Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najgorsza prawda będzie lepsza od niepewności

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Lech Wójtowicz ze zdjęciem swojego syna, który zaginął 20 lat temu. Robert był studentem psychologii, miłośnikiem lotnictwa, członkiem duszpasterstwa. Grał na gitarze, interesował się wieloma dziedzinami
Lech Wójtowicz ze zdjęciem swojego syna, który zaginął 20 lat temu. Robert był studentem psychologii, miłośnikiem lotnictwa, członkiem duszpasterstwa. Grał na gitarze, interesował się wieloma dziedzinami fot. Andrzej Banaś
Policjanci z Archiwum X nazywają to "sercem matki". Rodzic czasem intuicyjnie czuje, co stało się z dzieckiem. Lech Wójtowicz od 20 lat powtarzał: Mój syn został zabity. Na naszą prośbę śledczy wrócili do sprawy. Pisze Maria Mazurek.

Robert Wójtowicz, uzdolniony student psychologii, zniknął w 1995 roku. Był piątkowy, styczniowy dzień, kiedy wyszedł z mieszkania w krakowskiej Nowej Hucie. Śledczy, którzy zajęli się sprawą, dość szybko orzekli: "Zaginięcie. Może samobójstwo, może ucieczka, może wstąpił do sekty. Nigdy się nie dowiemy". I umorzyli sprawę.

Spotkałam jego ojca, Lecha, dwa lata temu. Pamiętam bezsilność w jego oczach, kiedy mówił: "Jestem przekonany, że Robuś został zamordowany. Nie spocznę, nie opuszczę tego świata, dopóki nie dowiem się, co się z nim stało". Policjanci z małopolskiego Archiwum X, którzy powracają do niewyjaśnionych spraw sprzed lat, taką rodzicielską intuicję nazywają "sercem matki". Tradycyjni śledczy mogą prychnąć z pogardą, ale tropiciele dawnych morderstw swoje wiedzą: ta intuicja ma kluczowe znaczenie w wyjaśnieniu przestępstw.

Zadzwoniłam wtedy do szefa Archiwum X, Bogdana Michalca, by opowiedzieć mu o sprawie. Dobrze wiedziałam, że ta niewielka jednostka bierze jedną, góra dwie sprawy rocznie. Ale właśnie dzięki temu są piekielnie skuteczni. Michalec wysłuchał opowieści o Wójtowiczu i zajrzał do akt. Od razu coś rzuciło mu się w oczy. Wzięli tę sprawę. Wykluczyli wszystkie wersje, poza zabójstwem. Dziś morderstwo Roberta Wójtowicza to tajemnica, którą zajmują się ci policjanci.

Kupić mikroskop. Grać w szachy. W każdym człowieku czytać świat
Ojciec Roberta jest człowiekiem skrupulatnym, wręcz pedantycznym. Te cechy później przydadzą się w śledztwie.
Kiedy jednak w dniu narodzin Roberta, w 1972 roku, zakładał zielony segregator, nie mógł mieć o tym pojęcia. Zgromadzona w tym segregatorze dokumentacja zaczyna się listem żony Roberta, Heleny, przekazanym mu w szpitalu. Że jest szczęśliwa, że mają upragnionego syna.

Kolejne strony to różne pamiątki, dyplomy, świadectwa i zdjęcia Roberta. Rok po roku. Pierwsze miejsce w turnieju siatkarskim, drugie - w szachy. Zdjęcia z przedszkola, z wakacji. A potem listy, które Robert pisał co tydzień, od kiedy wyjechał do liceum lotniczego w Dęblinie. "Kochani rodzice i kochane rodzeństwo" - tak je zaczynał. Można w nich wyczuć przywiązanie i szacunek do rodziny.

Liceum w Dęblinie skończył z wyróżnieniem. Bez egzaminów dostał się na Wojskową Akademię Medyczną w Łodzi. Znów słane do Krakowa listy pełne tęsknoty. Po dwóch latach wrócił. Zaczął psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Działał w duszpasterstwie akademickim. Grał na gitarze. Spisywał swoje myśli. Głębokie, mądre, wskazujące na ciekawość świata i marzenie: by być szlachetnym, dobrym człowiekiem.

Jeśli jest pytanie, to istnieje również odpowiedź
Lech Wójtowicz kilka lat poprzedzających zaginięcie syna spędził na kontrakcie w Magnitogorsku, przy granicy rosyjsko-kazachskiej. Powstawała tam cementownia, był kierownikiem budowy. Dziś czasem zadaje sobie pytanie, czy tą swoją nieobecnością nie zawinił. Ale potem szybko odgania takie myśli: przecież robił to dla rodziny, dla żony i trojga dzieci.

Szef nie pozwalał wracać mu na Wigilię do Krakowa. Przed tą ostatnią, poprzedzającą zaginięcie Roberta, zbuntował się. Powiedział: w takim razie załatwcie, żeby żona przyjechała tutaj. Spędziła w Magnitogorsku prawie miesiąc. Zostawiła list pod poduszką. "Kochany, najdroższy, najlepszy mężusiu, tak bardzo Cię kocham, moje serce tak krwawi, że muszę wyjeżdżać".

Wróciła do Krakowa. Po kilkunastu dniach, w piątek 20 stycznia, wszyscy porozchodzili się do pracy. Robert wyszedł z mieszkania jako ostatni. Już nie wrócił. Do Lecha zadzwonił młodszy syn, Sylwester. - Tato, przyjeżdżaj, rodzina się rozsypuje - powiedział. Lech jechał pociągiem, kawał drogi. I w zasadzie już wiedział, że wydarzyło się najgorsze.

Zaczęły się poszukiwania: wizyty u detektywów, jasnowidzów, wypytywanie znajomych Roberta, zamawianie dziesiątek intencji mszalnych. Żadnego śladu. Jakby człowiek rozpłynął się w powietrzu. Śledczy sugerowali samobójstwo lub dobrowolne zerwanie więzi z rodziną, wyjazd za granicę. Stwierdzili, że pytanie o zniknięcie Roberta jest takim, na które nie ma odpowiedzi.

Dostrzegać prawa, które rządzą rzeczami. Wiedzieć, czego nie wiem
Samobójstwo? Wyjazd? Podinsp. Michalec z Archiwum X gorzko się śmieje. - W środę przed zaginięciem Robert przygotowywał strój na sobotni bal karnawałowy w duszpasterstwie. Proszę mi powiedzieć, tak na logikę: Czy tak się zachowuje człowiek, który zaraz zamierza się zabić albo wyjechać? Miał mnóstwo planów, poskładał papiery na kolejne kierunki studiów. Przeanalizowaliśmy jego pamiętnik, listy. To był dojrzały, inteligentny człowiek, bardzo związany z rodziną. Na pewno nie typ samobójcy czy uciekiniera - wyłuszcza policjant.

Szef Archiwum X jest człowiekiem niekonwencjonalnym, lubiącym odwoływać się do dorobku filozofów, psychiatrów, do Biblii. Trudno nadążyć za jego myślami. Bierze mało spraw, ale jeśli już - wchodzi w nie w stu procentach, używając do ich rozwikłania niesztampowych metod (nowoczesne odkrycia techniki, pomoc psychoanalityków, a nawet jasnowidzów).

Dwa lata temu, kiedy opowiedzieliśmy Michalcowi o zaginięciu Roberta, od razu coś go tknęło. Wówczas nie miał czasu zająć się tą tajemnicą, ale obiecał sobie, że do niej powróci.

- Spojrzał pan do akt i od razu zaczął podejrzewać, kto zabił?
- To zawsze odbywa się w ten sposób. Choć czasem okazuje się, że początkowo się myliłem, wpadamy za to na inny trop.
- W poprzednim postępowaniu były popełnione błędy?
- Prowadzili to świetni policjanci. Ale czasem upływ czasu działa na naszą korzyść. Tak samo jak to, co nazywa pani "błędami w poprzednim postępowaniu". Dla nas często są kluczem do rozwikłania zagadki.
- Kogo pan podejrzewa w tej?
- Kogoś z tzw. "drugiego kręgu", a więc ze znajomych ofiary, choć nie z najbliższej rodziny.
- Czemu go nie aresztujecie?
- Musimy zebrać wystarczające dowody. Po ostatniej zmianie polskiego prawa, bezmyślnej i utrudniającej nam życie, nie liczy się, kto zabił, a przeciw komu są zebrane dowody. Czy pani słyszy, co mówię? Odejście od podstaw cywilizacyjnych. To zebranie dowodów może więc przeciągnąć się na kilka miesięcy, a może na rok, dwa lata.

Jedno sobie szef Archiwum X przyjął za punkt honoru: że doprowadzi to śledztwo do końca. Prawdopodobnie, mówi, to jedna z ostatnich spraw, jakich się podjął. Potem będzie myślał o emeryturze.

Nikogo, nawet w drobnym stopniu, nie ośmieszać. Poznać psychikę
Ojciec Roberta nie znajduje innego sensu w życiu, większej nadziei niż to, żeby wreszcie poznać prawdę. - Przez lata robiono ze mnie wariata, nie wierzono mi, kiedy uparcie powtarzałem: Robert został zabity. Wreszcie ktoś mi uwierzył i podjął się tej sprawy. Nie znajduję nawet odpowiednich słów, które byłyby w stanie wyrazić moją wdzięczność - mówi.

Nawet rodzina Lecha, żona i dwoje dzieci, przez ostatnie lata nie wierzyli już, że tajemnicę śmierci Roberta da się rozwiązać. Zachowanie Lecha: to ciągł e poszukiwanie tropów, to rozdrapywanie najboleśniejszych ran, życie w ciągłym cieniu straszliwego dramatu było dla nich katorgą. Nie wytrzymali tego. Helena odeszła od męża, dzieci urwały z nim kontakt.

Został sam. Żyje w dwóch światach: swoim pustym mieszkaniu naznaczonym klątwą i w pracy, w drukarni, gdzie dorabia do emerytury, przychodząc na nocną zmianę. Przekraczając próg tej drukarni, na te kilka nocnych godzin zrzuca z siebie brzemię największej tragedii w życiu, która pociągnęła za sobą kolejne. Gdyby nie ta praca, twierdzi, już dawno wylądowałby w psychiatryku.

Policjant: Nie pierwszy raz spotykam rodzinę, która nie wytrzymała emocji związanych z takim dramatem. Byli kochający się, wspierający ludzie, ale nie udźwignęli wspólnie tego ciężaru. Każdy z nich cierpi w inny sposób. Z psychologicznego punktu widzenia nia ma tortury większej i bardziej rozciągniętej w czasie niż zaginięcie dziecka. To gorsze od każdego wypadku i świadomości największej nawet zbrodni.

Wójtowicz: Może kiedy dowiemy się, kto zabił Robusia, znów będziemy razem? Może jakoś uda się to posklejać? Może przełom nas złączy?

Grzech jest jednocześnie karą za ten grzech
Ojciec Roberta powtarza: Każda prawda będzie lepsza od niewiedzy. Moja ziemska wędrówka dobiega końca. Chcę przynajmniej przez te ostatnie lata zaznać spokoju.

Zarzeka się, że nie robi tego z chęci zemsty. Chce tylko wiedzieć. - Ta myśl: "Gdzie jesteś, ukochany synu?" towarzyszy mi każdego dnia, każdej minuty mojego życia. Zżera mnie od środka, dręczy, budzi po nocach. Myślę, że kiedy dowiem sie prawdy, będę nawet w stanie wybaczyć zabójcy. Spotkać się z nim i powiedzieć: Ja ci wybaczam. Ale chciałbym mieć tę pewność i grób syna.

W jego oczach pojawiają się łzy, kiedy dodaje: tak bardzo chciałbym go pochować. Policjant: Często rodzinie, szczególnie w przypadku zabójstw sprzed lat, bardziej niż na ukaraniu przestępcy zależy na pochowaniu ofiary. Właśnie z uwagi na to w USA jest przepis, który określa: Jeśli zabójca wskaże miejsce pochowania ciała, dostaje połowę kary. U nas nie ma takiej możliwości. Nie oznacza to, że nie mamy szansy na odnalezienie zwłok. Ale będzie to bardzo trudne. To w ogóle jedna z najtrudniejszych spraw, których kiedykolwiek się podjąłem. Trudniejsza niż sprawa Ziętary.

Nic nie dzieje się bez przyczyny. Bóg stworzył człowieka do miłości
Lech lubi powracać w pamięci do tego dnia, kiedy urodził się Robert (wtedy, kiedy Helena wysłała mu ten wzruszający list). Był taki dumny, taki szczęśliwy. - Cokolwiek by było - powtarza - to cel naszej ludzkiej egzystencji. Dzieci. Widział wtedy maleńkiego Roberta, swojego pierworodnego, za szybą. To były czasy, kiedy dziecka nie przynoszono do ojca, na ręce. Lech chciał wtedy przez tę szybę Roberta dotknąć, pocałować.

Od 20 lat znów czuje, jakby jego syn był za tą samą szybą. I pyta: Czy ktoś może stłuc tę szybę, bym mógł go dotknąć, pocałować, przytulić po ojcowsku? Lub przynajmniej bym mógł, jeszcze na tym świecie, się z nim pożegnać. Śródtytuły to fragmenty pamiętnika Roberta. Pisał je w roku poprzedzającym zaginięcie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska