Jest rok 1966. Mały chłopczyk z wakacyjnych wojaży przywozi na Florydę trzy ślimaki, które zdegustowana babcia wkrótce wyrzuca do ogrodu. Likwidacja potomstwa feralnej trójki zajęła 10 lat i kosztowała milion ówczesnych dolarów.
Achatiny znowu wróciły. Ktoś obdarował je wolnością, a może uciekły z terrarium. Tak jak pytony birmańskie, stały się następną plagą Florydy. Największe mięczaki ważą pół kilograma. W wilgotnym, ciepłym klimacie znoszą corocznie tysiąc jaj. Nie grymaszą i zjadają pięćset różnych gatunków roślin. Przy odrobinie szczęścia przeżyją nawet dziesięć lat. W tym czasie dewastują lasy i rolnicze plantacje. Minerały potrzebne do konstrukcji muszli zeskrobują z płyt gipsowych, czyli znanego materiału budowlanego.
W Afryce, gdzie pierwotnie mieszkały, są chętnie jadane, ale w nowym środowisku przenoszą groźnego dla ludzi pasożyta i nikt ich nie skonsumuje. Schwytano już dziesiątki tysięcy ślimaków, które zostały zniszczone. Chwała Bogu, że u nas póki co klimat achatinom nie służy…
