Stefania Gębosz mieszkała we wsi Głogowiany (gm. Książ Wielki), wspólnie z bratankiem Zdzisławem. - Babcia, jak na nią wszyscy mówiliśmy, nie miała w pokoju telewizora, radia, nie chciała nawet zegara. Mówiła, że lubi do mnie przychodzić, by zobaczyć, która jest godzina. Bo jej krowa musiała być wydojona punktualnie o godz. 8.00 rano i o 20.30 wieczorem - opowiada jej bratanek, Zdzisław Gębosz. On nie chciał wtrącać się do tej krowy, więc się doić nie nauczył. I teraz musi sprzedać krasulę. Największą po babci pamiątkę.
Jak mówi personel miechowskiego szpitala, pacjentka Gębosz często zrywała się z łóżka wołając, że "musi swoją krowę wydoić". Gdy jej nie pozwalano, zaczynała się szarpać. - Aby dać kobiecie zastrzyk na uspokojenie, trzeba było interwencji dwóch sanitariuszy - opowiada dyrektor szpitala, Jan Ostrowski. Staruszka trafiła do placówki na oddział wewnętrzny. Lekarz stwierdził zator płucny.
- Zapytaliśmy doktora o jej stan. Zapewnił nas, że wszystko będzie dobrze, bo zator się rozejdzie - mówi Zdzisław Gębosz. I wszystko byłoby dobrze. Ale nagle rano pielęgniarka usłyszała krzyk kobiet w sali, gdzie leżała pacjentka. Gdy wpadła do pokoju, ona właśnie wyskoczyła przez okno.
- Wcześniej zdołała się oswobodzić z pasów, którymi była przypięta - relacjonuje dyrektor Ostrowski. Podchodzi do okna, pokazując, jak wąski jest parapet i ile trzeba siły, by się na niego wspiąć, a następnie otworzyć górne okno, gdyż dolne jest tylko uchylne. - Krat w oknach nie mamy, bo szpital jest placówką otwartą, przyjazną dla pacjenta. Pasy w łóżkach stosujemy tylko w przypadkach wyjątkowych - dodaje. Według oceny lekarzy, "wypadek ten nie był spowodowany chęcią samobójstwa, lecz zaburzeniami świadomości, które spotyka się u osób starszych". - Ona była dla mnie jak matka. Już jej pogrzeb piękny urządziliśmy - płacze Gębosz.