Tarnowskich śledczych o odebraniu dziecka w Oslo poinformowała zbulwersowana matka, tuż po powrocie do Polski. Opisała dokładnie przebieg sytuacji, do której miało miało dojść w noc sylwestrową. Z mężem napiła się w mieszkaniu szampana. Później poszli na rynek norweskiej stolicy, by obejrzeć z dzieckiem pokaz sztucznych ogni.
Tam kobietę z 10-latkiem zaczepiła pijana młodzież. Tarnowianka twierdzi, że była wyzywana, więc postanowiła wrócić do domu. Agresywni Norwedzy poszli za Polakami. W kierunku domu poleciały butelki. Kobieta czuła się zagrożona, wezwała policję. Po pierwszym telefonie odmówiono interwencji. Sytuacja przed domem wciąż nie była spokojna, więc zatelefonowała po raz drugi. Dopiero wtedy pojawił się radiowóz. Ku zaskoczeniu tarnowianki, policjanci zainteresowali się... otwartą butelką szampana na stole w mieszkaniu. Na miejsce wezwali pracowników Barnevernet - urzędu, który pomaga dzieciom i młodzieży w bezpiecznym rozwoju. Ci, gdy tylko przekroczyli próg, postanowili odebrać dziecko i przenieść do pogotowia opiekuńczego. Zszokowani rodzicie nazajutrz wynajęli adwokata i powiadomili polski konsulat w Oslo. Zaczęła się walka o odzyskanie dziecka. Dopiero po czterech dniach urzędnicy zgodzili się, by wróciło do domu, a potem do Polski.
Śledczy z Tarnowa są zbulwersowani historią. Wyjaśniają, czy norwescy urzędnicy nie przekroczyli uprawnień. - Przesłuchaliśmy dziecko w obecności psychologa. Nie przejawia oznak krzywdzonego dziecka. To uprawdopodabnia wersję zdarzeń matki - mówi Marcin Stępień, prokurator rejonowy w Tarnowie.