- Po artykule, jaki się ukazał w państwa gazecie, otrzymałam sporo telefonów. Były serdeczne i wspaniałe. Dzwonili ludzie, często nie przedstawiając się. Życzyli wszystkiego dobrego i zapewniali o modlitwie za moją osobę. Przed operacją potrzebowałam takiego wsparcia, to dało mi niesamowitego "kopa" - opowiada pani Aleksandra. Ludzi poruszyła tragiczna historia Romańskich. Przed rokiem rak zabrał bowiem pana Leszka, głowę rodziny z Sufczyna. Aleksandra Romańska została sama z dwoma adoptowanymi synami - 18-letnim Grzegorzem i 16-letnim Krzysztofem.
- Żal mi synów. Nie taka miała być ich młodość. Zamiast czerpania z życia i cieszenia się szkołą, dyskoteką, wypadami ze znajomymi czy pierwszymi dziewczynami, muszą myśleć o tym, żeby wrócić do domu i podać matce obiad. Oczywiście staram się być samodzielna, nie epatować chorobą - dodaje Aleksandra Romańska.
Po stracie bliskiej osoby i usłyszeniu takiej diagnozy większość ludzi zapewne pogrążyłoby się w rozpaczy. Ale nie Aleksandra Romańska. Kobieta cały czas imponuje pogodą ducha.
- Z natury jestem optymistką i to mi pomaga. Oczywiście zdarzają mi się też momenty słabości. Będąc osobą niezwykle energiczną, nie mogę się pogodzić ze swoją słabością. Po operacji jestem osłabiona, właściwie tylko odpoczywam. Jednak z tych złych myśli otrząsam się, jak psiak po kąpieli - przekonuje.
Łatwo nie jest, bo - jak mówi pani Aleksandra - jej walka z nowotworem przebiega niemal bliźniaczo podobnie do tego, co przechodził Leszek Romański.
- Walka, którą zaczęliśmy o życie Leszka na dzień dobry wyglądała bardzo optymistycznie. Niestety, z każdym miesiącem sytuacja się pogarszała - relacjonuje. Rak płuc, dzień po dniu niszczył zdrowie przybranego ojca Grzegorza i Krzysztofa. W pewnym momencie możliwości leczenia w Polsce zostały wyczerpane. Jedyną nadzieją była klinika onkologiczna w chińskim Tianjin. Na kurację rodzina potrzebowała ok. 150 tys. zł. O wsparcie apelowano m.in. na naszych łamach. Niestety, tej olbrzymiej sumy Romańskim nie udało się zdobyć na czas. Pan Leszek ostatnie chwile spędził w brzeskim hospicjum.
- Jestem na początku tej drogi. Nerwowo czekam na wyniki badań. Czeka mnie konsultacja u onkologa. Wybrałam Szpital Wojewódzki w Tarnowie, gdyż to mniejszy problem z dojazdem, a poza tym ten ośrodek cieszy się dużą renomą. Wierzę w talent zatrudnionych tam lekarzy - tłumaczy.
Kobieta podkreśla, że ma dla kogo i po co żyć. Synowie dopingują ją do ukończenia dzieła ku pamięci ukochanego męża i ojca. Przed śmiercią Leszek Romański prosił małżonkę o założenie fundacji, która otoczy opieką nie chorych na nowotwory, ale i ich rodziny. Bo chory zazwyczaj ma zapewnione lekarstwa, a jego bliskim brakuje środków na codzienne potrzeby, jak opłacenie rachunków czy zakup ubrań.
- Po ogłoszeniu diagnozy miałam liczne zapytania w tej sprawie. Niektórzy obawiali się, że to koniec marzenia Lesz-ka. Jednak zapewniam wszystkich - dopóki sił mi starczy będziemy działać w fundacji. Synowie dzielnie mnie wspierają. Może strona internetowa czy ulotki nie będą bardzo profesjonalne, ale damy radę. Najważniejsze jest to, co w sercu - zaznacza.
Pani Aleksandra serdecznie dziękuje naszym Czytelnikom za dotychczasowe wsparcie. Ludzie, którzy chcą jej pomóc finansowo albo dobrym słowem proszeni są o bezpośredni kontakt pod nr tel. 601 520 188 lub pod adresem mailowym: [email protected].
- Za pośrednictwem drogi elektronicznej napisał do mnie pewien młodzieniec, który w czerwcu ukończył studia. Mało tego, przelał na moje konto 250 złotych, co w przypadku osoby będącej na dorobku jest przecież dużą sumą. Na bieżąco korespondujemy ze sobą. To wspaniały człowiek o szczodrym sercu. W mojej sytuacji każdy grosz jest bezcenny. Czekają mnie przecież choćby częste wyjazdy - kończy.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+