Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Myślenice. Niezapomniana dwujęzyczna msza na Wołyniu

Katarzyna Hołuj
Katarzyna Hołuj
Fot. Archiwum prywatne
Po raz pierwszy mieszkańcy powiatu mieli swój udział w akcji „Rodacy - Bohaterom”. Przygotowane przez nich paczki trafiły na Wołyń, do Polaków albo rodzin z polskimi korzeniami. I do katolickich parafii, które pełnią tam wyjątkową - bo integrującą dwa narody - rolę

Żywność - w większości podstawowe produkty spożywcze: mąka, cukier, konserwy, makaron. Do tego słodycze. Na apel o pomoc najliczniej odpowiedzieli mieszkańcy Lipnika, Jawornika, Myślenic i Pcimia - przekazali ponad 40 paczek. Napisali też i dołączyli do nich kartki z życzeniami świątecznymi.

Potem te paczki, razem z ponad setką innych, spakowano do busa i w drogę.

Kiedy przyjechali na Wołyń, trwało prawosławne Boże Narodzenie. Jak jednak wspominają, gdyby nie przystrojone na tę okoliczność przydrożne krzyże, trudno byłoby w ogóle wyczuć świąteczną atmosferę.

- Podróż niby niedaleka, ale jechaliśmy długo. Głównie dlatego, że drogi są w tragicznym stanie. Dopiero tam zobaczyłam, co to znaczy bieda. Połamane płoty. Stare domy, tylko niekiedy pomalowane. W oknach folia i tektura. Przy domach żurawie do czerpania wody ze studni - mówi Maja Ingarden.

To ona zainicjowała zbiórkę w Myślenicach jako część ogólnopolskiej akcji „Rodacy - Bohaterom”, którą od lat organizuje Stowarzyszenie Odra-Niemen, a której głównym celem jest wsparcie polskich kombatantów żyjących jeszcze na Kresach.

Nie zrobiła tego sama, ale z mężem, który, tak jak ona, należy do Światowego Związku Żołnierzy AK. Razem także reaktywują w Myślenicach koło tego związku.

Na Wołyń pojechała razem z głównymi organizatorami akcji. Zabrała także córki, którym chciała pokazać miejsca pamięci. Trasa prowadziła przez przejście graniczne Dołhobyczów - Uhrynów a dalej przez: Włodzimierz Wołyński, Helenówkę, Werbę, Zamłynie, Bindugę, Kowel, Jeziorną, Maniewicze i Kostiuchnówkę.

W każdej z tych miejscowości znajdują się miejsca pamięci po Polakach, którzy tu kiedyś walczyli albo po prostu mieszkali. Po żołnierzach i ofiarach masowych mordów nacjonalistów z UPA. We Włodzimierzu Wołyńskim odwiedzili cmentarz wojenny i pomnik ofiar totalitaryzmów. W Bindudze - cmentarz żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej, w Kowlu, Jeziornej, Maniewiczach i Kostiuchnówce - cmentarze legionistów. W tej ostatniej miejscowości w 1916 roku - w wielkiej bitwie - zginęło około dwóch tysięcy polskich żołnierzy. Do dziś znajdują się tam ich groby.

We wsiach Helenówka i Werba, gdzie kiedyś mieszkali Polacy, stoją krzyże. Upamiętniają polskie ofiary UPA. - Na usta cisnęło się przez cały czas pytanie: dlaczego? Jak ludzie ludziom mogli zrobić coś takiego? - mówi Maja Ingarden. - Znamienne jest, że liczby ofiar napisane na tabliczkach przymocowanych do tych krzyży, wszędzie są wydrapane. Ci, którzy to robią, zostawiają jedną cyfrę, a dwie lub trzy przed nimi wydrapują.

Celem ich podróży nie były tylko miejsca pamięci. Były nimi przede wszystkim rzymsko-katolickie parafie i ośrodki integracji prowadzone przez polskich księży. To w nich zostawiali paczki. Taki ośrodek działa np. w Zamłyniu. Prowadzi go ks. Jan Buras. Organizując szkołę letnią, warsztaty pisania ikon, budując boisko, stara się ściągnąć tu mieszkańców, zarówno tych prawosławnych, jak i katolików, których jest mniej.

W Kowlu u franciszkanów zostawili 20 paczek. Zakonnicy przygotowują z tych darów posiłki dla najbiedniejszych. Odwiedzili też cmentarz legionowy, który znajduje się w mieście. Dbają o niego polscy harcerze.

W Maniewiczach, w rzymsko-katolickiej parafii, poznali polsko-ukraińskie małżeństwo. W kościele, który kiedyś nazywany był „perłą Wołynia”, a który po wojnie komuniści przekształcili w skład soli, rodzina świętowała roczek młodszego dziecka odnawiając przyrzeczenia chrzcielne. Tą parafią też kieruje polski ksiądz - Andrzej Kwiczala.

„Uczestniczyliśmy w polsko-ukraińskiej mszy św. - ksiądz płynnie przechodził między dwoma językami. Zaczynał zdanie po polsku, a kończył po ukraińsku. Efekt zadziwiający - wszyscy wszystko zrozumieli. Złota zasada łączenia zamiast dzielenia” - napisała na blogu pani Maja.

- Ci księża są tam z wyboru, pracują jak misjonarze. Robią kawał dobrej roboty, nie tylko ściągając ludzi do katolickiego kościoła, ale też pokazując prawosławnym, że nie jesteśmy wrogami - mówi Maja Ingarden dodając, że rozmowy z nimi i widoczne efekty ich pracy przekonały ją, że warto było włączyć się w akcję i pomóc tym ludziom.

- Wiem, że to trudny temat. Bo w głowie kołacze myśl, że żyją tu Ukraińcy, którzy kiedyś mordowali sąsiadów - Polaków. A trzeba też mieć świadomość tego, że jak będziemy sobie wrogami, to nas tu nie wpuszczą, a przecież są tu groby Polaków: polskich żołnierzy, polskich rodzin. Przyjeżdżać więc czy nie? Wspierać czy nie wspierać? Na te pytania nie ma łatwej odpowiedzi - mówi pani Maja.

Po powrocie na swoim blogu zanotowała: „Po tym wyjeździe pewna jestem tylko jednego - muszę tam wrócić. Miejsce, które ciągnie jak magnes i uzależnia. Od wyjazdu minęły już 2 tygodnie, a ja ciągle i ciągle wracam tam myślami”.

Zamierza wrócić, tym razem z grupą młodzieży i włączyć się w ratowanie grobów Polaków.

***

Będziemy o nich pamiętać, dopóki tam będą...

Projekt „Rodacy - Bohaterom” jest sztandarową akcją Stowarzyszenia Odra-Niemen. O pomocy tym, którzy choć mieszkają za naszą wschodnią granicą, to „dbają na co dzień o polskość” - opowiedział nam jego wiceprezes Eugeniusz Gosiewski.
Akcja „Rodacy - Bohaterom” trwa od grudnia do maja, bo zaczyna się w okolicy Bożego Narodzenia a kończy po Wielkanocy. Podczas tegorocznej, do potrzebujących trafiło już 25 ton darów. Szacujemy, że do końca lutego będzie to już ok. 40 ton, a do maja 70 ton.
Docieramy na Łotwę, Litwę, Białoruś, Ukrainę i to nie tylko zachodnią, ale też w okolice Żytomierza, gdzie mieszka ok. pół miliona Polaków, do Mołdawii i Rumunii, no i oczywiście do kombatantów w Polsce. W kraju naszą pomocą objętych jest około tysiąc osób.
Na Wołyniu jest mało Polaków, wielu padło ofiarą mordów Bandery, reszta uciekła. Ale to nie znaczy, że nie ma ich tam wcale. Są Polacy i są rodziny z polskimi korzeniami. Od Ukraińców różni ich to, że są wyznania rzymsko-katolickiego. Tak zawsze było i tak jest do dziś. Nie mówią po polsku, albo bardzo słabo, inaczej niż np. na Litwie, ale trzeba pamiętać, że na Litwie jest to łatwiejsze, bo polskiego uczy się w szkołach.
Ale jeżeli chcemy odbudowywać na Ukrainie polskość, to warto pokazać, że o nich pamiętamy. Bo bez tego, bez tej motywacji, nie będą wracać do języka przodków i do polskości. Dlatego przekonujemy ich, że tak długo, jak tam będą, będziemy o nich pamiętać.
Dlatego też, pomimo tych trudności, i choć Polaków jest tu mało, i że na dodatek są mocni podzielni, bo różnych grup i związków jest tu bardzo dużo, to trudno sobie wyobrazić, żebyśmy nie trafiali tam z pomocą. Mieszkają tu osoby urodzone jeszcze w II Rzeczypospolitej. Ta oznaka naszej pamięci o nich, często jest jedyną dobrą rzeczą, która ich spotyka ze strony Ojczyzny.

(Not.KAR)

ZOBACZ KONIECZNIE:

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Myślenice. Niezapomniana dwujęzyczna msza na Wołyniu - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska