- Sosnowianka wygrała ostatnio w derbach zachodniej Małopolski w Libiążu z Górnikiem 1:0, ale to nie strzelec „złotego gola”, lecz pan był bohaterem meczu. Niecodziennie zdarza się, żeby obrońca godnie zastąpił bramkarza, potrafiąc w dodatku obronić rzut karny, jeszcze przy bezbramkowym wyniku...
- Nie był to mój pierwszy jesienny występ między słupkami. Dlatego, kiedy dzień przed meczem w Libiążu okazało się, że nie będzie mógł wystąpić nasz etatowy golkiper, będę musiał przejąć jego obowiązki.
- W takim razie, kiedy zaliczył pan swój bramkarski debiut?
- Dwa miesiące temu. To było w ćwierćfinale rozgrywek o Puchar Polski wadowickiego podokręgu, kiedy w Ryczowie, po rzutach karnych, wyeliminowaliśmy miejscowego Orła 5:4, bo w regulaminowym czasie był remis 1:1. Wtedy obroniłem dwie „jedenastki”.
- Można zatem powiedzieć, że zawstydza pan etatowych bramkarzy, albo – jak kto woli – staje się pan dla nich konkurencją...
- Bez przesady. Wydaje mi się, że jeśli ktoś jest sprawny fizycznie, to w rozgrywkach regionalnych potrafi się odnaleźć na każdej pozycji. Mówię tak na podstawie własnych doświadczeń. Jestem nominalnym obrońcą, ale nie zagrałem jeszcze tylko w ataku. Skoro w poprzednim sezonie nasz bramkarz z konieczności kilka razy zagrał w ataku, potrafiąc strzelić trzy gole, to dla zachowania równowagi mogłem wystąpić między słupkami, żeby obronić kilka karnych. Widać taka jest już specyfika naszego zespołu.
- Wróćmy jednak do meczu w Libiążu. Czy wyczuł Pan, że rywale wiedzieli, że jest pan bramkarzem z przymusu i strzelali z każdej pozycji?
- Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Pewnie etatowy bramkarz ma swoje specyficzne ruchy, niż ktoś z przymusu. Jednak w Libiążu, jeszcze przed karnym, udało mi się skutecznie obronić kilka rzutów wolnych. Starano się mnie zaskoczyć strzałami nad murem, ale bez powodzenia. Może nie zorientowali się, że nie jestem etatowym bramkarzem.
- Jak udało się panu obronić strzał Łukasza Wierzby, który celował tuż przy słupku, więc trzeba było się mocno wyciągnąć...
- Przed uderzeniem jakoś dziwnie patrzył się w jeden róg, co wydało mi się podejrzane. Sam jak strzelałem karne, tylko krótko rzucam okiem w stronę bramki, żeby nie dać się rozszyfrować. Pomyślałem sobie, że przecież nie będzie uderzał tam, gdzie nieustannie się gapi. Rzuciłem się na pewniaka w przeciwny róg. Wybór okazał się trafiony. Chwilę później koledzy zdobyli zwycięskiego gola.
- Grał pan wyżej niż w IV lidze?
Nie. Będąc w Skawie byłem przez dwa miesiące na obozie w drugoligowej Polonii Słubice, ale kluby się nie dogadały. Gdyby miał jeszcze raz 19 lat, może pewne sprawy rozwiązałbym inaczej. Teraz najważniejsza jest stabilizacja, którą mamy w Sosnowiance. Nie mamy “kokosów”, jak się wszystkim wokół wydaje. Można jednak spokojnie połączyć pracę z futbolem i realizować swoje pasje.