Dziesięć lat temu Helena Tereszkiewicz z Nowego Sącza przechadzając się ul. Jagiellońską znalazła ulotkę na temat rodzicielstwa zastępczego.
- Pomyślałam o tym, że chciałabym stworzyć dom dla dzieci, które tego potrzebują - mówi Helena Tereszkiewicz. - Myśl ta była jak natchnienie do Pana Boga. Porozmawiałam o tym z mężem i obydwoje zdecydowaliśmy, że ją zrealizujemy.
Po przejściu procedur, dostarczeniu zaświadczeń z sądu, odbyciu wymaganych kursów państwo Tereszkiewiczowie, którzy mieli już dwójkę swoich własnych dzieci - Łukasza i Małgorzatę, przyjęli pod swój dach 12-letnią Sylwię. - Przyszła z panią kurator i już nie chciała wracać. - wspomina pani Helena. - Dzisiaj to już dorosła kobieta. - Dla nas jednak zawsze będzie dzieckiem.
Sylwia ma dziś 22 lata. Chce się usamodzielnić. Wynajęła mieszkanie. Szuka pracy. Ale nadal wszystkie święta spędza w dużym, przytulnym domu swoich rodziców zastępczych, gdzie w elektronicznej ramce wciąż może obejrzeć swoje zdjęcia z czasów, kiedy tu trafiła. Helena i Henryk pozostali jej jedyną rodziną.
- Zdjęć dzieci mamy tak dużo, że elektroniczna ramka jest wynalazkiem stworzonym chyba specjalnie dla nas - śmieje się pan Henryk. - Zdjęciami dzieci moglibyśmy wytapetować cały dom.
Jedenaście lat temu u Tereszkiewiczów schronienie znalazła 14-letnia Danusia. Trafiła do nich w bardzo trudnym okresie swojego życia. Miała już za sobą pobyt w dwóch rodzinach zastępczych, które jednak zrezygnowały z opieki nad nią, kiedy weszła w trudny dla niej okres dojrzewania.
Jaką receptę na bunt nastolatki mają Tereszkiewiczowie?
Recepta jest tylko jedna: - Dziecku trzeba poświęcić czas i uwagę. Dociekać sedna problemów, rozmawiać z nim, wyjaśniać. A przede wszystkim widzieć w nim dobro i kochać - zdradza Helena Tereszkiewicz.
W domu Tereszkiewiczów w ciągu dziesięciu lat swój azyl znalazło w sumie piętnaścioro dzieci, które z różnych powodów nie mogły mieszkać ze swoimi biologicznymi rodzicami. Nie odmówili nikomu.
Zamieszkał z nimi chłopiec z rodziny polsko-romskiej, wymagający specjalnej troski. Miał trudności z nauką i duże problemy zdrowotne. - Bał się dentysty, a dentysta bał się jego - wspomina pan Henryk. - W jednej przychodni odmówili nam nawet przyjęcia, bo bali się go. Był bardzo agresywny, kiedy do nas trafił - wspomina.
Czas i uwaga poświęcone Bartkowi również zaowocowały. Zaczął się uczyć, odkrywać świat. Wróciła po niego mama, ale nie chciał odchodzić. Tęsknił za ciocią i wujkiem, którzy pokazali mu jak może wyglądać prawdziwy dom. Zdrowie odzyskała również maleńka Karolinka, którą mama zostawiła w szpitalu, bo była chora.
Ale zdaniem Tereszkiewiczów miłość nie wybiera. Nie ma też "miłości zastępczej". Chociaż dziecko odchodzi z domu rodziny zastępczej, to miłość pozostaje na zawsze.
- Niezmiernie trudno się rozstawać, ale jest to konieczne - mówi pan Henryk. - Najważniejsze jest dobro dzieci. Gdy wiemy, że dobrze im się wiedzie, jesteśmy szczęśliwi.