Był 9 sierpnia 2011 roku, godz. 7.45. Pracownica zakładu jak zwykle otworzyła go i czekała na klientów. Nie takich się jednak spodziewała.
- Podjechali w trójkę autem. Krzysztof G. został na czatach, a Grzegorz P. i Michał R., w pończochach na głowie i okularach, weszli do zakładu. Ten ostatni miał pneumatyczny pistolet, który przystawił kobiecie do głowy żądając pieniędzy - relacjonuje rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krakowie Bogusława Marcinkowska.
Kobieta zaczęła krzyczeć. Grzegorz P. w tym czasie zaczął przeszukiwać zakład. - Znalazł też różową torebkę kobiety, a w niej pieniądze zakładu, ok. 4 tys. zł oraz jej własne - ok. tysiąc złotych. Zabrali też jej telefon komórkowy, klucze i dokumenty - wylicza prok. Marcinkowska.
Uciekli autem. Jak ustalili śledczy, za zrabowane pieniądze zrobili zakupy - jedzenie i picie, a Grzegorz P. zwrócił swój dług - 2 tys. zł.
Niedługo potem jednak zostali złapani przez policję. Kobieta rozpoznała ich rysy oraz charakterystyczny sposób poruszania się jednego z nich.
- Ponadto, na nagraniach z monitoringu z zakładu pogrzebowego i z ich miejsca zamieszkania widać było, że to te same osoby. Mieli m.in. te same ubrania, co podczas napadu - tłumaczy prok. Marcinkowska. Panowie jak jeden mąż twierdzą, że są niewinni. Składali wyjaśnienia, jednak śledczy im nie uwierzyli. Za napad grozi im do 12 lat więzienia.
Dyrektor MORD-u chce ograniczyć ruch "elek" Przeczytaj!
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!