https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

O "śklonym gorcku" i "głymbsym kielisku", czyli... jak się na Pogórzu mówiło

Halina Gajda
fot.halina gajda
Rozmawiamy z Aleksandrem Wietrzykiem z Biesnej, autorem słownika gwary Pogórzan.

Zdarzyło się Panu "zyły płotargać na zagłónku"?
(śmiech) Czasem.

Lepiej od razu wyjaśnijmy, o czym rozmawiamy.
O tym, że praca na roli może być ciężka. Zyły płotargać na zagłónku to nic innego jak napracować się na roli, w polu.

Takich zwrotów zgromadził Pan kilka tysięcy. I wydał w książce Słownik Gwary Pogórzan. Z okolic Gorlic.
Rzeczywiście tak się zdarzyło. W końcu to, co przez blisko dwie dekady zgromadziłem w pudełku, trzeba było jakoś uporządkować. Poza tym, myszy się do tego dobrały, a szkoda było im dać pożreć kawał życia. (śmiech)

Jakie myszy?!
Takie zwyczajne, domowe rzec by można. Było tak: regionalizmy interesowały mnie od dawna. Młody byłem, a wszystko mnie to fascynowało. Więc przysłuchiwałem się, jak ludzie rozmawiają. Szczególnie na rozmaitych imprezach: weselach, festynach, zabawach, podczas spotkań przy ognisku, na chrzcinach. Zwłaszcza gdy na stole pojawił się jakiś "napój rozmowny". Wtedy zaczynali "godać". A ja to wszystko chłonąłem jak gąbka wodę. Po kryjomu spisywałem na takich malutkich karteczkach. Nie chciałem tego robić oficjalnie z prostego powodu. W urzędowych relacjach wszyscy przechodzili na literacki język. Może nie rodem z książek, ale taki, jakim posługujemy się na co dzień. Po prostu niejako automatycznie przestawiamy się z - można by to ująć - naszego na polskie. A myszy? Cóż, gromadząc materiał, nie myślałem, co z nim będę robił. Pudło było coraz pełniejsze, czasem o nim zapominałem, aż w końcu myszy się do niego dobrały. Można powiedzieć, że małe gryzonie zmusiły mnie do usystematyzowania pudełkowych skarbów. A nadarzyła się okazja do wydania, więc usiadłem do redagowania.

I co, zajęło to Panu kolejne lata?
Skąd! Muzeum Dwory Karwacjanów i Gładyszów dysponowało akurat pieniędzmi na publikację. Tyle że był ściśle określony czas na ich wykorzystanie. Więc usiadłem do biurka. Gdyby zliczyć czas, to wyszłoby, że praca nad słownikiem zajęła mi kilka miesięcy.

Ile haseł weszło do słownika?
Ponad osiem tysięcy, choć miałem ich ponad dziesięć tysięcy. Po prostu trzeba było dokonać selekcji, poza tym wiele haseł nie nadawało się do publikacji z powodu zbytniej... lubieżności. (śmiech). Poza tym moim celem było nie tyle ilościowe gromadzenie, co przypomnienie, że gwara była i jest, i nie jest niczym złym czy świadczącym o zaściankowości. Wystarczy choćby popatrzyć na górali. Poza tym udało mi się dotrzeć do wielu archaizmów. Dzisiaj kompletnie zapomnianych, a kiedyś używanych na co dzień.

Jak Pan "odczytywał" znaczenie słów?
Dopytywałem rozmówców, co mają na myśli używając ich, radziłem się też starszych.

Były zwroty, które Pana zaskoczyły?
Raczej nie. Bardziej zwróciło moją uwagę, że gwara znajdowała dla siebie miejsce w każdej dziedzinie życia. Od tak oczywistych jak "kozać włódkę" w knajpie, co oznacza zamówienie alkoholu, po wymagające wyjaśnienia, jak na przykład "kiniorz". Tak określano pracownika kina objazdowego, które przyjeżdżało do wsi. Młodzi pewnie nie mają o tym pojęcia, ale starsi wiedzą doskonale.

Kiniorza nie znałam, ale kino objazdowe, które przyjeżdżało do szkoły jak najbardziej!
(śmiech) Z ciekawszych przytoczę jeszcze: naszpuntować, czyli podburzać, podjudzać; nimy, czyli niemowa; łodcedzka, czyli drewniana łyżka z dziurkami do odcedzania klusek. Albo gnieciuch...

…mówię tak o placku, który mi się nie udał.
Według wierzeń na Pogórzu, gnieciuch lub zmora to upiór dręczący i duszący w nocy śpiących ludzi. W Krygu przedstawiany był jako wysoka kobieta o nienaturalnie długich nogach, a np. w Bieśniku jako małe dziecko w czerwonej czapeczce.
Większości znaczeń gwarowych można się bez trudu domyślić.
Pewnie wynika to z tego, że mieszkając tu, na Pogórzu Gorlickim, mamy niejako we krwi - jak to nazywają fachowcy od języka - typową tendencję do pomijania "ł" w grupach spółgłoskowych. Posłużę się tutaj wierszykiem: Na nasym Płogózu kwitnom piykne kwiotki, zaś jesce piykniejse płogórzańskie godki!

Nie tylko "godki" Pana fascynują na Pogórzu.
Jakoś się tak poskładało.

Co Pan ma jeszcze w zanadrzu?
Łamię głowę nad nazwiskami, ich pochodzeniem, przekształceniami, którym podlegały. Na przykład moje, Wietrzyk, prawdopodobnie jest konsekwencją tego, że ktoś kiedyś nadał je mojej rodzinie ze względu na ruchliwość, że niby zmieniała miejsce szybko jak wiatr.

Coś w tym prawdy jest! Tak w ogóle, to skąd Pan pochodzi?
Z Jeleniej Góry. Do Szalowej przyjechałem z mamą w 1957 roku. Tak się poskładało, że w pewnym momencie postanowiła, że przeprowadza rodzinę. Charakterna była, więc postawiła na swoim, nie zważając, co na to inni członkowie rodziny. Zapakowała nas do towarowego wagonu kolejowego. Potem dołączył do nas ojciec. Miałem wtedy siedem lat i przeżyłem szok cywilizacyjny.

Wierzę.
Z miasta, gdzie była elektryczność, asfaltowe drogi, znalazłem się na wsi, z lampą naftową na stole i błotnistymi miedzami. Pamiętam, że byłem jedynym chłopcem w klasie, który w tamtych czasach chodził latem do szkoły w butach. Inne dzieci traktowały mnie jak dziwaka, ale moja mama była uparta i powiedziała, że choćby nie wiem co, swoich dzieci boso do szkoły nie pośle. Jak już mówiłem, charakterna była. (śmiech) Nie tylko z powodu butów byłem inny.

Z czego jeszcze?
Siedziałem w książkach. W zasadzie ciągle. Rocznie potrafiłem przeczytać ponad trzysta! I dosyć szybko zacząłem szukać sposobów na zarobek.

???
No, na przykład za jajka od sąsiadek i sprzedane butelki kupiłem sobie aparat fotograficzny. Druh się nazywał. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie był szczytem techniki, ale na owe czasy to było coś! Kosztował 140 złotych.

Ma go Pan?
Nie. Kolega przerobił go na... powiększalnik.

Zbrodnia!
Nie taka zbrodnia. (śmiech) Miałem w życiu około dwudziestu różnych aparatów. Większość rozdałem po rodzinie i znajomych. Sobie zostawiłem na pamiątkę taki z 1912 roku. Mam w komputerze około 40 tysięcy zdjęć. W przeciwieństwie do fiszek z gwarą, od razu je uporządkowałem. (śmiech)

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska