Od kilku miesięcy domagają się podwyżek i lepszego traktowania. Tymczasem dyrekcja zakładu zatrudniającego tysiąc osóbt nic sobie z tego nie robi.
W piątek robotnicy zaświecili żółte światło ostrzegawcze. Wywiesili na bramie zakładu flagę, grożąc strajkiem. Pół godziny później flagi już jednak nie było. Ochrona dostała polecenie, by ją zdjąć. - Nie zamierzamy komentować spraw wewnętrznych firmy - ucięła krótko Monika Żak, dyrektor do spraw personalnych Valeo w Chrzanowie, pytana przez naszego reportera o ewentualne porozumienie z pracownikami.
Po ostatniej publikacji w"Gazecie Krakowskiej" o fatalnej sytuacji robotników tej firmy, dyrekcja zgodziła się w końcu porozmawiać ze związkowcami. Nie mieli jednak dla nich dobrych wiadomości. - Poprosili o trzy tygodnie na przemyślenie sprawy. Znowu nas zbyli. O podwyżce też nie wspomnieli słowem - rozkłada ręce Elżbieta Teresak z komisji zakładowej Valeo. Wraz z pozostałymi pracownikami postanowiła mimo wszystko uzbroić się w cierpliwość na kolejne trzy tygodnie. Po nich zapowiada strajk.
- Tylko tak można rozmawiać z naszymi szefami. Co nam zrobią? Wszystkich przecież nie zwolnią - mówią pracownicy Valeo. - Nie zamierzamy udawać, że wszystko jest w porządku - podkreślają. - Nie dość, że zarabiamy najniższe pensje, z których nie sposób wyżywić rodzinę, to jeszcze kierownictwo nas nie szanuje - grzmi Sebastian Pająk, przewodniczący zakładowej NSZZ ,,Solidarność".
Średnia pensja pracownika produkcji, to około 1500 zł brutto. Po przyjęciu do pracy nowy pracownik dostaje 1350 zł brutto. - Zarobki nie rosną od wielu lat. Na Śląsku, w zakładach o podobnym profilu, z którymi utrzymujemy kontakt, najniższa pensja pracownika wynosi 2 tys. zł brutto. U nas 650 zł mniej - podkreśla Sebastian Pająk.
Zwraca też uwagę na inny problem, czyli na nadgodziny. W Valeo pracuje się na okrągło przez cały tydzień, by sprostać napływającym zamówieniom. - Przepracowani robotnicy nie mają czasu na odpoczynek. Niewielu z nich odmawia pracy w nadgodzinach. Boją się, że odmowa podjęcia pracy może być podstawą do zwolnienia - opowiada szef zakładowej "Solidarności".
Ludzie narzekają też na menedżerów i kierowników, którzy traktują ich jak tanią siłę roboczą. - Nasze bolączki nie są im obce. Od dawna sygnalizujemy, że sytuacja w firmie się pogarsza. Nie słuchają nas - twierdzi Sebastian Pająk. Domaga się dla robotników 800 zł podwyżki.
- Nie damy się dłużej wyzyskiwać. Nie popełnimy też takiego błędu, jak w maju, gdy na prośbę dyrekcji wycofaliśmy pozew zbiorowy, bo taki był warunek dalszych negocjacji. Okłamali nas, a podwyżek nie dali - wspomina. - Mamy tego dość. Chcemy godnie żyć - grzmią pracownicy i przygotowują się do strajku.
