https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Moje włosy tańczą i śpiewają na parkietach całego świata

Maria Mazurek
Dorota Boruta zajęła się perukarstwem idąc w ślady swojej mamy Barbary.
Dorota Boruta zajęła się perukarstwem idąc w ślady swojej mamy Barbary. fot. Andrzej Banaś
Anielska cierpliwość, zręczne palce. Bez tych cech nie można zajmować się perukami. Dorota Boruta robi je już w krakowskim zakładzie od 25 lat.

Każdy (naturalny, kupiony od fryzjerów) włos trzeba osobno złapać przez szydełko, przeciągnąć przez materiał i przewiązać podwójnie. Mimo że Dorota Boruta robi to z godną podziwu zręcznością i pracowitością mrówki, od rana do wieczora, na jedną tylko perukę musi poświęcić tydzień. Nic dziwnego, śmieje się, że zawód już na wymarciu.

Przy Długiej, jednej z najgłośniejszych ulic w Krakowie, ruchliwej, handlowej, znajduje się suterena, w której jakby zatrzymał się czas. Wchodzi się od numeru 14, na podwórko i dalej, do perukarskiego królestwa Doroty i jej mamy, Barbary Żmudy (choć ta druga już rzadko tu bywa).

I nagle nastaje zupełna cisza, jakbyśmy przenieśli się gdzieś daleko. - Zapraszam, proszę usiąść, przypatrzyć się - wita się, nie przerywając swojej pracy życzliwa, drobna blondynka.

Już ćwierć wieku
Jest tu od 25 lat. Nie planowała wcale takiej pracy; widziała przecież ile cierpliwości i czasu kosztuje ten zawód matkę. Pani Barbara zakochała się w perukach pracując jako fryzjer w Starym Teatrze. Tam, chcąc nie chcąc, miała z peruczkami styczność. Potem pracowała w spółdzielni "Fala" przy Starowiślnej. W końcu założyła swój zakład.

Dorota była po maturze, chciała iść na studia, zostać nauczycielką biologii. Ale siadła raz i drugi z mamą w zakładzie. Zaczęła jej pomagać. I zrozumiała, że nie chce robić już w życiu nic innego. Że to jest jej przeznaczenie. Bo może być tak przecież, że Bóg wybiera nas do jakiejś czynności, obdarza pasją i potrzebnymi talentami.

Talentami Doroty okazała się cierpliwość, precyzja i zdolność w palcach. Zdała egzaminy czeladnicze na fryzjerkę (bo na perukarkę egzaminu nie ma). - I tak trwamy już w tym zakładzie od lat - uśmiecha się. Przez te lata przewinęły się tu setki klientek. Bywały i takie, które chciały perukę dla "fanaberii" - żeby mieć w szafie zapasową, gotową fryzurę, którą w każdym momencie mogą wyciągnąć, jak tylko mąż zadzwoni: idziemy do teatru.

Ale większość klientek zamawia peruki z powodu choroby. Kiedyś były to kobiety chore na raka, łysiejące po chemioterapii. Dorota miała podpisany kontrakt z NFZ-em. Te peruki, pozwalające tym kobietom poczuć się atrakcyjniej, pewniej, Fundusz refundował. - Ale teraz nie ma pieniędzy nawet na leczenie, o peruczkach nie mówiąc. A mało kogo stać na to, żeby zapłacić półtora, 2 tysiące za peruczki z naturalnych włosów - po to, by mieć je tylko na pół roku czy rok - opowiada Dorota.

Większość klientek (klientów zresztą też, bo i ci się zdarzają) to dziś osoby z łysieniem plackowatym. Od młodości zmagają się z tym problemem. Wiernie - niektórzy z nich od dwóch dekad - co jakiś czas zaglądają do Doroty. - Mam klientki, które noszą peruki od lat i nikt o tym nawet nie wie, tak ładnie je upinają, prostują te włosy albo zakręcają. I o to chodzi, żeby te włosy traktować jak swoje własne, bawić się nimi, wymyślać sobie fryzury różne - opowiada Dorota.

Efekt naturalności
Ten efekt naturalności można uzyskać właśnie dlatego, że są to peruki z prawdziwych włosów. Czym się różnią od tych z syntetycznych? Dorota mówi, że różnica jest taka, jak między masłem a margaryną. Ceny i jakości.

- Te z naturalnych włosów są trwalsze, kiedy klientka przyniesie je na mycie, absorbują odżywki i stają się bardziej lśniące, puszyste. Tak jak włos wyrastający z głowy - opowiada perukarka.

Dorota zresztą dba o to, żeby wyglądały dobrze już w momencie oddania klientce. Kiedy włosy przewiąże na materiał, farbuje je, robi balejaż, układa fryzurę, strzyże. Bo perukarki to osoby o dwóch fachach: perukarskim i fryzjerskim.

Oprócz peruk robi też treski (półperuki doczepiane do naturalnych włosów), kucyki, którymi można zagęścić swój naturalny koński ogon oraz bujne, długie warkocze. Dla zespołu "Słowianki" na przykład - wszystkie tańczące i śpiewające dziewczyny występują w bujnych warkoczach zrobionych przez Dorotę. To jej duma. Po całym świecie przecież dziewczyny jeżdżą w jej warkoczach.

Ciche marzenie
Jedno ją martwi - że to zawód na wymarciu. Dawniej w Krakowie zajmowało się nim kilkanaście kobiet. A teraz Dorocie nic o tym nie wiadomo, żeby jeszcze gdzieś robiło się tu peruki. - Nie uczy się tego fachu, a jednak zapotrzebowanie na peruki jest. Jeśli ktoś chciałby, bym zrobiła mu perukę, musi czekać dwa miesiące - mówi.

Po cichu liczy, że jej córka - teraz studentka Uniwersytetu Pedagogicznego - pewnego dnia wkręci się w to perukarstwo.

Perukarstwo
jest dziedziną fryzjerstwa zajmującą się wykonywaniem peruk, tresek oraz tupetów, które mają zastąpić bądź uzupełnić brak naturalnych włosów na głowie.

Peruki nosili już starożytni Egipcjanie - golili sobie głowy i zastępowali je perukami głównie ze względów estetycznych.
Peruki były popularne w XVI i XVII wieku, jednak największy okres popularności peruk przypadł na wiek XVIII. Rozpropagował je głównie król Ludwik XIV. Peruka świadczyła wtedy o zamożności właściciela.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska