W Stanach Zjednoczonych na ogół zawsze poszczę, bo tam nie ma co jeść!
Ale czego oczekiwać po kraju, w którym do mięsa podają kawę, a ta kawa jest jeszcze zwyczajną lurą?
Jak to jeść, jak to pić - jak to przeżyć? Gdy więc jestem w Stanach, i to choć przez pewien czas
w jednym miejscu, to - po pierwsze - szukam włoskich restauracji.
Sprawdzam nawet, czy są one prowadzone przez prawdziwych Włochów, czyli idę najpierw
do kuchni i zadaję kilka szybkich pytań po włosku. Z odpowiedzi próbuję się orientować,
czy restauracja też jest prawdziwie włoska.
Zadziwiające dla mnie jest zawsze to, że w najgorętszych krajach Ameryki Łacińskiej podają najcięższe mięsa świata
Mogę także się porozglądać za restauracjami chińskimi. Lubię tę kuchnię - ale też muszą to być oryginalne potrawy chińskie, choć tu, oczywiście, "testu językowego i kulturowego" nie potrafię przeprowadzić! Muszę się zdać na subiektywny smak i własny instynkt.
Pod względem jedzeniowym cierpię zresztą nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Trudno mi przeżyć dzień także w Anglii, bo nie umiem jeść kiszki na śniadanie, a ich dziwne, przemielone wielokrotnie mięso, które potem owijają ciastem, jest dla mnie niemiłe nawet w oglądaniu!
Ale może to jest moja słabość, że ja preferuję kultury bardziej malownicze, a rozmach kulinarny zbyt mi się kojarzy z radością życia?
Kiedy z Jurkiem Bińczyckim poszliśmy na befsztyk w Argentynie - a to chodzi o te słynne befsztyki argentyńskie, które funkcjonują nawet w legendzie, więc chcieliśmy ich spróbować - to natychmiast odczuliśmy rozmach i barwę tej sfery życia. Bo nagle kelner przynosi nam mięso wielkości połowy stołu... I Binio mówi: - Powiedz mu, że my to sobie już sami podzielimy.
A kelner na to: - Jak to podzielimy, przecież już niosę drugi taki kawałek.
Myślałem, że pękniemy na sam widok, ale udało się! Zadziwiające dla mnie jest zawsze to, że
w tych najgorętszych krajach Ameryki Łacińskiej podają najcięższe mięsa świata.
W Brazylii jest jeszcze tak: dają ci do ręki żeton, który jest z jednej strony zielony, a z drugiej czerwony. Odwrócisz żeton na zielono i natychmiast, nie wiadomo skąd, wypada kilku facetów
z szablami, a na tych szablach mają zatknięte całe połacie mięsa.
Zaczyna się od najlżejszych, na przykład leci tysiąc kurzych serc. Na drugiej szabli kurczaki nabite, a na trzeciej jeszcze inne mięsa. I jeśli nie powiesz stop, zsuwają ci i skrawają, wręcz strugają mniejszą szabelką te mięsa na talerz.
Gdy tylko odwrócisz żeton na stronę czerwoną - faceci znikają. Wokół czterdziestostopniowy upał,
a ty jesz to mięso i jesz, i czujesz się wybornie. Oczywiście, wina pod dostatkiem już wcześniej doniesiono, góry jarzyn wszelakich możesz sam sobie dobierać, a w tym "tańcu z szablami" donoszą ci tylko mięcha. Cudowne, cudowne doznanie!
Bliższe mi geograficznie kraje powodują, że skłaniam się ku prostocie. W Austrii interesuje mnie właściwie tylko "bratwurst" i "wienerschnitzel". Ale Austriacy mają jedną śmieszność: szaleństwo panierki! Oni wszystko panierują!
Więc to wszystko jest pyszne, choć bardzo niezdrowe. A cała Austria pachnie kiszoną kapustą. Jeszcze w Trieście ciągle czujesz kapustę na ulicy. A potem jest mała rzeczka, na której była niegdyś granica imperium, to jest jeszcze przed Wenecją, wjeżdżasz i czujesz, że zaczyna się zapach bazylii i oliwy.
Ale i tak tęsknię nieraz za wurstami, za ich bardzo mocnymi musztardami, za wspaniałym, austriackim pieczywem i wielkim kuflem piwa.
To właśnie jest moja Austria! Choć nie mogę tego jeść, ale przejeżdżając, zawsze taką małą dyspensę sam sobie muszę zrobić.
Pewnie bym nie wytrzymał na takiej kuchni dłużej niż kilka dni, ale tęsknię. Tak jak tęsknię w Rosji za pierogami z mięsem niedźwiedzia.
Tylko trzeba uważać, bo Rosjanie od razu na to wlewają wielką chochlę śmietany! Każde ruskie jedzenie - kapuśniak, barszcz, zawsze musi być zalane chochlą śmietany.
Trzeba uważać, bo wątroba tego nie wytrzyma! Trzeba też tam uważać z wódką, którą podają
i do śniadania, i do obiadu. A najgorsze jest to, że w Rosji nie pije się tak jak się chce - w Rosji wznosi się tylko toasty. Nie wypijesz toastu?
Każdy po kolei musi wznosić toast! Ale Rosjanie umieją do tego jeść.