Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O tych, co dają dzieciom rodzinę

Alicja Lehmann
30 tys. dzieci w Polsce przebywa w domach dziecka. Rocznie adoptowanych jest ponad trzy tysiące z nich. Adopcja w naszym kraju to wciąż tabu. O tym, że tak być nie musi i o przeżyciach ludzi, którzy zdecydowali się na ten krok pisze Alicja Lehmann.

Nigdy nie sądziłam, że tak mocno można kochać - opowiada Mariola, mama rocznej Moniki. - Kiedy zobaczyliśmy ją po raz pierwszy była taka malutka i bezbronna. Była nasza.

Mariola i Arkadiusz adoptowali Monikę, kiedy dziewczynka miała dwa miesiące. Jako jedyni bohaterowie tekstu zgodzili się na podanie swoich prawdziwych imion, ale ostatecznie zmienili zdanie, tak jak i inni rodzice. Nie chcieli także pokazać się na zdjęciu. Monika jest jeszcze mała. Rodzina oraz przyjaciele wiedzą, że dziewczynka jest adoptowana. Mariola i Arek nie będą ukrywać przed swoim dzieckiem prawdy. Wolą, aby wiedziała to od nich.

Dla nas przyszła na świat

Rodzice Moniki przez 10 lat starali się o dziecko. Bez rezultatu. Ciąży nie było nawet po in vitro.
- Problemy i frustracja narastały - wspomina Mariola. - Bardzo chcieliśmy zostać rodzicami. W głowie mieliśmy alternatywę, że jeśli nie będziemy mogli mieć biologicznych dzieci, to zdecydujemy się na adopcję. Ale do takiej decyzji trzeba dojrzeć.

Dojrzeli 11 lat po ślubie. Odwiedzili ośrodek adopcyjny. To był czerwiec 2007 roku. Spisali listę dokumentów, które wymagane były do rozpoczęcia procesu adopcyjnego.

W sierpniu złożyli papiery, a już we wrześniu pojechali na pierwsze zajęcia dla przyszłych rodziców adopcyjnych, organizowanych przez ośrodek. Mieli szczęście, bo jeszcze wtedy okres oczekiwania na kurs nie był długi. Obecnie wynosi około półtora roku. Po zakończonym kursie i oficjalnym zaakceptowaniu ich jako rodziny adopcyjnej pozostało im tylko czekanie na dziecko. Wiedzieli, że może to potrwać nawet kilka lat.

- Najpierw daliśmy sobie szansę na noworodka - mówią. - A później, jeśli nie byłoby takiej możliwości, nie wykluczaliśmy, że zaadoptujemy starsze dziecko.

Po roku od ukończenia kursu otrzymali pierwszą propozycję. Później drugą. Obie odrzucili, bo dzieci miały bardzo duże obciążenie genetyczne.

- Nie byliśmy na to gotowi - wspomina Mariola. - Mieliśmy straszne wyrzuty sumienia. Przecież jakby naturalnie przez nas poczęte dziecko było upośledzone, nie zmieniłoby to naszej miłości do niego. Nie mielibyśmy wyboru. Tu wybór istniał. I z ciężkim sercem, ale postanowiliśmy z niego skorzystać. Teraz, patrząc na Monikę wiem, że żadna jej wada nie byłaby w stanie zmienić naszego do niej uczucia.

Telefon zadzwonił po raz trzeci. Informacja, że jest dziewczynka. Zdrowa.

- Od razu wiedzieliśmy, że to jest nasza córka - mówią. - Powiedziano nam, że najpierw musimy ją zobaczyć. Ale my wcale nie musieliśmy jej widzieć. Wiedzieliśmy, że to jest nasze dziecko. Pamiętam, że zapytałam tylko czy ma dwie rączki, dwie nóżki i 20 paluszków - dodaje Mariola .

Monika urodziła się w lutym 2010 roku. Przyszła na świat w rodzinie, w której były już dzieci, ale ze względów materialnych jej matka postanowiła oddać ją do adopcji. Długo jednak zastanawiała się nad ostateczną decyzją. Mariola i Arek zobaczyli Monikę po raz pierwszy w kwietniu.

- Tego dnia nigdy nie zapomnę - mówi Mariola. - Siostra przyniosła takie małe zawiniątko. Ona była piękna. Oboje płakaliśmy. Leżała taka malutka. Ciągnęła tego olbrzymiego smoka. Ona dla nas w tym momencie przyszła na świat. Kiedy wzięliśmy ją po raz pierwszy na ręce, całe to oczekiwanie, te dwie pierwsze nieudane próby, już nie były istotne. Wiedzieliśmy, że warto było czekać, bo ona po prostu musiała być nasza.

W tym roku obchodzili trzy rocznice: w lutym urodziny Moniki, w kwietniu dzień, w którym ją pierwszy raz zobaczyli i w maju, kiedy córka przyjechała do domu.

- Radość płynąca z posiadania dziecka jest nie do opisania - mówi Arkadiusz. - Teraz wiemy, jakie to uczucie. Wiemy to dzięki tej małej istocie, która jest dla nas całym światem i sensem życia i bez której nie wyobrażamy już sobie naszego istnienia.

- Pamiętam nasze pierwsze wspólne wakacje nad morzem - dodaje Mariola. - Pojechaliśmy z zaprzyjaźnionymi rodzinami z dziećmi. Pogoda nam niestety nie dopisała. Dzieciaki były niegrzeczne. A my byliśmy cały czas zadowoleni i uśmiechnięci, bo była z nami Monisia. Tych wakacji nigdy nie zapomnimy. Prawdziwie rodzinny czas. Równie emocjonalnie podchodziliśmy do świąt Bożego Narodzenia. Teraz Monika mówi mama i tata, co - jak śmieje się Arek - brzmi bardziej jak papa. W październiku 2010 roku Monika została formalnie i prawnie przyznana Marioli i Arkadiuszowi. Krótko po tym para złożyła dokumenty w ośrodku adopcyjnym. Starają się o drugie dziecko.
Osoby samotne i adopcja

- Zawsze chciałam mieć rodzinę - mówi Helena. - Ale w życiu bywa różnie i podjęłam decyzję, że skoro mam odpowiednie warunki finansowe, jestem niezależna, dookoła są dzieci i to jest to, czego mi brakuje, to dlaczego nie miałabym spróbować.

Helena o adopcję ubiegała się sama. Jak mówi, trzeba mieć w sobie dużą determinację i samozaparcie. Przyznaje, że jako osoba samotna było jej trudniej.

- Osoby takie jak ja są szczególnie prześwietlane - mówi. - Liczyłam się z tym, że w kolejce po dziecko będę w drugim, a nawet w trzecim rzędzie.

Ale los jej sprzyjał. W grudniu 2007 roku odwiedziła ośrodek adopcyjny. Powiedziano jej, że pierwszy wolny termin na kurs to maj 2009 roku. Uzbroiła się w cierpliwość.

- Po kilku dniach zadzwonił telefon, że zwolniło się miejsce na kursie, który już się rozpoczął - opowiada. - Zapytali się, czy chcę dołączyć do grupy. Oczywiście, że chciałam.

W jej grupie była jeszcze jedna samotna kobieta, która starała się o dziecko. - Bardzo się zżyłyśmy - wspomina. - Opowiadałyśmy otwarcie o naszych problemach. O tym, jak trafiłyśmy do ośrodka. O tym, czego chcemy i czego się obawiamy. To bardzo zbliża ludzi.

Z racji tego, że Helena nie miała życiowego partnera, wiedziała, że będzie miała córkę. Takie są procedury. Ale, jak sama mówi, płeć dziecka była jej obojętna. W kwestionariuszu zaznaczyła jedynie, że chciałaby adoptować dziecko w wieku przedszkolnym.

- Nie mogłam adoptować noworodka, bo wówczas musiałabym zrezygnować na jakiś czas z pracy, a to nie wchodziło w grę - tłumaczy. - Dziecko w wieku przedszkolnym jest jeszcze bardzo małe, ale z drugiej strony na tyle duże, że mogłam mu zapewnić opiekę w przedszkolu.

Rozmawiając z innymi rodzinami z grupy Helena śmiała się, że na pewno ona dostanie dziecko jako ostatnia. - Los mi sprzyjał i dostałam propozycję jako pierwsza - mówi. - W listopadzie 2008 roku otrzymałam telefon, że jest rodzeństwo. Pięć dziewczynek. Decyzją sądu dzieci miały zostać rozdzielone. Najstarsza miała trafić do adopcji sama, a jej siostry parami. Dostałam propozycję zaadoptowania tej najstarszej dziewczynki, wówczas 9-letniej.

Z osobami z ośrodka adopcyjnego pojechała zobaczyć dzieci. Dziewczynki od półtora roku przebywały w pogotowiu rodzinnym. - Jak tylko zobaczyłam moją córkę, od razu wiedziałam, że ona ze mną zostanie - mówi Helena, w jej oczach pojawiły się łzy. - Wszelkie obawy, wszelkie wątpliwości zniknęły. Nawet wiek przestał grać dla mnie rolę. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że miałabym odrzucić dziecko tylko dlatego, że ma 9 a nie 5 lat.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia Hania była w domu. Niedługo skończy 12 lat. Z Heleną jest od dwóch i pół roku. - Przez cały ten okres nie miałam nawet przez sekundę wątpliwości, czy dobrze zrobiłam - mówi jej mama. - Została zaakceptowana od razu przez moją rodzinę i znajomych.

- Niczego nie ukrywamy - mówi Helena. - Być może Hania sama komuś już powiedziała. Uczę ją jednak, że jeśli przyzna się komuś do tego, że jest adoptowana, musi być przygotowana na różne reakcje ludzi. Szczególnie dzieci, które mogą być czasami bardzo okrutne.

Hania chodzi do szkoły. Z pomocą mamy nadrabia zaległości, które powstały u niej przez lata. Ona i jej siostry pochodzą z rodziny patologicznej. Helena wiedziała o tym i przygotowana była na różne, trudne scenariusze. - Uczyli nas i wpajali, że nie zawsze różowo to wszystko wygląda - mówi. - U mnie nie potwierdziło się nic z tych rzeczy. Ale i tak mamy z Hanią dużo pracy.

Helena opowiada o tym, jak dziewczynka bała się taksówek, bo kojarzyły je z radiowozami. O tym, że w razie kontroli na drodze, Helena miała przygotowaną prośbę dla policjanta, aby - jeśli Hania będzie jej towarzyszyć - nie musiała opuszczać auta. O tym, że dziewczynka do dzisiaj chomikuje jedzenie lub je po kryjomu.

- Ale to wszystko to część naszego życia i radzimy sobie bardzo dobrze - mówi Helena. - Nie chcę nawet myśleć, co by stało się z Hanią, gdybym odmówiła zaadoptowania jej ze względu na wiek. Wiele dzieci nie przechodzi tego sita i latami mieszkają w domach dziecka.

- Hania obróciła moje życie do góry nogami - dodaje. - Jest ze mną tak krótko, a wydaje mi się, że jesteśmy razem od zawsze. Decyzja o adopcji była najlepszą w moim życiu. Jestem szczęśliwa. I Hania również.

Decyzja dojrzewa długo

Siostry Hani zostały adoptowane przez Basię i Bogumiła. Bianka i Bogna miały wówczas osiem i siedem lat. O dziecko starali się bardzo długo. Scenariusz jak w przypadku niejednej pary: lata prób, poronienia, ciąża pozamaciczna.

- Do decyzji o adopcji dojrzewaliśmy jakiś czas - mówi Basia. - Ja pierwsza byłam gotowa. Czekałam na męża. Nie chciałam wywierać na nim presji. Pragnęłam dziecka, ale też pragnęłam tego, aby to była nasza wspólna, świadoma decyzja.

Kiedy dziewczynki przyjechały do nich, oboje mieli po 44 lata. Dokumenty złożyli w maju 2007 roku. W listopadzie, podobnie jak w przypadku Hani, zadzwonił telefon. Odebrała Basia. Natychmiast zadzwoniła do męża.

- Pamiętam, że tego dnia, jak wrócił z pracy, powiedział w progu: "A gdzie są nasze dziewczyny?" - opowiada ze wzruszeniem. - Od razu wiedzieliśmy, że to jest to. Że dziewczynki będą nasze.

Kiedy Bianka z Bogną przyjechały do domu, młodsza kurczowo trzymała się spódnicy mamy. Jej łatwiej przyszło zaaklimatyzowanie się w nowych warunkach. Starsza była bardziej ostrożna. Dziewczynki miały za sobą ciężkie chwile. Ich nowi rodzice byli tego świadomi. Kiedy po raz pierwszy przekroczyły próg domu, ich mama mówi, że wpadły jak do siebie. Wszystko odbyło się bardzo naturalnie.

- Jednak dopiero po roku Bianka powiedziała mi, że mnie naprawdę kocha - mówi Basia płacząc. - Musiała dojrzeć do tego, a my jej na to pozwoliliśmy i nie naciskaliśmy.

Na początku bardzo dużo opowiadały o tym, co działo się w ich domu rodzinnym. Basia z Bogumiłem nie wypytywali, ale zawsze byli gotowi wysłuchać tego, co mają do opowiedzenia. Z czasem zaczęły coraz rzadziej wspominać przeszłość. Teraz wracają do niej już bardzo rzadko.

- Bogna ostatnio zapytała, czy kiedyś będziemy mogli tam pojechać, aby zobaczyć jak tam teraz jest - mówi Basia. - Powiedziałam jej, że tak.

Basia uważa, że dzieci nie wychowuje się dla siebie. Nie oczekuje od dziewczynek żadnej wdzięczności czy pomocy na starość. Nie boi się też tego, że dziewczyny wyfruną z gniazda i znikną. Mówi, że kocha je czystą matczyną miłością i że ta miłość do niej wraca. Decyzji o adopcji ani ona ani jej mąż nie żałowali nawet przez chwilę.

- Tyle lat byliśmy sami - mówi Basia. - Teraz jest nas czworo i to jest najpiękniejsza rzecz, jaka mogła się nam przytrafić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska