Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najważniejsza kelnerka Krakowa

Redakcja
Andrzej Banaś
Co to Zwis, chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. Wiedzą to nawet co lepiej zorientowani warszawiacy, bezbłędnie wyczuwający, gdzie wypić piwo, żeby później móc się chwalić. Bar Vis-a-vis to przecież jedno z najbardziej kultowych miejsc, nie tylko w Krakowie. A w nim pracuje pani Krysia, która o krakowskich artystach wie wszystko - pisze Marek Lubaś-Harny

Ludzie mi mówią: pani Krysiu, pani to powinna książkę napisać. Kto o ludziach z Piwnicy pod Baranami wie więcej, niż pani? No i co racja, to racja.
Nazywa się Krystyna Miłek, ale o tym mało kto wie. Nawet Marek Pacuła, obecny szef Piwnicy, rozkłada ręce:
- Nazwisko pani Krysi? Nie mam pojęcia. A czy to ważne?
Rzeczywiście, chyba nieważne. I bez tego wszyscy wiedzą, o kogo chodzi. Pisarz Irek Grin zauważa:
- To tak, jakby ktoś w Krakowie pytał, jak ma na nazwisko Adaś. Wiadomo, że Mickiewicz, ale komu to potrzebne? Adaś to Adaś. A pani Krysia to pani Krysia. Jeśli komuś to jeszcze mało, wystarczy dodać: pani Krysia ze Zwisu. I wszystko jasne.
Co to Zwis, też chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. Wiedzą to nawet co lepiej zorientowani warszawiacy, bezbłędnie wyczuwający, gdzie wypić piwo, żeby później móc się chwalić. Bar Vis- a-vis to przecież jedno z najbardziej kultowych miejsc, nie tylko w Krakowie.

Kwiaty dla Piotra
Każdego dnia pierwszą czynnością pani Krysi, zanim jeszcze o ósmej rano rozpocznie pracę, jest wstawienie kwiatków Piotrowi Skrzyneckiemu. Nie zaniedbuje tego zwyczaju nawet w najsroższe mrozy.
- Najbardziej mnie denerwuje, że w nocy zawsze ktoś te kwiaty ukradnie - ubolewa. - To przykre. Co to za ludzie są? Chyba tacy, co nigdy o Piotrze nie słyszeli.

Może to dziwne, ale i tacy się zdarzają coraz częściej. Lata płyną, legenda blaknie. Dla najmłodszych Piwnica pod Baranami nie jest już tym niezwykłym, niepowtarzalnym zjawiskiem, jakim była dla dzisiejszych czterdziestolatków i starszych Ale nie może tak być, żeby któregoś dnia kwiatów dla Piotra Skrzyneckiego zabrakło. Już pani Krysia zawsze o to zadba. Na szczęście, są jeszcze tacy, którzy jej w tym pomogą.
- Jedna pani kwiaciarka z Rynku zawsze daje mi kwiaty dla Piotra, a jak już były takie wielkie mrozy, że nie rozkładała stoiska, to sama mu kupiłam w kwiaciarni.

Bo przecież nie sposób wyobrazić sobie Vis-a-vis bez niego, kiedyś żywego, dziś już tylko odlanego w brązie. Pani Krysia wie to najlepiej, bo pracuje tu od początku, już 35 lat. Kiedy w połowie lat 70. otwarto w tym miejscu bar, na fali gierkowskiego otwarcia na Zachód nazwany drink-barem, Piwnica była sławna od wielu lat. Nie od razu też piwniczanie obsiedli barowe stołki.

- Na początku to był trudny lokal - wspomina pani Krysia. - Różny element się trafiał.
Starsi bywalcy mogą to potwierdzić. Przekrój społeczny klienteli ówczesnej placówki gastronomicznej WSS "Społem" był dość malowniczy. Pijacy, lumpy, cinkciarze… Młodszym czytelnikom należy się chyba wyjaśnienie, że cinkciarzami nazywano wówczas handlarzy walutą. W Krakowie ich ulubionym miejscem pracy był róg Rynku i Szewskiej, bo już wtedy miał tu swoją siedzibę bank Pekao, za PRL monopolista w oficjalnym obrocie dewizami. Otwarty tuż po sąsiedzku bar był dla waluciarzy bardzo wygodny. Dobrze się tu czuli, może dlatego, że już w latach 20. XX wieku mieścił się w tym lokalu… kantor wymiany walut.

Czasem różnie tu bywało, ale pani Krysia umiała sobie radzić nawet z najgorszym awanturnikiem.
- Jak długo pracuję, nie zdarzyło mi się, żeby mi ktoś ubliżył, nie mówiąc, żeby uderzył, albo popchnął - zapewnia. - Jak ktoś za dużo sobie pozwolił, wypraszało się, ale zawsze grzecznie, nigdy z agresją. Trzeba mieć do ludzi podejście. Zamiast wsiadać na gościa z góry, można powiedzieć: Przepraszamy, ale zarezerwowane dla wycieczki, zapraszamy na jutro.

Przed i po 13
Nic dziwnego, że przy takim podejściu do życia, artyści z Piwnicy pod Baranami szybko wyczuli w pani Krysi pokrewną duszę. Jej podejście do gości było przecież jakże zbieżne ze słowami sławnych piwnicznych "Dezyderatów": "Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech… Bądź na dobrej stopie ze wszystkimi…". Czy w takim razie to właśnie pani Krysia przywabiła piwniczan do Vis-a-vis? Pewnie główna przyczyna była bardziej prozaiczna, czyli bliskie sąsiedztwo. Jednak na pewno pani Krysia bardzo przyczyniła się do tego, że się tu poczuli, jak u siebie.

- Pan Piotr przesiedział u nas pół życia - zapewnia. - Czy pił? No, coś tam pewnie pił, przecież wszyscy chcieli mu stawiać, ale żeby się upił, tego ja nigdy nie widziałam. Pamiętam, że zawsze gotowałyśmy specjalnie dla niego czerwony barszczyk. Czasem zapytałam: "Panie Piotrze, czy poczęstuje się pan kanapką z białym serem?", a on odpowiadał: "Pani Krysiu, ja uwielbiam kanapki z białym serem".

Dyskrecja pani Krysi jest jednak bezsilna w starciu z legendą, podkreślającą znaczenie, jakiego dla piwniczan w pewnym okresie nabrała godzina 13. A było to w czasach, kiedy rządząca Polską junta generałów wprowadziła ograniczenie swobód obywatelskich, polegające na tym, że napić się legalnie można było dopiero po tej godzinie. I punktualnie właśnie wtedy zasiadał w Vis-a-vis Piotr Skrzynecki, a wokół niego reszta artystów. On sam zresztą rozpowszechniał na ten temat anegdoty, opowiadając np., jak na Floriańskiej spytał pewną panią, która godzina, a ona odpowiedziała: "Ma pan jeszcze kwadrans".
- Faktem jest, że sobotni program Piwnicy rodził się przez cały tydzień właśnie przy stolikach w Zwisie - wspominał Marek Pacuła. - Spektakl był tylko ukoronowaniem tej pracy.

Nikt dziś nie pamięta, kiedy i dlaczego Vis-a-vis przezwano Zwisem. Zapewne i wtedy przychodzili tu ludzie, którym wszystko zwisało. Na pewno jednak do tej kategorii nie należeli ani prekursorzy rynkowego kursu walut, ani piwniczni artyści. Jedni i drudzy pracowali ciężko i z pełnym zaangażowaniem. Jedni i drudzy na swój sposób rozkładali tamten system. Między tymi grupami bywalców wytworzył się rodzaj porozumienia, nawet pewnej zażyłości. Cinkciarze stawiali artystom wódkę, artyści podciągali cinkciarzy kulturalnie i ideowo. Nawet jeśli tu i ówdzie trafił się jakiś TW.

Artyści to dobrzy ludzie
Czasem ktoś się pomyli i panią Krysię nazwie panią Zosią. Przyczynę potrafi wyjaśnić poeta Marcin Świetlicki, przedstawiciel nowszego pokolenia bywalców Zwisu.
- Kiedyś były dwie najważniejsze kelnerki Krakowa: pani Zosia i pani Krysia. Jedna pracowała w Zwisie w dni parzyste, a druga w nieparzyste, co dla mnie zresztą było bez różnicy, bo obie mnie lubiły. Później pani Zosia gdzieś znikła, więc pani Krysia musi robić za obie.

- Zosia pracowała ze mną piętnaście lat - potwierdza pani Krysia. - Pięć lat temu wyjechała do Stanów.
Ona sama nie chciałaby nigdzie wyjechać ani zmieniać pracy.
- Póki mogę, chciałabym tu pracować - mówi. - Gdzie mogłabym poznać tylu wspaniałych ludzi? O artystach różnie się mówi, ale ja się przekonałam, że to ludzie bardzo wrażliwi, czy to na cudzą, krzywdę, czy na biedę, czy na chorobę. Pan Piotr umarłby wcześniej, gdyby mu pan Preisner nie przedłużył życia. Całymi paczkami przywoził mu leki z zagranicy. Pan Piotr protestował: "Zbyszek, nie dawaj mi nic, bo ja wszystko mam". Więc pan Preisner zostawiał paczki u mnie: "Pani Krysiu, tu są lekarstwa dla Piotra, da mu pani, jak wyjadę".

Ale na dół, do kabaretu, pani Krysi wcale nie ciągnęło.
- Może pan nie uwierzy, ale ja tylko raz byłam w Piwnicy - mówi. - Pan Piotr ciągle mnie namawiał: "Krysia, przyjdź na kabaret" i "Krysia, przyjdź na kabaret". Ale ja jakoś w ogóle nie lubię lokali w piwnicach. Wolałam ich mieć tutaj, w barze, żywych.
Legenda Piwnicy przyciągała krakowskie elity. Od zwykłych snobów, aż do największych intelektualistów, jak Jerzy Turowicz czy ksiądz Józef Tischner. Niektórzy z nich zadomowili się także w Zwisie, jak choćby wybitny scenograf Jerzy Skarżyński, wykładowca krakowskiej ASP, autor niezwykłych scenografii teatralnych i filmowych, choćby do "Rękopisu znalezionego w Saragossie", "Lalki" czy "Sanatorium pod Klepsydrą".

- Och, pan profesor Skarżyński to była druga taka postać, jak Piotr Skrzynecki, niepowtarzalna - zachwyca się pani Krysia. - Nawet jak już był taki ciężko chory, wyrywał się ze szpitala i jeszcze do nas wpadał. Mówił: "Pani Krysiu, ja muszę u was choć chwilę posiedzieć, żebym czuł, że jeszcze żyję. Albo: "Krysiu, ja tobie jeszcze obraz namaluję, jak zdążę". Ale już nie zdążył.
Już nie to samo
A kto nie znał Szajbusa? Chyba tylko ten, kto nigdy w Zwisie nie bywał. Zbigniew Fijałkowski zapisał się w pamięci tutejszych bywalców, choć nie był artystą sceny, pióra ani pędzla. Był artystą życia. Zrobił z niego spektakl farsowy i tragiczny zarazem. Pani Krysia uśmiecha się, coś sobie przypomina:
- Pamiętam, raz szedł przez Rynek pan Wodecki, a Zbyszek krzyczy za nim: "Ty, daj dwieście złotych, to nie będę cię przezywał Pszczółką Mają". I pan Wodecki dał, nie wiem, czy dwieście, ale dał. A Zbyszek dalej go przezywał.

W czasach zamierzchłego PRL-u Fijałowski, niegdysiejszy żużlowiec Wandy, był ponoć wielkim bon vivantem. Mówią, że odwiedzał lokale ze striptizem, rozrzucał pieniądze garściami i rozbierał się razem ze striptizerkami. Stać go było, bo także handlował dolarami. W ten sposób trafił do Zwisu. I już w nim pozostał, aż do samobójczej śmierci w roku 2005. Popadł w szaleństwo i nędzę, rzadko kiedy mówiono już o nim inaczej niż właśnie Szajbus. Ale dla pani Krysi nigdy nie był Szajbusem, zawsze Zbyszkiem. Przyjaciele z Piwnicy pod Baranami też nie zostawili go w nieszczęściu.

- Pan Preisner bardzo mu pomagał - opowiada pani Krysia. - Tak samo Jarek Śmietana, wie pan, ten jazzman. Raz przychodzi Zbyszek w nowych butach i mówi: "Krysia, podobają ci się moje buty? Jarek mi przywiózł ze Stanów". Chodził także do pana Jana Nowickiego, psa mu wyprowadzał na spacer, bardzo się z tym psem lubili. Pan Jan też zrobił dla niego wiele dobrego. Tak, artyści to dobrzy ludzie są - powtarza z przekonaniem.

Zbigniewa Fijałkowskiego, zwanego Szajbusem, jednak nie dali rady uratować.
- Pamiętam, dwa dni przed śmiercią przyszedł, usiadł tam, przy drugim stoliku od okna. Podeszłam, pytam: "Zbyszek, a coś ty taki dziś bez humoru?". A on: "Krysia, a z czego mam się cieszyć, nawet węgla na zimę nie mam"… Ja myślę, że chodziło nie tyle o ten węgiel, bo ktoś by mu przecież kupił. Pamiętam, że jakiś gość chciał mu postawić wiśniówkę, jego ulubioną. Powiedział: "Dziękuję, nie będę pił". No i dwa dni później już nie żył.
Dziś Vis-a-vis jest prywatny, starzy bywalcy się wykruszają, coraz częściej zastępują ich zagraniczni turyści.

- Nie powiem, za czasów Społem zawsze na wszystko brakowało, a teraz jest dbałość i o lokal, i o pracowników - przyznaje pani Krysia. - Ale to już nie to samo.
Turyści z Wielkiej Brytanii rozglądają się niepewnie za toaletą, najwyraźniej nie wiedzą, że trzeba wyjść na zewnątrz i trafić we właściwe drzwi. Pani Krysia musi wkroczyć, bierze klucz z bufetu.
- Toilet outside - mówi. - Grey door. Here is the key.
Brytyjka chwyta klucz z wdzięcznością, rozpromienia się:
- Oh, thank you!
Pani Krysia kiwa głową refleksyjnie. Mowi:
- Nawet mili ludzie. Ale co oni wiedzą?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska