Na kamieniczce przy ul. Kochanowskiego pojawiło się odręcznie napisane długopisem ogłoszenie: Sprzedam dom i działkę. Nieruchomość nie ma najlepszej historii. Miesiąc temu po pożarze z budynku wyprowadziła się młoda kobieta z dziećmi. Mieszkała na poddaszu i dzieliła dom z siostrą i rodzicami w separacji.
Tu już nie jest bezpiecznie
Pożar wybuchł po sześciu nieudanych próbach podpalenia, które zburzyły spokój rodziny Kisielińskich. - Córka z wnukami musiała się wyprowadzić. Bardzo to przeżywam, bo jak rodzina jest w komplecie, to wszystkie tragedie lepiej się przechodzi - mówi gospodyni, Bogumiła Kisielińska.
Teraz i ona poważnie rozważa wyprowadzkę. Po pierwsze dom po tylu próbach podpaleń już nie daje poczucia bezpieczeństwa. Po drugie nie stać jej na remont nadpalonego dachu i poddasza. Specjaliści oszacowali koszt remontu na 60 tysięcy złotych.
- Jeśli nikt nam nie pomoże, to będziemy musieli sprzedać dom, ale wcześniej, przed zimą, zrobimy coś z dachem- mówi Kisielińska. Boi się, że uszkodzone przez ogień krokwie nie wytrzymają ciężaru mokrego śniegu i cały dach runie.
Dlatego zwróciła się z prośbą o pomoc do Fundacji Renovo, która pomogła w remoncie już niejednej rodzinie pokrzywdzonej przez los. - Wpisaliśmy ją na naszą listę oczekujących. Najpierw jednak musimy w Bereście koło Krynicy wybudować dom dla osieroconych dziewczynek i ich mamy - mówi Łukasz Kocze- nasz, szef Fundacji Renovo.
Pani Bogumiła zaraz po pożarze dostała wsparcie z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w kwocie 3 tys. zł. - Wystarczyło na postawienie nowego komina i prowizoryczne załatanie dachu - wylicza kobieta. Niestety więcej nie jest w stanie zrobić. Zwyczajnie jej na to nie stać. Kobieta siebie i córkę, która studiuje, utrzymuje ze skromnej renty. Miesięcznie na życie ma 634 zł. Z mężem jest w separacji i na jego wsparcie liczyć nie może.
Podpalacz nieznany
Policja nie chce uchylić rąbka śledztwa w sprawie podpalenia. Sprawa jest o tyle ciekawa, że do pierwszych podpaleń w domu przy ul. Kochanowskiego doszło w styczniu 2015 r.
Córka pani Bogumiły powiadomiła wtedy policję, bo podejrzewała, że to jej własny ojciec podłożył ogień. Podobne podejrzenia miała początkowo również pani Bogumiła. Śledztwo jednak umorzono, bo uznano, że nie było tam czynu zabronionego.
Rodzina Kisielińskich poprosiła policję o zamontowanie w budynku kamery, bo obawiała się kolejnych podpaleń. Spotkała się jednak z odmową. Mimo to funkcjonariusze obserwowali dom. Niczego podejrzanego jednak nie stwierdzili.
Tymczasem siódma próba podpalenia skończyła się pożarem. Jak udało nam się ustalić, policjanci zatrzymali mężczyznę, który mógł podłożyć ogień w kamienicy. Jednak po przesłuchaniu został zwolniony z aresztu. Czy jest to mąż pani Bogumiły? Na to pytanie policja nie odpowiada. - Mam swoje podejrzenia, ale nikogo za rękę nie złapałam - mówi pani Bogumiła. - Z resztą przestało to mieć dla nas znaczenie. Teraz martwimy się tylko tym, co będzie dalej z naszym domem - dodaje
Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtube'ie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!