Zaskoczenia są dwa. Nie udała się rejestracja Twojemu Ruchowi, co jest kolejnym dowodem słabnięcia partii Janusza Palikota, który twierdzi, że jego partia zgłosiła jednak prawie 5 tysięcy kandydatów, ale pod różnymi nazwami.
Drugie zaskoczenie to obecność w "siódemce" Demokracji Bezpośredniej, partii zarejestrowanej w 2012 roku, która rodziła się w czasie protestów przeciwko umowie ACTA i później, podczas zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum, czy w sprawie wielu emerytalnego. O Demokracji Bezpośredniej wiemy niewiele, jej liderzy to ludzie o nazwiskach nierozpoznawalnych przez opinię publiczną, ale ugrupowanie to wystawia kandydatów we wszystkich wyborach. Wszędzie i zawsze bez sukcesów, bowiem poparcie dla kandydatów DB na ogół nie przekracza jednego procenta oddanych głosów, najczęściej nie przekracza nawet 0,5 proc. Sprawność organizacyjną nieznanej partii należy jednak docenić. Główny jej postulat to rządzenie przy pomocy referendów, na wzór szwajcarski, które nie mają jednak w Polsce wzięcia.
Najliczniejsze (ponad 12 tys.) są różnej rangi komitety lokalne, zrzeszające bezpartyjnych obywateli, ale kto wie, czy nie częściej mające jednak w tle barwy partyjne. Taka już uroda wyborów samorządowych, że są one wielobarwne i często to, co miało być bezpartyjne, okazuje się w pełni partyjne, a więc mamy sporo politycznych podchodów pod wyborcę, aby go nieco zmanipulować.
Niestety - i to jest większe niebezpieczeństwo - często kandydaci, zwłaszcza na stanowiska prezydentów, burmistrzów i wójtów, choć na tym najniższym szczeblu w najmniejszym stopniu, nie mają pojęcia o stanowiskach, o które się ubiegają. To jest spora grupa ludzi, czasem reprezentantów większych środowisk, którzy nawet chcą dobrze, może chcą bardzo dobrze, ale zdają się nie wiedzieć, w co się pakują.
Czytam wywiady z kandydatami i kandydatkami z różnych miast i mam wrażenie, że mają oni wprawdzie silne polityczne przekonania, są często niezwykle ideowi, ale kompletnie oderwani od życia. Jeżeli pan Jacek Sasin z PiS obiecywał na starcie swojej kampanii w Warszawie bezpłatną komunikację dla wszystkich (ostatnio już mocno spuścił w tonu, bo chce jej tylko dla uczniów), to jest to oczywista polityczna kalkulacja, bowiem kandydat wie, że bezpłatnej komunikacji nie będzie. I wyborca też już raczej wie i ma wobec partyjnych obietnic pewną powściągliwość.
Są jednak osoby żarliwe ideowo, gotowe obiecać zarówno bezpłatną komunikację, mieszkania socjalne dla wszystkich, nowe miejsca pracy, przedszkola i żłobki dla każdego i jeszcze o wiele więcej. Ale gdy padają pytania, skąd pieniądze na obietnice, pojawia się zdumiewające bezradność i odpowiedzi w rodzaju: skądś się znajdą, państwo musi dać.
Szczęśliwie wyborcy dotychczas urokowi tej nadzwyczajnej dobroci nie ulegali. Raczej wybierali realistycznie, co pewnie znów się powtórzy, choć wielu nowych ideowców szkoda. Może niech zostaną jeszcze w ruchach miejskich, gdzie są potrzebni i pożyteczni, a nie ulegają politycznym złudzeniom. To jest ciągły dylemat, kiedy wchodzić do "prawdziwej" polityki, a kiedy lepiej tworzyć tę sieć ruchów patrzących władzy na ręce. W samorządach sporo się zmienia, wydaje się, że model obecny znalazł się w kryzysie, może przyszłość należy do dzisiejszych społeczników? To chyba jednak ciągle nie ten czas.
Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i
Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail.
Zapisz się do newslettera!