Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mój 11 września. Czas, gdy synkowi stanęło serce

Artur Drożdżak
Artur Drożdżak
Dawid. Niech jego tragiczna historia ocali choć jedno życie - prosi matka
Dawid. Niech jego tragiczna historia ocali choć jedno życie - prosi matka archiwum rodzinne / reprodukcja Piotr Idem
Nagła śmierć 7-letniego chłopca spod Krakowa rodziła domysły. Były nawet zarzuty, że zawiniła matka, która podała dziecku ciastko w aucie. Poruszającego wyznania Katarzyny Głowackiej wysłuchał Artur Drożdżak.

Urodziłam Dawida, gdy miałam 20 lat. Nie był planowanym dzieckiem, co nie znaczy, że nie chcianym. Pojechałam na zakupy i tam zaczął boleć mnie brzuch, więc zawieźli mnie do szpitala. Skończyło się cesarskim cięciem miesiąc przed terminem. Przez trzy dni nie miał imienia, bo wtedy się nad tym nie zastanawiałam, a nagle okazało się, że muszę. Myślałam, by dać mu Kamil, ale to było zbyt łagodne. Dawid, to imię kojarzyło mi się z silnym mężczyzną.

Był malutki i taki grzeczny. Nie płakał, nie miał kolek, wszystko jadł. Zmienił się, gdy ojciec się nad nim znęcał psychicznie. Opiekowałam się Dawidem, a potem on został moim przyjacielem. Motywował mnie i mówił, żebym się nie martwiła. Dawał wsparcie i dodawał, że możemy gdziekolwiek mieszkać i cokolwiek robić - byle razem.

Żyliśmy wtedy w biedzie, ale nigdy się nie żalił. Zawsze chciał być, jak mówił, policjantem grającym w siatkówkę. Dużo pływał, był wulkanem energii, duszą towarzystwa. Gdziekolwiek się pojawił zjednywał sobie ludzi. Miał siedem lat, a był takim mądrym chłopcem. Miałam wrażenie, że jest zbyt dorosły jak na swój wiek. Gdy gdzieś wyjeżdżał, to zawsze brał ze sobą Biblię dla dzieci. Zastanawiało mnie to, czemu ją woził.

Pytania o Boga
Przez rok byłam całkiem sama, bo ojciec Dawida nas zostawił i syn bardzo to przeżył. Pytał mnie, jako trzylatek, dlaczego tata go nie kocha. Zdziwiło mnie to pytanie, ale wytłumaczyłam mu, że tak czasem jest, że ojciec jest nieobecny, ale może kochać. A on nawet nie przyszedł na pogrzeb Dawida.

Z nowym partnerem Pawłem syn miał na początku niezbyt dobre relacje, ale potem to się zmieniło. Nie mówił do niego tato, ale raz narysował nam laurkę i podpisał, że to dla rodziców.

Stworzyliśmy rodzinę i wszystko się dobrze układało do piątku, 11 września.

Dzień przed tragedią syn zapytał mnie, czy jak umrze, to pójdzie do nieba. Wie pan, dzieci raczej nie mówią o takich rzeczach, pytają, ale chyba nie tak wnikliwie.

Tego dnia przed dziwnie się zachowywał. Mówił, że jest zmęczony, że mu zimno, przytulał się cały czas i pytał o niebo i Boga. W nocy obudziłam się o 3 i miałam wrażenie, że mnie woła. To był najgorszy dzień w moim życiu.

Rano był niespokojny, ale mnie wydawało się, że jest po prostu zmęczony, bo codziennie wstawaliśmy wcześnie rano i jechaliśmy do Krakowa 30 km. Do szkoły przy ul. Kijowskiej poszedł już jako sześciolatek i był w II klasie.

Miał dominujący charakter. Lubił sobie podporządkować grupę. Bywał rozbrykany, ale miał urok osobisty i wszystkie nauczycielki mu odpuszczały. Kolegował się w klasie z najbardziej niegrzecznym chłopcem i zawsze mi tłumaczył, że Filip taki jest, bo jego mama ma dużo dzieci i nie ma dla niego czasu.

Po śmierci Dawida Filip narysował obrazek i jako jedyny napisał, że kocha Dawida, choć dzieci raczej piszą w takiej sytuacji, że kogoś lubiły.

Piątek 11 września
Wiele razy bałam się, że coś mu się przytrafi. Utopi się lub potrąci go samochód, albo że będzie miał wypadek, gdy nie zapnie pasów w aucie. Może gdyby ich nie zapiął, to zsunąłby się z fotelika i wcześniej bym się zorientowała, że coś się stało?

Tamtego dnia wyszliśmy jak zwykle przed 7.00 rano z domu i byliśmy na zakupach. Zapytał, czy może spróbować mojej drożdżówki, urwał kawałek i zaraz usnął w aucie.

Cały czas patrzyłam do lusterka na niego. Spał z kapturem na główce i opierał się o szybę. Widziałam, że śpi, gdy podjeżdżaliśmy pod szkołę. Już na skrzyżowaniu zaczęłam go budzić, ale nie reagował i dotknęłam jego nogi.

Nagle znalazłam się pod szkołą. Wyskoczyłam, wyciągnęłam go, wyszarpałam z fotelika, bo miał zapięte pasy i zobaczyłam w jego buzi drożdżówkę.

Najpierw pomyślałam, że się przydławił i zaczęłam krzyczeć ratunku. Nie wiedziałam, co mam z nim zrobić. Uczyłam się udzielania pierwszej pomocy, ale w takich momentach człowiek czuje się bezradny. Gdybym była sama, nie byłabym w stanie wezwać karetki, bo byłam w takim szoku. Pomogli mi jacyś ludzie.

Ci, co go reanimowali, mówili mi, że jest tętno, że oddycha i że jest ok. Przyjechało pogotowie, ale ja już wiedziałam, że on nie śpi. Był cały siny, jak go wyciągnęłam z auta. Gdy pompowano w niego powietrze, wyglądał jak laleczka gumowa z ustami. Zjawiła się karetka, lekarze przejęli reanimację.

Potem przyjechała druga karetka i kazali mi w niej siedzieć. Ja miałam wrażenie, że wszystko trwało 10 minut, a później się dowiedziałam, że to trwało godzinę. Wokół było mnóstwo ludzi, dzieci, przecież to było przed lekcjami. Potem dostałam duże wsparcie ze strony szkoły.

Widzę jego twarz
Kiedy zasypiam, widzę jego twarz, tę sytuację i więcej nic. Jakiś obraz, że pojawia się karetka i ratownik, który podłącza mnie do kroplówki, dostaję jakiś zastrzyk, a potem wchodzi ratownik, który wykonywał reanimację i mówi, że Dawid nie żyje. Zamyka drzwi karetki i mnie gdzieś wywozi.

Znalazłam się w szpitalu, ale nie wiem w jakim, a potem trafiłam do psychiatryka. Nie wiedziałam, co się dzieje, gdzie jestem, co z moim dzieckiem. Mam żal, że nie mogłam się pożegnać z Dawidem. Zobaczyłam go dopiero w kostnicy.

Nie umiem sobie wytłumaczyć jego śmierci. Łatwiej by mi było, gdyby to był jakiś wypadek i byłby ktoś, kogo mogłabym obwinić za to, że go nie ma. Dzieci tak nie umierają.

Jak był malutki, spałam z nim, bo czytałam o śmierci łóżeczkowej i bałam się, by to się jemu nie przytrafiło. Że dziecko się nie budzi. Miałam obsesję i sprawdzałam, czy oddycha.

Widziałam, jak dorasta i zachowuje się, jakby chciał żyć jak najwięcej, by zdążyć. Zaczynał wiele rzeczy naraz i ciągle był w pogoni za czymś. Jakby czuł, że to się skończy zbyt szybko. Wydawało się, że ma jeszcze tyle czasu na wszystko, a tu okazało się, że jednak już nie.

Nie mam kogo winić
Znałam Dawida Korneckiego, studenta UJ, który został zabity w centrum Krakowa na ul. Grodzkiej. Gdy się o tym dowiedziałam, zadzwoniłam do jego rodziców. Oni na procesie patrzyli w twarz zabójcy swojego syna, wybaczyli mu, a ja kogo mogę obwinić?

Na początku myślałam, że Boga, bo jak się nie ma kogo - to siebie albo Pana Boga. Nie jestem osobą religijną, która praktykuje i chodzi do kościoła. Chodzę na terapię, dużo czytam i to pomaga. Na terapii, gdzie są rodzice, którzy stracili dzieci na skutek chorób, widzę, że nikt się dobrze nie umie przygotować na śmierć dziecka.

Trzy dni po tym co się stało, już wiedzieliśmy, że to nie było zadławienie drożdżówką.

Wyniki sekcji były po miesiącu. Dowiedziałam, że przyczyną śmierci było nagłe zatrzymanie krążenia. Ja nic wtedy w aucie nie słyszałam, nawet jego oddechu, westchnięcia, bo on spał. Jak zrozumieć to, co się stało, bo przecież dzieci nie umierają tak po prostu. Przychodzi Bóg i jedno zabiera?

Ludzie mają zawały serca, ale zawsze jest jakaś przyczyna, której objawy widać wcześniej, a mój syn usnął i już się nie obudził. Ja się tylko zastanawiam, czy coś go bolało. Znajomy lekarz powiedział mi, że to mogło być z powodu infekcji, bo Dawid wcześniej przechodził grypę, albo miał arytmię i serce zaczęło za szybko bić i wtedy doszło do zgonu. Tak naprawdę nigdy się tego nie dowiemy. Sekcja zwłok wykazała tyle, że doszło do zatrzymania krążenia przez niewydolność serca.

Do tej pory wiele osób nie wie o tej przyczynie. Ludzie do mnie dzwonią, piszą, bym się nie przejmowała z powodu tej drożdżówki. Opowiadam teraz publicznie, jaka jest prawda, bo chcę to mieć za sobą, a nie mogę każdemu z osobna tłumaczyć.

Kiedy zaczęłam siebie obwiniać, cały czas się zastanawiałam, co by było gdyby... Gdybym mu zrobiła badania serca, gdybym zwracała uwagę na to, że się na coś skarży, ale nie było żadnych objawów, że coś się może stać. Przechodził ospę i kazano zrobić mu prześwietlenie płuc, ale nikt nam nigdy tego nie powiedział, że trzeba skontrolować serce.

Wróżka przestrzegała
W sierpniu byłam u wróżki, choć nie wierzę w horoskopy. Wywróżyła mi przyszłość Dawida i powiedziała, żebym uważała na jego serce, bo prawdopodobnie umrze na zawał. Jak to się stało, miałam do siebie jeszcze większy żal, że nie wzięłam tego poważnie.

Nie wiem, jak mam teraz funkcjonować, co robić, bo Dawid wypełniał mój czas.

Teraz piję z panem herbatę, rozmawiamy, a normalnie to zajmowałabym się odrabianiem lekcji, przygotowaniem kolacji dla syna.

Brak mi go. Czuję jakby mi ktoś wyrwał kawałek serca. Gdyby nie rodzina: siostra, rodzice, partner, toby mnie tutaj nie było. Nie mam planów, marzeń, pracuję, ale to jest wegetacja.

Ktoś mnie zapytał, czy będę chciała mieć dzieci. Pytanie jest nie na miejscu. Nie urodzę sobie teraz nowego Dawidka]

Po tym jak partner odebrał mnie ze szpitala, zobaczyłam na stacji benzynowej gazetę, na pierwszej stronie zdjęcie mojego samochodu i tytuł, że „Bóg zabrał Dawidka”. Myślę, że można to było napisać normalnie, a nie że Dawid umarł, bo zadławił się w aucie. Potem już dziennikarze nie byli ciekawi, że syn nie umarł w wyniku zadławienia się drożdżówką. Czułam złość nie dlatego, że ktoś o tym napisał, ale że nikt z mediów nas nie zapytał, co się stało. Dziennikarze pytali sąsiadów, niepokoili rodzinę, ale nikt do mnie nie przyszedł.

Czytając komentarze w internecie, zastanawiałam się, skąd w ludziach tyle nienawiści.

Czytałam kiedyś o mężczyźnie, który poszedł do pracy i zostawił dziecko w aucie, a ono umarło od słońca. Nie oceniam. Myślałam o tym człowieku, że będzie się obwiniał do końca życia. Ludzie, nie znając sytuacji, tak bardzo kogoś oczerniają.

W moim przypadku, gdy się dowiedzą, co się stało w Dawidem, to pewnie będzie im głupio i trzy razy się zastanowią, nim cokolwiek napiszą w internetowym komentarzu, bo kogoś to może naprawdę dotknąć.

Już się nie boję
Byłam zahartowana przez życie, ale to co się stało, mnie złamało.

Zawsze się bałam o coś, że braknie pieniędzy, stracimy coś, a dziś już nie mam strachu, bo doszłam do końca, do ściany. Teraz umiera moja babcia w szpitalu i jest na podtrzymaniu, ale jej śmierć przyniesie ulgę i to jest naturalne.

Z panem rozmawiam, bo mam potrzebę podzielenia się z kimś tym, co się stało. Od trzech miesięcy nie sypiam i kontakt z ludźmi mi pomaga. Ktoś mnie zapytał, czy jeszcze będę chciała mieć dzieci, ale to pytanie jest nie na miejscu. Nie urodzę sobie teraz nowego Dawidka, choć on się dopytywał, czy będzie miał rodzeństwo. Nigdy nie myślałam, że przeżyję swoje dziecko.

Długo mi się nie śnił i dostawałam obsesji, że to znak, że mnie nie kochał. Teraz mam wrażenie, że jest tu ze mną w tym pokoju. Nie przywiązywałam wagi do rzeczy materialnych, ale nie rozstałam się z rzeczami Dawida, bo mam wrażenie, że jak się ich pozbędę, to jakbym się jego pozbyła.

Jak byłam małą dziewczyną, zmarł kolega z klasy, który wpadł pod pociąg. Pamiętam jego mamę na pogrzebie. Myślałam, jak się wtedy zachować i co ona musi czuć, skoro mnie jest smutno, a mam 11 lat.

W tym roku, jak pojechałam w rodzinne strony, spotkałam mamę tego kolegi na cmentarzu.

Okazało się, że on zginął też 11 września, jak mój Dawid.

Ocalcie życie
Ludzie są zszokowani, gdy poznają prawdziwą przyczynę śmierci Dawida. Wtedy zaczynają szerzej otwierać oczy, że to nie z powodu drożdżówki w samochodzie.

Będzie mi trochę lżej, jak ktoś przeczyta tę historię, moją i Dawida, i zbada serce swojego dziecka. Niech to zrobi choćby jedna osoba i wykryje chorobę - to dobrze, bo to może ocalić życie. Może w ten sposób bezsensowna śmierć mojego syna nie pójdzie na marne. Teraz, gdy jest po wszystkim, wiem wszystko o wadach serca, objawach i leczeniu. Tylko syna już nie mam.

Nagłe zatrzymanie akcji serca
Nie wiadomo, co było przyczyną śmierci chłopca. Wykluczono zadławienie. Ale do nagłego zatrzymania akcji serca może dojść wówczas, gdy serce bije tak szybko, że „migocze” zamiast pompować równomiernie krew do organizmu. Stan ten doprowadzić może do zgonu w ciągu kilku minut.

Notatka
11 września 2015 roku media w całym kraju podały informację podobnej treści do tej: „Mimo ponad 40-minutowej akcji reanimacyjnej nie udało się uratować 8-latka, który prawdopodobnie zadławił się drożdżówką. Tragedia rozegrała się dziś rano w Krakowie, w samochodzie, którym matka odwoziła chłopca do szkoły. Przyczyny wyjaśnia policja.”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska