dodaje.
Zima nie przyniosła opadów, które mogłyby wypełnić Klimkówkę
W miejscu, gdzie jeszcze w październiku w Klimkówce była woda, dzisiaj nie da się już zanurzyć w niej ręki. Coraz więcej jest śmiałków, by po wyschniętym jak przysłowiowy wiór dnie, dojść do tafli wody. Spacer może być zwyczajnie niebezpieczny, bo w mule można ugrzęznąć po kolana.
Na początku listopada zrzut wody ze zbiornika został zmniejszony o połowę – z dwóch do jednego metra sześciennego na sekundę. Tyle samo wynosił on w połowie grudnia i w styczniu. W grudniu dopływ to zaledwie 0,53 metra na sekundę, a w styczniu 1,98 metra na sekundę. Choć nie było się jeszcze z czego cieszyć, nie było już tak źle, jak w połowie listopada, kiedy dopływ wynosił zaledwie 0,19 m sześc. na sekundę. Według danych z 13 stycznia - rezerwa powodziowa Klimkówki wynosiła aż 35,78 mln m sześciennych i była tylko o dwa miliony metrów sześciennych mniejsza niż w grudniu 2024 roku. temu.
Tak źle z zalewem Klimkówka jeszcze nie było
13 grudnia odczyty pomiarów wskazały, że w zbiorniku Klimkówka znajdowało się zaledwie 4,33 mln m sześc. wody, czyli tylko 10,16 proc. maksymalnej jego pojemności (42,59 mln m sześc.). To rekordowo niski poziom wody od czasu napełnienia zbiornika, czyli od 30 lat, choć do podobnie niskich stanów dochodziło jednak w ostatnich trzech dekadach już trzykrotnie. 13 stycznia w Klimkówce było 6,20 mln m sześciennych wody.
Idzie wiosna, a wody w Klimkówce wciąż ubywa
Na przełomie stycznia i lutego tego roku wypełnienie zbiornika wynosiło niespełna 9 mln m sześciennych. Od tej pory nie było ani opadów deszczu, ani śniegu, które mogłyby znacząco wpłynąć na ilość wody w zalewie. Dopływ do zbiornika jest minimalny. Wody w Klimkówce znów ubyło do 6 mln m sześc. Zbiornik jest wypełniony w zaledwie 15 proc., a poziom wody wciąż spada.
