Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odchodzenie ks. Józefa Tischnera. Cierpienie, wiara i miłość

.
Ksiądz prof. Józef Tischner
Ksiądz prof. Józef Tischner fot. Anna Kaczmarz
To poruszająca książka. Pokazuje ks. Józefa Tischnera w ostatnich trzech latach życia, kiedy ciężko chory tracił swój mocny głos i siły fizyczne, ale nie tracił wiary. To książka, którą przeczytać powinien każdy.

Działalność publiczną ks. Tischner podjął w 1980. Po październikowym kazaniu na Wawelu dla przywódców związków zawodowych ("solidarność to jeden drugiego ciężary noście, najgłębsza solidarność jest solidarnością sumień") uznawany był za kapelana "Solidarności". Jego kazanie wygłoszone na I Zjeździe Solidarności zaliczono w poczet oficjalnych dokumentów zjazdowych. W homilii wygłoszonej przez Jana Pawła II w 1987 r. w Gdańsku, papież cytował teksty ks. Tischnera jako najlepiej oddające prawdę o "Solidarności".

W trakcie choroby ks. Tischner dużo pisał o relacjach wolności i łaski oraz miłosierdziu.

Jan Paweł II w telegramie po śmierci Józefa Tischnera napisał: "Był człowiekiem Kościoła, zawsze zatroskanym o to, by w obronie prawdy nie stracić z oczu człowieka".

Chrypka zaczyna dokuczać księdzu Józefowi Tischnerowi wiosną 1997 roku. Zjawia się od czasu do czasu, sprawia więc wrażenie nawracającego efektu przeziębienia. Ale skoro zima ustępuje, sezon chorobowy powinien się kończyć. Chrypka jednak się nie kończy. Przeciwnie, zaczyna coraz bardziej dawać się we znaki. Ale wina znów idzie na karb pogody, bo wiosna jest deszczowa, a duża wilgotność powietrza sprzyja chorobom dróg oddechowych.

Już w maju zaczynają się intensywne opady, zapowiedź bliskiego kataklizmu. Zanim z końcem miesiąca woda po raz pierwszy w tym roku wyleje poza koryta rzek, Tischner zdąży odprawić mszę polową na rozpoczęcie sezonu flisackiego na Dunajcu. Powie: "Na jednej tratwie płyniemy". Wkrótce te słowa nabiorą nowego znaczenia.

To wtedy też filozof po raz pierwszy, mimochodem, poskarży się na ból gardła. Dolegliwość jest jednak na tyle uciążliwa, że zwykle stroniący od wizyt lekarskich Tischner decyduje się na pójście do specjalisty. Niedaleko rodzinnej Łopusznej, w Nowym Targu, trafia do laryngologa cieszącego się w okolicy dobrą opinią. Otrzymuje receptę na antybiotyk, który ma zwalczyć anginę i zapalenie krtani. Lekarka zaprasza go również na kolejną wizytę, by już po wyleczeniu choroby wycisnąć widoczny w gardle ropień.

Tomasz Ponikło "Józef Tischner, myślenie według miłości. Ostatnie słowa" (fragmenty).

***
Pomimo kuracji chrypka nie ustępuje. Tischner zaś odwleka kolejne wizyty u laryngologa. Na początku lata głowę zaprzątają mu ważniejsze sprawy.

W czerwcu jego uwagę przykuwa pielgrzymka Jana Pawła II do Polski: papież odwiedza kilka miast, do których za trzy tygodnie wtargnie woda, wizytuje również Podhale. Podczas spotkania z przedstawicielami świata nauki w krakowskim kościele św. Anny Jan Paweł II dostrzega Tischnera w ciasno ustawionym szpalerze ludzi wewnątrz świątyni. Wywołuje go do siebie i wypowiada słowa, które staną się symbolem sympatii, jaką Karol Wojtyła darzy filozofa. "Józku, latałem nad twoją bacówką" - śmieje się, nawiązując do swojego przelotu helikopterem nad Tatrami i Turbaczem w drodze z Zakopanego do Krakowa.

***
W końcu jednak Tischner decyduje się na ponowną konsultację lekarską. I ponownie otrzymuje antybiotyk.
W pełni lata chrypka jest już stała, a Tischner mówiąc, szybciej się męczy i jego głos jest nieco cichszy. Gdy mówi przez dłuższy czas, słowa więzną mu w gardle, musi odchrząkiwać. Z czasem coraz częściej. Dopóki kontroluje ten odruch, stara się być dyskretny. Pod koniec lata robi to już bezwiednie. We wrześniu musi przepychać własny głos przez krtań, jakby nie był już w stanie przejść płynnie od zdania do zdania. Ale przy tak intensywnej eksploatacji, jaką Tischner funduje swojemu gardłu, chrypka nie wydaje się mimo wszystko czymś dziwnym. Nie sposób zresztą przejmować się ot, grypą, uciążliwym przeziębieniem czy przemęczeniem głosu, gdy wokół rozgrywa się tragedia.

***
Stojąc dziś przy łopuszańskim kościele, pięknej drewnianej świątyni, na dopiero co odrestaurowanej średniowiecznej elewacji widzimy metalową tabliczkę. Mieści się na wysokości wzroku dorosłego człowieka. Wskazuje poziom wody, która w 1997 roku wystąpiła z leżącego parędziesiąt metrów dalej Dunajca. Tischner, wolny już od akademickich obowiązków, był wówczas w Łopusznej. Z końcem czerwca 1997 roku przychodzą bardzo intensywne opady.

Pierwsza fala deszczu, która skutkuje powodzią, trwa przez tydzień. Poziom wody sięga 526 centymetrów. Rzeka wylewa daleko poza koryto, w pobliskim Knurowie zrywa most. Chociaż sytuacja wygląda tragicznie, ewakuowanie ludzi nie jest proste. Wielu odmawia. Jak zostawić dobytek życia? Inni pamiętają potężną powódź sprzed czterech dekad i mówią, że skoro wówczas przetrwali na swoim, to przetrwają i tym razem. W okolicach Łopusznej swoje gospodarstwa ostatecznie musi opuścić ponad 350 osób.

W jeden z pierwszych lipcowych wieczorów woda Dunajca zalewa teren, na którym przy rzece stoi kościół pod wezwaniem Trójcy Świętej w Łopusznej. Tischner przychodzi do świątyni - akurat w tych dniach nie ma proboszcza, który pojechał na prywatną pielgrzymkę za granicę - i wynosi ze świątyni Najświętszy Sakrament w monstrancji. Umiejscawia Go na plebanii, położonej wprawdzie tuż obok, lecz już parę dobrych metrów wyżej niż kościół.

Zaledwie po tygodniu od poprawienia się pogody naciera druga fala opadów. Od 18 do 22 lipca znów leje bez przerwy. Tym razem rzeki wzbierają natychmiast, bo ziemia nie jest w stanie przyjąć ani kropli wody. Tischner widzi zrozpaczone twarze poszkodowanych osób i gruzowiska, które pozostały z ich domów; wielu mieszkańców wsi nie ma żadnego ubezpieczenia, a więc też szansy na nowy początek. Bilans strat materialnych jest porażający.

***
Kiedy wreszcie po 22 lipca powódź ustąpiła - choć później przychodzą jeszcze niepokojące opady - Tischner pisze w "Tygodniku Powszechnym" komentarz pod znamiennym tytułem Pytanie o sens. Charakter tekstu przywodzi na myśl jego zaangażowane teksty z lat 80.

W każdym zdaniu pobrzmiewa wysoki ton. Tischner w swoim stylu ustawia się ponad emocjami, które przecież były także i jego udziałem. Kiedy wszechobecne są liczbowe zestawienia strat materialnych i wyliczanie strat duchowych, jak utrata wiary w przyszłość - Tischner chce porządkować myślenie i budzić sumienia.(To właśnie tego rodzaju ton zniechęcał do niego część ludzi w latach stanu wojennego. Oczekiwali wówczas ze strony Tischnera manifestów, deklaracji politycznych, emocjonalnej bliskości. On zaś wygłaszał w krakowskim kościele św. Anny kazania zanurzone w filozofii).

Tischner najpierw odróżnia zło - które jest efektem ludzkich działań - od nieszczęścia, którego człowiek nie jest winien. Krytykuje to, co uderzyło w oczy: egoizm, odmowę pomocy, szabrownictwo. Ale nie nazywa tego dosłownie, lecz pisze subtelnie: ustąpienie wody odsłoniło bowiem nie tylko ruiny, ale też fakt, że "naszemu życiu społecznemu wiele brakuje". Bo gdy chodzi o konkretne czyny, polska wspólnota katolicka okazuje się pęknięta: "ratowanie własnej skóry czy... własnego krzesła jest ważniejsze od ratowania cudzego życia". Nieszczęście, pisze, może wyzwolić w człowieku dobro albo zło, podłość lub solidarność.

***
10 sierpnia 1997 roku odprawia mszę na Turbaczu. Głos ma mocny, humor wyborny. Mówi trochę sentymentalnie o młodości, o śpiewaniu, o swoim dziadku i o góralskim honorze. Sądząc po nagraniu, jest w pełni sił. Kiedy schodzi z Turbacza, jak zapamiętał brat Kazimierz, jest z przebiegu mszy bardzo zadowolony. Tryska humorem. "Tak dobrze wyszło - mówi - jakby to ostatnia msza miała być". Ten żart właśnie stał się faktem i Tischner już więcej mszy na Turbaczu, gdzie odprawiał je od niemal dwudziestu lat, nie poprowadzi.

***
Od sierpnia członkowie rodziny sugerują Tischnerowi, że najwyższa pora zmienić lekarza, bo dotychczasowy widocznie nie ma pomysłu na leczenie. We wrześniu bratowa Barbara, żona Mariana, nie daje już za wygraną i nalega na wizytę u innego specjalisty. Tischner początkowo zbywa ją i problem obowiązkami i wyjazdami.

Wreszcie, choć tego nie planuje, trafia do kolejnego specjalisty, tym razem w Krakowie. Działa pod wpływem impulsu. Idąc przez Rynek Główny, dostrzega szyld spółdzielni lekarskiej. O pracującym w niej doktorze słyszał właśnie od bratowej Barbary.

***
Tak Tischner trafia w drugiej połowie września do doktora Jana Kulisiewicza. Rozpoznanie jest natychmiastowe. Rak krtani. Nowotwór jest już tak zaawansowany, że lekarz od razu widzi, z czym ma do czynienia.

Przed otrzymaniem wyników badań Tischner próbuje jeszcze przez tydzień normalnie żyć. Dopóki nie pozna diagnozy postawionej na podstawie biopsji, dopóty jest nadzieja, że to jednak nie nowotwór. Spotyka się na kolacji z małżeństwami Szczeklików i Wajdów. Jest tak zachrypnięty, że ledwie mówi. Przytakuje słowom o przeziębieniu jako przyczynie swojej głosowej niedyspozycji.

Rozmowa jest swobodna, więc pada żart, który jeszcze bardziej mu odpowiada: "Pewnie za dużo gadasz". Wkrótce jego spotkania z Andrzejem Szczeklikiem, profesorem medycyny, będą wyglądać całkiem inaczej.

Na kolejnym spotkaniu z doktorem Kulisiewiczem Tischner ma już pewność. Lekarz działa natychmiastowo. Następnego dnia chory ma być w szpitalu. Tischner przyjmuje diagnozę i stosuje się do poleceń lekarza. Informuje rodzinę i uspokaja. "Na to się nie umiera".

***
Trafia do szpitala im. Stefana Żeromskiego w Nowej Hucie, gdzie pracuje doktor Kulisiewicz. W dniu dziewiętnastej rocznicy wyboru Karola Wojtyły na papieża Tischner jest operowany przez doktora Janusza Włodykę, ordynatora Oddziału Otolaryngologicznego, w asyście doktora Kulisiewicza. 16 października 1997 roku traci dużą część krtani, na której usadowił się nowotwór. Pozostaje mu jedna struna głosowa. I nadzieja: "Czuję, że go nie mam".

***
Podejrzenia o nawrocie nowotworu pojawiają się równo rok od pierwszej operacji. Tischner poddaje się wtedy zabiegom, które mają zmniejszyć obrzęk w okolicach szyi, przeprowadzanym przez doktora Romana Nowobilskiego. W grudniu 1998 roku niezapowiedzianie przychodzi pogorszenie.

Pewnego dnia w mieszkaniu na Kanoniczej przewraca się. Traci przytomność. Leżącego na podłodze znajduje go bratanica Maria. Dzwoni po pogotowie.

***
Trafia na Skawińską. Początkowo lekarze podejrzewają niewydolność serca. Szybko okazuje się to fałszywym tropem. Wyniki lekarskiego badania nie są pomyślne: to nowotwór w ostatnich tygodniach gwałtownie się rozrósł. Guz zaczął uciskać na tętnicę szyjną, co powoduje chwilowe niedotlenienia mózgu i omdlenia. Tomografia komputerowa wykazuje nawrót raka: nowotwór ulokował się teraz po drugiej stronie krtani.

Profesor Szczeklik stawia sprawę jasno: konieczna jest natychmiastowa operacja. Niestety równie jasno tłumaczy, że tym razem musi się ona odbyć poza Polską - decydujące jest bowiem chirurgiczne doświadczenie w wycinaniu tak zaawansowanego nowotworu. Rak umiejscowiony jest pośród wielu newralgicznych połączeń neurologicznych, z kolei rozpoznanie utrudnione jest przez zniszczenia powstałe w tkance po naświetleniach.

***
5 stycznia 1999 roku, kilka godzin przed tym, jak na zawsze straci głos, Tischner dzwoni do członków rodziny. Szeptem mówi do słuchawki, że wszystko będzie dobrze, że nie trzeba się o niego martwić. Operacja trwa jedenaście godzin. Usunięto komórki rakowe i krtań.

Tischner nie może doczekać się powrotu do Polski. Do Krakowa wraca po miesiącu spędzonym w Londynie, dokładnie w dniu pogrzebu Jerzego Turowicza, redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego".

***
Będzie komunikować się, zapisując karteczki. W sprawach codziennych po pewnym czasie klaruje się też system gestów, którymi mówi: toaleta, jedzenie, morfina itd. Od jesieni 1999 roku bóle głowy i ciała wciąż narastają. Ból wręcz paraliżuje Tischnera. Odbiera mu siły do jakiejkolwiek pracy, nieraz zmusza do zamarcia na długo w jednej pozycji. "Szum, szum, szum..." - opisuje uciążliwy ból głowy. Czasem wyznaje: "Bardzo mnie boli"

A jednak jesień zaczęła się dla Tischnera pięknie. "Dają mi Orła, bo wiedzą, że wywinę orła" - śmieje się na wieść o tym, że otrzyma najwyższe państwowe odznaczenie w Polsce. 17 września w szpitalu przyjmuje order z rąk minister Barbary Labudy. Jest bardzo wzruszony. I dumny.

***
Po o środkach przeciwbólowych początkowo więcej śpi. Jednak wraz ze wzrostem dawek, zapada raczej w półsen. Czasem po przebudzeniu myli jeszcze wyobrażenia senne z rzeczywistością. Mieszają mu się doświadczenia choroby, życie codzienne i uprawianie filozofii.

Mimo że wcześniej nie formułował takich próśb, wiosną 2000 roku już sam domaga się plastrów z morfiną. Tymczasem brat, który realizuje recepty wypisywane przez anestezjologa, natrafia na trudności ze strony jedynej upoważnionej do wydawania tak silnych leków apteki. Bywa odsyłany po dalsze podpisy, choć ten anestezjologa jest wystarczający.

***
28 czerwca, dwa dni po 45. rocznicy przyjęcia przez Tischnera święceń kapłańskich, przed godziną 7.00 do Mariana i Barbary Tischnerów dzwoni lekarka z "białej" chirurgii przy ulicy Kopernika : "Proszę przyjechać, to będzie dziś, może już za kilka godzin". Brat Marian zdążył dotrzeć do szpitala w ostatniej chwili.

***
Tischner: "Na końcu naszego rozumienia świata, rozumienia dramatów ludzkich, a także własnego dramatu, patrzysz na samego siebie, widzisz, coś przeżył, coś przecierpiał, ile rzeczy przegrałeś, widzisz to wszystko, coś wygrał, i nagle - może pod koniec życia - oświeca cię ta świadomość, że »dobre było«. [...] Powtarzasz słowa Boga, mówisz »dobre było«. Może właśnie o to naprawdę chodzi, może jesteśmy na tym świecie po to, żeby na końcu powtórzyć najpiękniejsze słowa, jakie Pan Bóg wypowiedział w dniu naszego stworzenia: »Dobre było«. I niech tak zostanie".

Józef Stanisław Tischner urodził się 12 marca 1931 r. w Starym Sączu, zmarł 28 czerwca 2000 r. w Krakowie. Ksiądz, filozof, przyjaciel Jana Pawła II. Kawaler Orderu Orła Białego.

Kilkakrotnie był dziekanem Wydziału Filozoficznego Papieskiej Akademii Teologicznej, prezesem Wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku. Wykładowca krakowskiej PWST, gdzie prowadził monograficzne wykłady "Filozofia dramatu".

Krakowskie Hospicjum dla Dzieci im. ks. Tischnera od 2004 r. opiekuje się chorymi dziećmi w ich rodzinnych domach. Strona www. hospicjumtischnera. org. Jeśli możesz, przekaż swój 1 proc.
KRS 0000203313. Konto: 98 1240 1444 111 0010 1566 6214

Tomasz Ponikło, "Józef Tischner, myślenie według miłości. Ostatnie słowa." Wydawnictwo WAM, Kraków.
Październik 2013

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska