Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie mają maseczki, bo to jest niezgodne z tym, co myślą. O spotkaniach w czasie patrolu Straży Miejskiej

Julia Kalęba
Julia Kalęba
Strażnik Marek Bodurka i strażniczka Karolina Wawrzyniak: Ta praca bywa niewdzięczna. Ludzie przelewają na nas frustracje. A my nie chcemy karać, chcemy informować.
Strażnik Marek Bodurka i strażniczka Karolina Wawrzyniak: Ta praca bywa niewdzięczna. Ludzie przelewają na nas frustracje. A my nie chcemy karać, chcemy informować. Anna Kaczmarz
Poszliśmy na patrol ze strażą miejską, porozmawialiśmy też z policją. Wszystko, żeby sprawdzić, jak pracują teraz „ci od pilnowania porządku”.

FLESZ - Złodzieje nie próżnują. Uważaj na voice phishing!

od 16 lat

Włożył damski kapelusz. Bał się, że zdradzi go krótka fryzura, a kara za niedochowanie zasad może kosztować od pięciu do trzydziestu tysięcy złotych. Stanął przy oknie, wychylił przez szybę zakrytą twarz. Przez tę krótką chwilę miał być swoją żoną.

W kwietniu Polskę obiegła historia patrolu policjantów, którzy w gminie Krzeszowice spotkali mężczyznę podającego się za partnerkę. Kobietę obowiązywała kwarantanna. Podczas sprawdzania jej obecności w słuchawce „odezwał się męski głos usiłujący przybrać kobiece brzmienie”, a kiedy poprosili, by w oknie pokazali się oboje, „ujrzeli rozmówcę i obok podtrzymywany przez niego kapelusz”. W tym czasie jego żona spacerowała z psem.

Pod numerem 29

Policjanci i strażnicy miejscy dyżurują w tej samej kamienicy na Rynku w Krakowie. Dzielenie numeru 29 w centrum miasta dobrze oddaje to, jak teraz działają służby. Choć na innych zasadach - razem, także podczas wspólnych patroli. W tym samym celu.

Za niebieską ladą dyżuruje jeden z funkcjonariuszy. Przed nią czeka Marek Bodurka, strażnik z 15-letnim stażem i stopniem specjalisty. Wysoki, dobrze zbudowany, w granatowym mundurze, czarnej czapce z daszkiem i maseczce pod kolor. Kolejny etap patrolu rozpoczyna dokumentacją w notatniku, choć historię dyżurów pewnie lepiej oddaje koszulka polo, lekko wypłowiała od pieszych patroli po mieście także w takie dni, jak ten. Upalnie jeszcze przed południem.

- Proponuję przejść w stronę ulicy Floriańskiej, następnie na Planty, w stronę „okrąglaka” i z powrotem na Rynek - planuje, z góry wiedząc, że wszystko może się zmienić. Ostatecznie patrol przebiegnie w zależności od tego, co przyniesie dzień. Strażników poprowadzą napotkani ludzie i zgłaszane do dyżurnego sprawy. Wiadomy jest tylko teren – ścisłe centrum, a fachowo: pierwsza obwodnica Plant.

Przed kamienicą dołącza do nas strażniczka Karolina Wawrzyniak. Ruszamy.

Plac

Bezludny Rynek przypomina leniwe niedziele. Wtedy do południa ospałe miasto daje pojedyncze znaki życia i dopiero po kilku godzinach telefon najpierw odzywa się nieśmiało, a potem nie przestaje dzwonić. Ale teraz zgłoszeń jest mniej i nawet popołudniami dyżurni mogą odłożyć słuchawkę. Jest inaczej.

- Dziwnie - mówi Marek Bodurka. - Pusty Rynek, puste Plany - to robi kolosalne wrażenie. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałem - rozgląda się wokół.

- Miasto nie wyludniało się stopniowo - dodaje Karolina Wawrzyniak. - To stało się momentalnie. W sobotę, 14 marca, zamknięto galerie handlowe. Dwa dni później szkoły, a my od tego czasu mieliśmy zwracać uwagę na osoby poruszające się po mieście. Ale wtedy już prawie nikogo nie było.

Zmieniły się priorytety. W połowie marca miasto zawiesiło strefę parkowania, a patrole przestały kontrolować strefy ograniczonego ruchu. Wzrok strażników skupił się na tych, którzy mimo wprowadzonego stanu zagrożenia epidemiologicznego opuszczali domy. Wraz z kolejnymi obostrzeniami zaczęli sprawdzać noszenie maseczek, zachowywanie odstępów, ograniczać tworzące się grupy przechodniów, sprawdzać, czy zamknięte parki i nieczynne place zabaw pozostają puste. Nadal kontrolowali, czy nikt nie niszczy mienia, czy nie pije alkoholu w miejscach publicznych, nie zakłóca porządku.

- Podczas pierwszych dni ograniczeń niektórzy zarzucali nam, że łamiemy prawa konstytucyjne, że ograniczamy ich wolność. Albo powoływali się na tę wolność i mówili, że nie będą stosowali się do nowych ograniczeń, z których ktoś ich rozlicza, a już tym bardziej my - opowiada strażnik.

Pierwszą interwencję miał pod Ratuszem. Obowiązywała już izolacja społeczna, po mieście w popłochu poruszały się ostatnie osoby. Wspomina: - Dwóch mężczyzn: ojciec z synem na wypasionych rowerach w dresach podpisanych „Nowa Huta Team”. Podeszliśmy zwrócić im uwagę, w międzyczasie jedli, manifestując brak zainteresowania rozmową. Dopiero jak powiedzieliśmy, że tymi samymi rękami przed momentem witali się z bezdomnym, dzielili pieniędzmi, a teraz jedzą, zamyślili się: no, pewnie tak jest.
Rozmowę ucina obserwacja - dwie kobiety, siedzące na ławce obok Sukiennic. Strażnicy podchodzą i proszą je o zwiększenie odstępu. Robią to lekko zdziwione, patrząc po sobie. Idziemy dalej.

Podgórze

Gdyby zapytać o dźwięk kojarzony z czasem epidemii, wielu wskazałoby komunikat informujący o konieczności pozostania z domu, płynący z megafonów radiowozów. Za apelem policjantów emitowanym na kilku osiedlach krakowskiego Podgórza stał Jarosław Kapera, dzielnicowy ze stopniem sierżanta sztabowego. Informowanie mieszkańców było jednym z jego pierwszych epidemicznych zadań.

- Niedługo po zamknięciu granic dostaliśmy od sanepidu listy z osobami przebywającymi na obowiązkowej kwarantannie. Nasze zadania zmieniały się więc w zależności od potrzeb - mówi.

Teraz podczas patroli sprawdza, czy mieszkańcy przebywają na kwarantannie, a także czy ci, którzy mogą opuszczać domy, noszą maseczki, zachowują konieczne odstępy.

W stronę Bramy

Z Rynku Głównego skręcamy we Floriańską. - Potem jednak ludzie rzeczywiście pozostawali w domach, aż sam jestem mile zaskoczony - kontynuuje Marek Bodurka. - Pamiętam, jak w czasie największego nasilenia pandemii zwracałem na Plantach uwagę Włochowi, który od dawna mieszka w Polsce - on wtedy powiedział, że jesteśmy stawiani za wzór. Że my, Polacy, od razu poważnie podeszliśmy do problemu. Faktycznie, w Krakowie to było widać od pierwszych dni - opowiada.

Ulica na pierwszy rzut oka robi wrażenie szerszej. Można zatrzymać się na jej środku, nie budząc frustracji zagapionych przechodniów albo przechadzać się slalomem. Na nikogo się nie wpadnie, prawie nikt nie zauważy.
- Przejście tędy bez żadnego zgłoszenia w dzień albo po zmroku to nowość - Karolina Wawrzyniak uśmiecha się, co odczytuję raczej po oczach. Oprócz tego, że strażnicy mają zakryte twarze, noszą też ze sobą rękawiczki, płyn dezynfekcyjny i przyłbice. Dodatkowe wyposażenie obowiązkowe, obok gazu, kajdanek i pałek teleskopowych.

Marek Bodurka wyjmuje odblaskowy lizak i zatrzymuje rowerzystę. Mężczyzna w średnim wieku tłumaczy, że jest dostawcą, musi dojechać do ścisłego centrum. Ostatecznie zsiada z roweru, dalej prowadzi go pieszo.

- Nie możemy odpuszczać innych interwencji – tłumaczy mi w tym czasie strażniczka. – Floriańska z założenia jest deptakiem. Znaki od początku informują, że zakaz ruchu dotyczy także rowerów wjeżdżających tu przez Bramę Floriańską.

Kozłówek

Po odprawie z listą przygotowanych adresów wyjeżdża w teren. Jarosław Kapera z Komisariatu Policji VI ulicami Teligi i Wielickiej kieruje się na zachód w stronę Kozłówka - to główny rejon, który przypada tem,u policjantowi. Czasem z pozostałymi dzielnicowymi patroluje także Wolę Duchacką, Prokocim, Bieżanów i Kurdwanów. Od 9 rano każdego dnia dzwoni pod 60, 70 adresów.

Rozmawiają telefonicznie albo przez domofon. - Dla nas wszystkich to nowa sytuacja. Na początku nikt nie wiedział, w którą stronę to się potoczy i rozmowy z mieszkańcami na kwarantannie były… to są po prostu bardzo miłe telefony - opowiada. - Wiele osób pozostaje w mieszkaniach samych, nic dziwnego, że niektórzy potrzebują po prostu porozmawiać - mówi.

Jarosław Kapera nazywa to „kontrolą pomocy osobom, które przebywają na kwarantannie”. - Sprawdzamy, czy osoby podczas obowiązkowej izolacji czegoś potrzebują. Pytamy, czy czują się dobrze, czy nie jest im potrzebna pomoc albo nie wymagają kontaktu z innymi instytucjami - wyjaśnia. Objęci kwarantanną wychodzą do okna, na balkon, stamtąd machają na znak, że są na miejscu.

- Słyszymy wiele pytań. Mieszkańcy chcą wiedzieć, czy po zrobieniu testu na koronawirusa będą mogli wcześniej zakończyć izolację. Osoby mijane na osiedlu pytają, czy nic im nie grozi, jeżeli ich sąsiedzi odbywają kwarantannę. W słuchawce słyszymy o ich potrzebach - opowiada Kapera. - To przede wszystkim zakupy. Mówią, że potrzebują pieczywa albo środków czystości. Takie zgłoszenie przekazujemy do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, który dostarcza podstawowe produkty pod wskazany adres. Często słyszymy też o potrzebie wyrzucenia śmieci. O tym z kolei mówimy administracji spółdzielni.

Park

Bramą Floriańską wchodzimy na Planty. Widzimy mężczyznę, który poszedł załatwić swoje potrzeby w pobliżu miejskich murów. Strażnicy podchodzą bliżej.

Wcześniej mówią mi, że wyludnienie miasta zmieniło miejsca gromadzenia się osób w kryzysie bezdomności. Nie spotka się już ich na Floriańskiej ani przy przejściu podziemnym obok Słowackiego. Przemieszczanie się bezdomnych jest teraz uzależnione od punktów pomocy, gdzie pobierają posiłki. I że kiedy wszyscy się rozeszli, ich bardziej widać, wyraźniej.

- Od kilku dni toalety publiczne są znów otwarte - upomina strażniczka. Mężczyzna ma na oko 40 lat. Nie jest z Krakowa, ale mieszka tu od kilku lat. To znaczy mieszkał, jeszcze w kwietniu, przy Bińczyckiej. Zarabiał w telemarketingu. Mówi, że firma została zamknięta, teraz nie pracuje. Od kilku tygodni jest bezdomny. - Ja takiego trybu życia nie prowadzę, tak wyszło akurat - mówi strażnikowi.

- Nie ma pan maseczki - upomina strażnik.

- Zgadza się. Ale pan wierzy w tą całą aferę z wirusem?

W tle słychać hejnał. Wybiła 11.

Szpitalna

Wcześniej Planty były zamknięte. Tak jak w parkach i przy bulwarach zawisły taśmy, które wyznaczały niedostępny teren. - Czasem ktoś ostentacyjnie przechodził - mówi Bodurka. - Spotkałem osoby, które wyszły pobiegać. Albo rowerzystkę, ale to już przy Smoku Wawelskim. Miałem wtedy patrol łączony z policjantem. Pani, rocznik 48, ominęła taśmę zabezpieczającą i wjechała na Bulwary. Kiedy rozmawialiśmy, usłyszałem, że nie jestem człowiekiem i wyzuwam ją z godności.

Karolina Wawrzyniak kiwa głową. - Też miałam interwencję na bulwarach. Z policjantem patrolowaliśmy tereny zielone, wtedy wyłączone z ruchu. Mężczyzna próbował zmienić trasę, schować się za murkiem. Kiedy podeszliśmy, stwierdził, że wyszedł na spacer. Potem zmienił zdanie: że wraca z pracy. Tyle że był lany poniedziałek. Stanęło na tym, że dzień wcześniej pan zabalował i zupełnie się zgubił.

- Jak to się mówi: błędna ocena własnych możliwości - kwituje Bodurka. W obu wypadkach skończyło się pouczeniem.

Idziemy Szpitalną w stronę Rynku. Po drodze mijamy kilka osób, które na nasz widok zwinnie zakładają maseczki. Jesteśmy na wysokości ul. Św. Tomasza, kiedy zapada decyzja, żeby skręcić w przecznicę po lewo. Strażnik wchodzi do cukierni i prosi o przestawienie na bok chodnika tablicy zachęcającej do skorzystania z posiłków na wynos. Tłumaczy to uchwałą o Parku Kulturowym. - Zdaję sobie z tego sprawę, ale muszą państwo zrozumieć, że sytuacja dla mojej branży jest teraz tak ciężka… - odpowiada mężczyzna przygotowujący lokal do otwarcia, po czym jednak decyduje się przestawić tabliczkę.

Ciemne miasto nie śpi

Tymi samymi ulicami strażnicy chodzą nocą. Od połowy kwietnia miejskie lampy gasną między północą a czwartą nad ranem. Władze Krakowa zadecydowały o wyłączeniu światła, bo dzięki ciemnościom - podobno - każdej nocy oszczędzają 20 tys. zł.

Ciemności to też okazja. W trakcie ostatnich dwóch tygodni kwietnia miejska policja odnotowała o 26 więcej przypadków kradzieży niż w pierwsze dwa tygodnie miesiąca, kiedy ulice były jeszcze oświetlone. O trzy wzrosła liczba kradzieży z mieszkania. Podwoiła się suma kradzionych rowerów - z sześciu do dwunastu. Złodzieje wtargnęli do piwnic pięć razy, o cztery więcej niż w pierwszej połowie kwietnia. Z jednego do siedmiu wzrosła liczba włamań do samochodu. Tylko kradzież samochodów była rzadsza niż dotąd.

Ciemne miasto i tak nie śpi.

- Ale chcę uspokoić, że w nocy policjanci czuwają - zastrzega Kapera. - Patroli na osiedlach jest więcej niż wtedy, gdy były włączone światła.

A potem miasto się budzi. - Zdarza się, że ktoś wyjdzie na spacer z psem i zapomni maseczki, ale rzadko mieszkańcy robią to z premedytacją. Na osiedlach, które kontroluję, spotkałem tylko jednego mężczyznę, który zachowywał się arogancko i nie miał chęci podjęcia żadnej rozmowy - mówi dzielnicowy Kozłówka i zaznacza, że również przebywający na kwarantannie przestrzegają swojego obowiązku. Zazwyczaj.

- W trakcie jednego z patroli przyjechaliśmy na kontrolę do osób przebywających na kwarantannie po powrocie ze Szwecji. Podczas wywiadu wszystko było w porządku. Ale kiedy odjechaliśmy dalej, dyżurny przekazał nam zgłoszenie jednego z mieszkańców, który poinformował, że te osoby już nie znajdują się pod swoim adresem. Udaliśmy się z powrotem. Okazało się, że wyszli na zakupy do lokalnego sklepu - opowiada Jarosław Kapera.

Przez Mały Rynek

- Obostrzenia mają luki - zwraca uwagę Bodurka. Na przykład z obowiązku noszenia maseczek zwolnione są osoby mające problemy zdrowotne. Nie muszą niczego udowadniać.

- Widać też, że niektórzy traktują to jako spełnienie wymogu formalnego - mówi strażnik. - Byle maseczka była. A gdzie? To już się nie liczy. Spotykam osoby, które noszą ją na jednym uchu. Albo na głowie, bardzo często na łysince. Zwracam uwagę i słyszę: „ale o co chodzi?”. - Gdzie ma pan maskę? - „W kieszeni”. Czasem po prostu: „mam”.

Znów jesteśmy na Rynku. Pojedynczy przechodnie giną na wielkim placu. Obok płyty upamiętniającej Hołd Pruski przy Sukiennicach spotykamy mężczyznę bez maski. Strażnicy słyszą o operacji nosa, oddychaniu holotropowym i gorszym samopoczuciu: „oczywiście, że czuję się gorzej, jeżeli nie mogę oddychać i jem własne smarki”. Mężczyzna wyjmuje z plecaka kartkę i czyta na głos rządowe rozporządzenie. Wokół zatrzymują się inni. „Nie trzeba okazywać żadnego oświadczenia lekarskiego, proszę państwa” - apeluje.

Sprawdzamy, o co chodzi z oddychaniem holotropowym. Wikipedia podpowiada: to technika psychoterapeutyczna umożliwiająca dostęp do odmiennych stanów świadomości.

Strażnicy odchodzą dalej. Marek Bodurka: - Przecież przyjąłem do wiadomości, że miał operację nosa. No i po co dalej to rozwijać?

Osoby spotkane po drodze tłumaczą, że nie noszą maseczki ochronnej, „bo się potargała”, „mają astmę”, „ponieważ szli w pojedynkę, ale w sklepie zakładają”. Albo że „to jest farsa ludzi, którzy robią to tylko po to, żeby cokolwiek robić”, a strażnicy „rozkazują robić coś, co nie jest zgodne z tym, co myślą”.

Większość z tych sytuacji kończy się pouczeniem. Niektóre sprawy są zgłaszane policji albo do sanepidu. - Nam nie chodzi o karanie innych, chociaż często jest to tak odbierane. Słyszymy, że się ciągle czepiamy. Tymczasem skupiamy się na tym, żeby przekonać ludzi do obowiązujących przepisów, poinformować i namówić do respektowania nowych norm. Jeśli napotykamy większy opór, musimy wtedy stosować tryb notatki do sanepidu. Praca bywa momentami dość niewdzięczna – komentuje Karolina Wawrzyniak. – Niektórzy wylewają na nas swoje frustracje – dodaje strażnik – ale ciężko nas ruszyć.

Rozdzielamy się w pobliżu Ratusza. W drodze powrotnej na drzwiach kamienicy przy Mikołajskiej mijam napis: „Dziękujemy wszystkim, którzy pracują, żebyśmy mogli zostać w domu”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska