18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Gruszkowa: Giewoncie, obudź się wreszcie! Na Podhalu źle się dzieje

Maria Mazurek
Maria Gruszkowa
Maria Gruszkowa fot. Andrzej Banaś
Maria Gruszkowa gotuje na starym piecu opalanym węglem. Tak jak było dawniej. Ma 77 lat i wciąż dba o wygląd. - Żeby innym było miło - mówi. Mówi się, że górale są pazerni. Nieprawda - oni mają honor. Zły przykład idzie od władzy.

Maria Gruszkowa, bodaj najbardziej znana gaździna na Podhalu, założycielka stowarzyszenia, które walczy o prawa Podhalan. Mieszka na Skibówkach, w dużym, białym domu, z którego roztacza się przejmujący widok na Czerwone Wierchy i Giewont.

Z Giewontem to lubi sobie nawet podyskutować. - Wie pani, kochana, że Giewont to naprawdę jest rycerz? Tylko że śpi. Ma wstać, jak będzie źle. Więc ja go pytam: Giewoncie, czemu nie wstajesz? No, wstawaj wreszcie! Już dostatecznie źle dzieje się na Podhalu! Nie dopuść do tego, żeby Zakopane się zatraciło do reszty!

Wychował ją halny
Z Marią Gruszkową umówić się wcale nie jest tak łatwo. A to chodzi po sądach, pomagać innym, a to jest chora, a to ma opryszczkę na ustach. - A chcę wyglądać ładnie, żeby i mnie, i innym było lepiej. Mam 77 lat, ale dalej staram się dbać o siebie - uśmiecha się figlarnie.

Ale za to jak już przyjeżdżamy, wita nas serdecznie, obściskuje, częstuje zupą ziemniaczaną ugotowaną na tradycyjnym, ogrzewanym drewnem piecu.- Taki piec był w moim domu rodzinnym i nigdy się go nie pozbędę - deklaruje.

Pochodzi z góralskiej rodziny, od pokoleń zasiedziałej na Podhalu - w Zębie, najwyżej położonej miejscowości w Polsce, na północnym stoku Gubałówki. Jej panieńskie nazwisko to Stoch. Skoczek Kamil Stoch to jej dalsza rodzina.

Od najmłodszych lat wiedziała, co to trud pracy. I pewnie dlatego taka harda wyrosła. - Jak cię halny wiater wychowa i górskie, świeże powietrze, to jest się odpornym na syćko. Mąż mój zmarł 25 roków temu, sama potem musiałam chałupę pobudować, na życie zarobić. Silną mam naturę, góralską - tłumaczy Maria Gruszkowa.

Już jako dziecko na Hali Gąsienicowej pasła krowy. - Wtedy nie mierzyło się pola na hektary, a na krowy. My mieliśmy na 30 krów. I tak poznałam smak pracy - wspomina.

Ojciec góralki był hafciarzem, pięknie haftował u słynnego krawca portek góralskich, Heliosa z Zęba. - Ja mam taki gen po tacie, więc szybko nauczyłam się haftować sama - opowiada.

I tak haftowała - najpierw do Cepelii, a potem miała swoje stoisko na Krupówkach. Długo żyła z tego haftowania właśnie, dom za to wybudowała, rodzinę wyżywiła (bo były to już czasy, kiedy owdowiała).

Władza zabrała stragany
Wszystko zmieniło się w 1999 roku. - Staroście i ówczesnemu burmistrzowi jakoś Gruszkowa przeszkadzała - opowiada. - Bo żona starosty zakładała sklep z twórczością regionalną, a burmistrzowi marzyło się centrum handlowe na Krupówkach - opowiada Maria Gruszkowa.

Od samego wspominania skacze jej ciśnienie, głos się podnosi, a na dobrotliwej twarzy pojawia się wyraz butności, waleczności.
Bo pewnego dnia, jak co rano, przyszła na Krupówki do pracy. Patrzy, a tu nie ma jej straganu. Ani 10 innych, na których handlowali jej znajomi. - Wtedy jak żem się wkurzyła! Myślałam, że zawału z tego syćkiego dostanę! - wspomina.

Wtedy, można tak przyjąć, zaczęła się jej działalność społeczna. Choć można to nazwać i "społeczną walką", bo przez te 15 lat Maria Gruszkowa niejednemu politykowi zalazła za skórę. I od tego wszystkiego wzięło się Stowarzyszenie Obrony Praw Obywatelskich Powiatu Tatrzańskiego, które gaździna ze Skibówki prowadzi do dziś.

- Jak nam zabrali te stragany, a zrobili to zupełnie nielegalnie, bo mieliśmy pozwolenia, syćko, to zorganizowałam strajk. Dużo roboty z tym nie było, bo ludzie byli wkurzeni. Przez tydzień okupowaliśmy siedzibę Związku Podhalan. Dzień i noc - opowiada.

Przez te kilka dni ona i pozostali handlarze prowadzili strajk głodowy. - Nie byłam nawet głodna, tak byłam nasączona bólem, żalem i rozpaczą - opowiada. - Ten strajk został przerwany, bo ksiądz Drozdek powiedział, że załatwił nam spotkanie z burmistrzem. A to podstęp był. Żadnego spotkania nie było, chodziło tylko o to, żebyśmy wyszli ze Związku Podhalan. A potem już nie mogliśmy wrócić, bo zamknęli się na cztery spusty i wpuścić nas nie chcieli- opowiada góralka.

Wtedy do niej dotarło, jak władza jest zła, pazerna na pieniądze.- Liczą się tylko stołki i dutki. Prywatny folwark. Pomyślałam, że skoro sama, na własnej skórze tej niesprawiedliwości doświadczyłam, to teraz będę pomagać innym ludziom skrzywdzonym przez władzę - opowiada.

Mandela z Podhala
Bo - ciągnie dalej Gruszkowa - na Podhalu musiał znaleźć się ktoś, kto będzie miał odwagę powiedzieć to, co trzeba. Czyli to, że władza niszczy tę krainę. - Niektórzy twierdzą, że to górale są chciwi, pazerni na pieniądze. A to nieprawda. Górale mają honor, dla nich najważniejsza jest wolność, swoboda, szacunek dla ziemi. To nasza władza daje zły wzór. To przez władzę zaczyna się zatracać szacunek dla innych - argumentuje.

Weźmy takiego Mandelę. Maria Gruszkowa lubi podawać ten przykład, bo to jej bohater. Drugi po Jezusie. - Ile on się nacierpiał, ile był więziony, całe życie poświęcił, by walczyć o to, żeby czarny był traktowany jak biały. O godność każdego człowieka, każdego. I wywalczył ją do tego stopnia, że teraz prezydentem Ameryki jest czarny. Jak jest mi źle, to myślę o Mandeli. Że jeszcze trudniej miał - opowiada Gruszkowa.

Każdy, kto czuje się na Podhalu skrzywdzony przez władzę, wie, że może pójść do Gruszkowej. Nie weźmie żadnej zapłaty, koperty. Marudzić nie będzie. Taką ma misję, by zaprowadzić na Podhalu sprawiedliwość.

Diana
Teraz ujrzała światełko w tunelu, bo warszawski sąd wydał pomyślny wyrok sądu w sprawie tzw. "Diany", pensjonatu przy ul. Żeromskiego w Zakopanem. Ten pensjonat wybudowali jeszcze przed wojną rodzice Andrzeja i Marty Rohackich. Po wojnie władza komunistyczna ten budynek im zabrała. Rodzeństwo ze 40 lat próbowało go odzyskać.

- W zeszłym roku Andrzej z tego wszystkiego zmarł. Przed śmiercią, kiedy odwiedziłam go w szpitalu, zdążył jeszcze wziąć mnie za rękę i powiedzieć: Proszę, walcz o "Dianę", by powstał tam ośrodek św. Andrzeja Boboli, dla potrzebujących - opowiada Maria Gruszkowa.

Wiedziała więc: musi doprowadzić tę sprawę do finału. Ostatnio była rozprawa w Warszawie. - Jechałam, a tam wypadek i wielki korek. Zaczęłam dzwonić do sądu i proszę sobie wyobrazić, że trzech sędziów czekało na mnie 40 minut! I wydali wyrok: Rohaccy mają prawo do "Diany". Jak to usłyszałam, zaraz zemdlałam! Ale fakt faktem: teraz już łatwiej byłoby mi umierać - opowiada.

Mówi, że tak się zresztą ostatnio czuje: jakby ktoś już ją na tamten świat zamówił, ale zapomniał odebrać. Ale umówmy się, że charyzmatyczna, serdeczna góralka wcale nie wygląda, jakby miała przestać walczyć.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska