Jesteś jednym z najbardziej rozpoznawalnych i charyzmatycznych muzyków w Polsce. Opowiedz, jak to wszystko się zaczęło i co skłoniło Cię do wejścia na scenę?
Napisałem kiedyś tekst kolegom z klasy – to było w drugiej klasie ogólniaka. Był to protest song przeciwko wycinaniu drzew w Bochni, bo już wtedy zaczynali to robić. Zaprosili mnie na próbę, żebym posłuchał, co z tego zrobili. Nie mogłem wytrzymać, gdy usłyszałem, jak śpiewają mój tekst, i postanowiłem go zabrać. Zaproponowali, żebym pokazał, jak to zrobić. Zacząłem się wydzierać – i tak to się zaczęło.
Trudniej było grać wtedy czy teraz?
Wtedy było łatwo grać, ale nie było kasy za to. My za cztery bilety graliśmy w Spodku. 10 000 ludzi dwa razy dziennie. Całe hale. TSA, wtedy tylko mały napis zrobiłeś i było pełno ludzi.
Aktualnie występujecie jako TSA Dream Team. Co sądzisz o tym, że dziedzictwo TSA jest kontynuowane przez dwa składy?
Pamiętam, jak Nowak z Machelem napisali do mnie, żeby grać. Pomyślałem - Nowak z Machelem się dogadali, to spróbujemy. Załatwiłem od razu koncert w Jarocinie. Co do „drugiego składu”, to wykorzystują znak TSA, który stworzyłem wspólnie z moim bratem i nie mają do niego prawa. Ten znak powstał wtedy, kiedy ja zacząłem śpiewać w TSA, wcześniej go nie było.
W 2024 roku w planach TSA Dream Team jest tylko jeden koncert w krakowskim Klubie Studio.. Planujecie więcej koncertów i stały powrót na scenę?
Nie. Tylko jeden w Krakowie. Zagramy też za rok, bo obiecałem.

Poza TSA masz solowe projekty i współpracowałeś z wieloma artystami. Która współpraca była dla Ciebie najważniejsza?
Wszystkie, ale „Jesus” (musical "Jesus Christ Superstar" - przyp. red.) był najważniejszy, no i TSA. Marzyłem o tym, odkąd ich usłyszałem, jako instrumentalny zespół i jako jeden z niewielu wiedziałem, że to jest potęga – wspaniałe granie, tak jak to trzeba robić w rock’n’rollu. Rock to sposób myślenia, a nie tylko gitara i perkusja. W TSA najważniejsze było brzmienie, a brzmienie jest z gitar. A kiedy brzmią gitary? Na długich strunach A D E C G to są moje tonacje i nie ma wyjścia. Ja nigdy nie wiedziałem, w jakiej tonacji śpiewam. Oni grali, a ja musiałem się w tym zmieścić. Zostało tak do dzisiaj.
Poza muzyką zajmowałeś się wieloma innymi rzeczami, m.in. malarstwem.
Kiedyś jeden dziennikarz policzył, że wykonywałem 46 zawodów. Byłem hipisem, więc nie mogłem dostać pracy. Zostałem dekoratorem, malarzem, ceramikiem.
Wracasz jeszcze do tych pasji?
Tak, chcę wrócić do ceramiki. Planuję zbudować pracownię i robić pojedyncze egzemplarze, które będę oddawał na aukcje charytatywne. To mają być unikaty ceramiczne, naprawdę dobrej jakości, np. raku.
Działalność charytatywna jest dla Ciebie ważna, prawda?
Tak, to duża część mojego życia. Wspieram Fundację Auxilium i projekt Integracja Malowana Dźwiękiem. Jest to festiwal, podczas którego tzw. niepełnosprawni występują z pełnosprawnymi - w duetach. Mamy trzy dni warsztatów, a później jest przegląd, który prowadzą same gwiazdy. W zeszłym roku do udziału w projekcie namówiłem Justynę Steczkowską, Alicję Węgorzewska, Anię Rusowicz, a w tym roku był m.in. Janusz Radek. Jestem też dumny z medalu św. Alberta – sam byłem kiedyś bezdomny. Mam też złotą odznakę od niewidomych - kłócę się często o nich, o te wszystkie słupy na chodnikach i inne przeszkody, które przeszkadzają im w życiu.
W latach 90. wyjechałeś do Stanów Zjednoczonych. Co Cię tam sprowadziło?
Pojechałem tam na koncerty. W Polsce zmieniły się czasy, disco polo zaczęło dominować. Postanowiłem, że nie wracam. Zostałem i poszedłem do roboty. Na początku ubierałem choinki, potem malowałem mieszkania, smołowałem dachy, usuwałem azbest, pracowałem jako pomocnik stolarza.
Szanowałeś każdą pracę.
Tak. Wszystko, co robiłem, robiłem na 100%. Nie można marnować żadnej chwili życia. Nigdy też nie czułem się pokrzywdzony, że mam taką czy inną pracę. Nie czułem się jak pan magister, który zamiata ulice, tylko zamiatałem ulicę. Byłem w tym najlepszy. Dzięki temu dostawałem dużo pracy.
Czas spędzony w Stanach wpłynął na Twoją twórczość?
Nie. Dla mnie to było normalne. Jedynym problemem było to, że tam nie śpiewałem. Śnił mi się tylko „Jesus Christ Superstar”. Za tym tęskniłem, ale za tłumami koncertowymi – już mniej.
Po tylu latach na scenie, jak postrzegasz siebie dzisiaj? Kim jest Marek Piekarczyk w 2024 roku?
Jestem tym samym Markiem Piekarczykiem, tylko starszym. Wciąż jestem zbuntowanym chłopakiem z małego miasteczka. Wierzę w to, w co wierzyłem kiedyś..
Dieta wegańska pomaga w utrzymaniu formy?
Oczywiście, że tak. Dieta wegańska jest fantastyczna. Byłem wegetarianinem od wczesnych lat 90. Zostałem nim w Nowym Jorku i stało się to nagle. U mnie wszystko dzieje się nagle, nagle jak iluminacja. Cofnęło mnie całkowicie i przestałem jeść mięso. Weganinem zostałem podczas pandemii. Odrzuciło mnie wtedy od serów i jajek, też w jednym momencie. Jestem teraz nowym człowiekiem i myślę o kuchni jak o czymś co daje zdrowie, siłę, energię i młodość, a nie o czymś co ma smaki. Zresztą smak mi się zmienił - unikam wzmacniaczy smaku.
Jak radzisz sobie z trudnymi momentami, np. depresją?
Depresja to koleżanka. Nie walczę z nią, staram się z nią żyć. To choroba społeczna, którą powinno się leczyć systemowo.
Kilka lat temu w mediach pojawił się Twój apel do syna. Jak wyglądają dzisiaj Wasze relacje?
Media trąbiły o tym bezmyślnie. Maciek jest w Irlandii, pomaga ludziom wyjść z narkomanii. Jestem z niego dumny. Ożenił się z Brazylijką i mam wnuczkę. Moja córeczka Sonia jest w Nowym Jorku. Urodziła niedawno chłopca. Jest jeszcze Filip, mój najmłodszy, 15-letni syn. Strasznie zdolny i inteligentny chłopak.

Masz jakieś przesłanie dla fanów?
Kochajcie polską kulturę, kochajcie polskie piosenki bo to są nasze skarby. Nasza kultura, nasza sztuka, poeci, malarze, rzeźbiarze. My się niestety często zaczynamy nimi interesować dopiero kiedy umrą. Stawiamy im pomniki, nazywamy ulice ich nazwiskami. Nie możemy tego stracić.
Czego Ci można życzyć?
Świętego spokoju. Moja żona mnie nieraz pyta, "Co Ci kupić na gwiazdkę?", a ja odpowiadam: „Święty spokój”. Poza tym zdrowia, żeby moi bliscy byli zdrowi, żeby ludzie byli zdrowi i nie zachłystywali się cywilizacją.
