Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mama Radwańskich o córkach: Trening to dla nich świętość [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Agnieszka Bialik
- Wiedziałam, że będą dobrze grały w tenisa, ale takich sukcesów się nie spodziewałam. Agnieszka była przecież w ubiegłym roku drugą rakietą świata z szansami na fotel liderki - powiedziała mama Agnieszki i Urszuli w rozmowie z Agnieszką Bialik.

Ogląda Pani wszystkie mecze córek? Nerwy są już mniejsze niż kilka lat temu?
A gdzie tam! [śmiech]. Cały czas przeżywam i denerwuję się. Tak było sześć lat temu, tak jest i teraz. Nie można się przyzwyczaić i mniej przeżywać, kiedy córki grają w turnieju. Mam w dekoderze specjalny włoski program, który cały czas pokazuje mecze tenisowe na żywo, więc jestem na bieżąco. Co roku najbardziej nieprzytomna jestem po nocnych transmisjach z Australian Open. To normalne, że jako mama córek tenisistek żyję ich grą. W czasie meczu dzwonią do mnie i piszą SMS-y rozemocjonowani znajomi, ale proszę ich, by wtedy dali mi spokój.

Agnieszka i Urszula to dwa różne charaktery. Jak bardzo różne?

Isia jest spokojna i pedantyczna. U siebie w pokoju ma wszystko poukładane. Ula jest bardziej nerwowa, choć ostatnio wydoroślała i zmieniła się na lepsze. W pokoju nie zawsze ma porządek. Bywa bałaganiarą. Obie są pracowite, a trening to dla nich świętość. Mają to we krwi. Trenują nawet wtedy, gdy są chore. Aga niespecjalnie interesuje się kuchnią, choć ostatnio obie zrobiły pyszne tiramisu, którym mnie poczęstowały. Urszula polubiła gotowanie. Widać, że ją to cieszy, interesuje. Zaprosiła mnie ostatnio na obiad, gdzie przygotowała risotto z kurczakiem i warzywami. Upiekła też ciasto bananowe. Innym razem podała łososia z sosem whiskey Jack Daniels. Pomyśleć, że kilka lat temu dzwoniła do mnie, by zapytać, jak się gotuje makaron. W kuchni więc mają podział ról: Ula gotuje, Isia sprząta.

Myślała Pani kiedyś, że córki będą odnosiły tak wielkie sukcesy?

Wiedziałam, że będą dobrze grały w tenisa, ale takich sukcesów się nie spodziewałam. Agnieszka była przecież w ubiegłym roku drugą rakietą świata z szansami na fotel liderki. Pech, że podczas Wimbledonu rozchorowała się. Ból gardła był taki, że zaniemówiła. Miała 39 stopni gorączki, antybiotyki, kaszlała.

Jakie to było uczucie: siedzieć na korcie centralnym Wimbledonu i oglądać córkę walczącą w finale?
Byłam bardzo szczęśliwa i potwornie zdenerwowana. Gdyby Isia była zdrowa, naprawdę miała duże szanse na wygraną. A tak, była osłabiona, nie mogła oddychać. Jak tu biegać po korcie i to jeszcze z Sereną Williams, kiedy jest się chorym?

Wierzy Pani, że kiedyś Agnieszka wygra turniej wielkoszlemowy?

Oczywiście, że wierzę i mam nadzieję, że będzie to Wimbledon. Ona lubi trawę, Ula zresztą też. Isia nie lubi grać na kortach ziemnych, więc Paryż chyba odpada. Na US Open z kolei korty różną się od innych twardych nawierzchni, a za nimi Aga nie przepada.

Przez wiele lat towarzyszyła Pani córkom podczas wyjazdów zagranicznych. Miała Pani swoje ulubione turnieje?
Miami i Indian Wells, dwie naprawdę piękne imprezy rozgrywane w marcu w USA. Imprezy trwają długo, więc dziewczyny nie są tak zmęczone, jak podczas tygodniowych zawodów. Wielkie wrażenie robi obiekt w Kalifornii. Te korty zostały wybudowane na piasku, na pustyni. Dookoła jest mnóstwo zieleni, kwitną róże. Każda roślinka ma pompkę z wodą, która włącza się o określonej godzinie. To bajka, a dookoła są góry i wśród nich miasteczko z kortami i niską zabudową w kremowym kolorze.

Ula ma szanse na takie sukcesy jak starsza siostra?
Na pewno stać ją na miejsce w czołowej "10", ale nie wiem, czy już teraz. Później dojrzała niż Agnieszka. I tak jest wielki postęp, kiedyś płakała na korcie, rzucała się, przeklinała. Teraz wydoroślała. Urszula jest bardzo ambitna, to ją czasem spala.

Córki pamiętają, by mamie przywieźć z wyjazdów prezenty?

Zawsze! Przede wszystkim od dawna zbieramy magnesy, więc ciągle dostaję nowe. Kolekcjonuję też maski. Jeśli są w jakimś egzotycznym kraju, to przywożą. Dostaję też m.in. torebki, okulary, buty, marynarki, kurtki. Agnieszka dobrze zna moją miarę i gust. Nie zdarzyło się, by przywiozła mi coś, co mi się nie spodobało. Uwielbiam też perfumy, muszę mieć w łazience kilka rodzajów. Też mogę na nie liczyć.

Stać je praktycznie na wszystko. Aga i Ula są rozrzutne?
Nie i bardzo mnie to cieszy! Tak były wychowywane od początku, tego je nauczyłam. Najchętniej kupują na przecenach, często przez internet. Są takie "złote" wyprzedaże, kiedy można kupić markowe ciuchy. No i czekają na wyjazd do USA, w tamtejszych outletach są świetne i tanie rzeczy. Specjalnie dziewczyny nie biorą dużego bagażu, by kupić tam nowe ciuchy.

Cały czas zajmuje się Pani wieloma sprawami córek, które są tylko gośćmi we własnym domu. Trudno to ogarnąć?
Rachunki, rozliczenia, banki, doglądanie mieszkania - nie narzekam na brak zajęć. Na szczęście nie jestem sama. Pomaga mi radca prawny, bo rozliczanie córek to niełatwa sprawa. To już wyższa matematyka. On sam radzi się różnych osób. W każdym kraju, w którym grają Aga i Ula, obowiązują inne stawki podatkowe, np. w USA płaci się ponad 30 procent, jest tam podatek stanowy i federalny. Z kolei Turcja czy Zjednoczone Emiraty Arabskie nie biorą podatku, więc trzeba go zapłacić w Polsce. Isia ma jednoosobową firmę i co miesiąc płaci podatki. Zbieram więc wszystko i każdego 10. dnia miesiąca idę do radcy prawnego. Moja rola zmienia się, gdy córki przylatują do domu. Wtedy od razu proszą o ugotowanie obiadu! [śmiech]. Pytają, czemu w zamrażarce nie ma zup w pojemnikach. Obie uwielbiają zupy! Przede wszystkim rosół, barszcz czerwony, brokułową, ogórkową, pomidorową, kalafiorową i żurek. Staram się im uzupełnić zapasy. Chętnie jedzą pierogi i placki ziemniaczane z gulaszem. Ostatnio zajadają się kluskami na parze, też z gulaszem. Bardzo lubią polską kuchnię, ale zasmakowały również w sushi. Często zamawiają sobie na telefon lub idą do japońskiej restauracji. No i czekolada! Iśka za nią przepada, może zjeść całą tabliczkę.

Znamy słabość Agnieszki do markowych torebek. Mają córki inne słabości?
Buty! I to na wysokiej szpilce. Też takie dostałam w prezencie, ale nie mogę w nich chodzić. Dla mnie są zbyt wysokie. Lubią sukienki, zwłaszcza te mini. Kupują je w wielkich ilościach, kiedy grają w USA. Stany to najlepszy kraj na zakupy. Ostatnia słabość to lakier do paznokci: mają ich kilkadziesiąt rodzajów, w różnych kolorach. Mnie także obdarowały, też lubię mieć ładne paznokcie.

Kiedyś załatwiała Pani również przeloty. Teraz zajmuje się tym specjalna firma?
Mamy znajomego pana Krzysztofa w jednym z biur podróży w Warszawie. Znamy się od kilku lat, zawsze pomaga. Każda z córek załatwia to z nim indywidualnie. Zgłasza, gdzie chce lecieć, a on przysyła e-mailem propozycje. Latają głównie Lufthansą. Nie mogą tanimi liniami, bo tam obowiązują limity bagażu, a dziewczyny zawsze mają nadbagaż. Wszyscy mamy już złote karty i tyle punktów, że nierzadko w normalnej cenie dostajemy miejsce w biznes klasie.

Przez kilka lat jeździła Pani z Agnieszką lub Ulą na turnieje po całym świecie. Odkąd pojawił się Tomasz Wiktorowski i Maciej Synówka nie ma już takiej potrzeby. Nie brakuje Pani turniejów, emocji, całej tej tenisowej otoczki?
Byłam na wszystkich najważniejszych turniejach świata i to po kilka razy. Po jakimś czasie stało się to męczące. Wpadaliśmy do Krakowa często na jeden, dwa dni. Robiłam wielkie pranie, przepakowywaliśmy walizki i znów ruszaliśmy w drogę. Takie życie na walizkach nie było łatwe i tak przez okrągły rok. Jeździłam głównie z Ulą. Kiedy Isia miała już wolne w listopadzie, my często leciałyśmy na jakiś mniejszy turniej, by jeszcze zdobyć punkty do rankingu. Zbliżały się święta, a my lądowałyśmy w Chinach czy Dubaju. Tak było od 2006 roku. Lubiłam atmosferę turniejową, ale po jakimś czasie zaczęło mi się to nudzić. Te same korty, te same hotele. Nie ma tu wielkich zmian. W ubiegłym roku byłam na finale Wimbledonu, dwa lata temu na Masters w Stambule. Może w tym roku wybiorę się na Rolanda Garrosa do Paryża.

Tenis to wielkie pieniądze, wielkie gwiazdy. Gdzie na świecie zawodniczki są traktowane jak królewny?
W Katarze i Zjednoczonych Emiratach Arabskich, na turniejach w Doha i Dubaju. Na Mastersie w Doha, gdzie pojechałam z Agnieszką, która była wtedy rezerwową, wielkie wrażenie zrobił na mnie hotel Ritz, który był oficjalnym hotelem turnieju. Poleciałyśmy tam ze sparingpartnerem Isi, bo Piotrek został w Krakowie z Ulą, która grała mniejszą imprezę. Chciałyśmy chłopakowi wynająć pokój, a tam doba ze zniżką kosztowała 500 dolarów. Trudno - pomyślałyśmy, co zrobić? Pojawiamy się w hotelu, a tu przepraszają Agnieszkę, że jej większy apartament nie jest jeszcze gotowy, więc proszą, by na chwilę zajęła mniejszy i dodatkowo ma do dyspozycji dwa pokoje osobno. Wchodzimy do środka, a tam luksus na 150 metrach! Olbrzymi salon z tarasem, z widokiem na morze, wielka sypialnia, garderoba i piękna łazienka z... sauną! Oczywiście wszędzie świeże kwiaty, owoce, ciasteczka itd. Agnieszka pobiegła szybko do recepcji, że ten "mały" apartament bardzo jej odpowiada i nigdzie nie myśli się przeprowadzać. To był szok!

Ale początki nie były łatwe...
Pewnie, że nie. Na początku jeździliśmy z dziewczynkami po całej Europie oplem corsą, bo nie było nas stać na samoloty. Z późniejszych lat pamiętam jeden wyjazd na turniej WTA z Ulą do Taszkientu. To była jedna wielka masakra! Zakwaterowano nas w hotelu, który stracił wszystkie gwiazdki i nawet nazwy nie miał. Wchodzimy bardzo głodne do restauracji, czekamy dłuższą chwilę i nic. W końcu wołamy kelnera i prosimy o kartę. "Przepraszam, ale karta jest u państwa trzy stoliki dalej, trzeba poczekać" - oznajmia kelner. Kiedy już dostałyśmy kartę, okazało się, że praktycznie niczego z tej karty nie można zamówić, bo się skończyło. Wkurzone i nadal głodne pojechałyśmy taksówką do Pizzy Hut. Drugi taki "wspaniały" turniej był w chińskim Kunming. Pokój w hotelu jaki taki, ale kuchnia tragiczna. Na śniadanie były do wyboru frytki albo pizza z szynką lub kiełbasą. Na szczęście był też chleb tostowy i ser. Na okrągło jadłyśmy te tosty.

Córki nie zostały celebrytkami. Nie bawi ich salonowe życie?

Nie lubią wielkich imprez, rautów, gdzie drzwiami i oknami pchają się te wszystkie aktorki, aktoreczki. Wolą iść do kina czy baru sushi na kolację, spotkać się z koleżankami i kolegami.

Serena lepsza

Agnieszka Radwańska przegrała w czwartek z liderką rankingu Amerykanką Sereną Williams 0:6, 3:6 w półfinale turnieju w Miami (pula nagród 5,185 mln dolarów). Mecz trwał zaledwie 66 minut. Było to piąte zwycięstwo atletycznej Amerykanki w piątym spotkaniu z Radwańską. W sobotę Amerykanka zagra w finale z wiceliderką rankingu Marią Szarapową. Rosjanka po raz piąty osiągnęła tu finał, pokonując Serbkę Jelenę Janković 6:2, 6:1. Radwańska nie obroni tytułu wywalczonego przed rokiem na kortach w Miami, ale mimo to pozostanie na czwartej pozycji w rankingu WTA Tour, bowiem zachowała 450 z 1000 punktów. Występ w półfinale dał jej premię w wysokości 177 tysięcy dolarów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska