https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Okruchy wspomnień

Joanna Szumowska
Joanna Szumowska z dziadkiem Maciejem - rok 1990
Joanna Szumowska z dziadkiem Maciejem - rok 1990 archiwum prywatne/reprodukcja Andrzej Banaś
Był wyśmienitym pływakiem, a do tego długodystansowcem. Znikał nam z pola widzenia i dopiero za pomocą lornetki odnajdywaliśmy go na drugim brzegu jeziora. Świetnie się też sprawdzał w roli kapitana żaglówki - o Macieju Szumowskim pisze Joanna Szumowska

W gotyckiej scenerii klasztoru Dominikanów wyróżniał się z tłumu. Wysoka, szczupła, zgarbiona postać, głowa schowana w ramionach. Zamknięte oczy, skupienie i rozmodlenie widoczne w całej tej jakby ptasiej sylwetce. Mógłby być jedną z postaci El Greca.

Jednym ze świętych z jego obrazów. Choć spóźniał się na każdą mszę, bo spóźnianie miał we krwi. Jak jeden z wielu innych obrazów, ten z kościoła powraca do mnie, kiedy wspominam mojego Dziadzia Macieja. Jego pobożność zawsze mnie intrygowała i pozostanie dla mnie wielką tajemnicą.

Tygodniowy rytuał
W każdą niedzielę po zakończeniu "Dwunastki" u dominikanów Dziadzio Maciej zapraszał mnie, moją mamę i mojego brata Kubę do najlepszych kawiarni w Krakowie - taki był nasz cotygodniowy rytuał. Wierzynek, Cafe Europejska, Loch Camelot, Orient Express, Pod Aniołami, Noworolski- to tylko niektóre z nich. Zawsze chciał sprawić nam jak najwięcej przyjemności - rozpuszczał na słodkościami, między innymi szarlotką na ciepło z gałką lodów waniliowych. Sam najczęściej wybierał sernik, który uwielbiał, pieczony według tradycyjnej receptury.

Godziny wspólnie spędzone przy stoliku mijały nam jak jedna chwila. Rozmawialiśmy na przeróżne tematy - począwszy od metod reporterskich poprzez literaturę, muzykę a na historiach rodzinnych skończywszy. Nie zabrakło również zabawnych anegdot, które opowiadał gestykulując przy tym z niezwykłą ekspresją. Miał wielki talent aktorski - parodie wychodziły mu znakomicie, a swoimi żartami o Robertuniu Neppuniu, postaci, którą jak mi się wydaje sam wykreował, rozśmieszał mnie do łez.

Wielkie wrażenie robiły na mnie i moim bracie historie rodzinne, szczególnie wojenne dzieciństwo Dziadzia. Do tych wspomnień powracał niechętnie, ale ulegał naszym prośbom. Był to jeden ze stałych elementów naszych spotkań. Swojego tatę, kapitana Wojska Polskiego- obrońcę Warszawy w 1939 roku, odznaczonego Orderem Virtuti Militari, mój Dziadzio Maciej zobaczył dopiero w wieku 11 lat.
Samotność na schodach
Pradziadzio - Zygmunt Szumowski powrócił do Polski ostatnim transportem oficerów z Londynu w latach 50. Wcześniej bezskutecznie próbował po zakończeniu wojny sprowadzić do Anglii żonę Wandę i syna Maćka. Historia i polityka, od początku odciskała piętno na życiu mojego Dziadzia. Z przejęciem słuchaliśmy historii o tym, jak kilkuletni chłopiec - nasz Dziadzio spędził prawie dwa dni na schodach pod drzwiami pewnej kamienicy w obcym Krakowie.

Pod drzwiami, za które weszła jego mama po to, aby odebrać dokumenty, które pozwoliłyby im obojgu wyjechać do Londynu. Mieszkanie, do którego weszła, okazało się pułapką, zastawioną przez ówczesne władze Polski Ludowej na żonę oficera armii Andersa. Wyobrażałam sobie poczucie osamotnienia i strach tego małego chłopca, a mojego Dziadzia, siedzącego na schodach i przekonanego o tym, że już nigdy nie zobaczy nie tylko swojego ojca, ale i swojej mamy.

Wojenne dzieciństwo Dziadzia było dramatyczne. Już jako kilkumiesięczne dziecko znajdował się na liście osób przeznaczonych do wywiezienia do obozu. Mówił, że tylko cud sprawił, że wraz z mamą uniknęli wywózki i prawdopodobnie śmierci.

Myślę, że te trudne wojenne doświadczenia uwrażliwiły go na ludzkie cierpienie i na wszelkie przejawy niesprawiedliwości. Uważał, że dziennikarstwo jest rodzajem służby. Podkreślał, że dobry reporter ma poszukiwać prawdy, a nie sensacji. Mówił mi, jak ważne jest każde słowo, nie tylko w konstrukcji tekstu, ale i w życiu.

Wielokrotnie byłam świadkiem tego, jak w trakcie dyskusji z domownikami wszelkie przejawy udawania, bełkotu, pseudointelektualizmu czy pustosłowia podsumowywał ironicznym stwierdzeniem "artyzm sztuki artystycznej".
Opiekun
W życiu zawsze widział tych, którym trzeba pomóc i zawsze był po stronie pokrzywdzonych. Co roku na Mazurach, gdzie spędzał wakacje, opiekował się wielodzietną rodziną alkoholika i upośledzonej umysłowo kobiety. Wziął na siebie troskę dbania o ich dzieci. Mam nadzieję, że Dziadzio wybaczy mi, że o tym piszę, gdyż nigdy w swojej skromności nikomu by o tym nie napomknął. Przez całe dwa miesiące dbał, by wygłodzone dzieci miały co jeść.

Pamiętam siatki pełne jedzenia, które dla nich przywoził - wędliny, sery, warzywa, owoce. I to, jak za każdym razem stanowczym głosem napominał ich matkę - "Bożena, to ma być dla dzieci. Pilnuj, żeby Zbyszek tego sam nie zjadł". Po powrocie do Krakowa, razem z ciocią Dorotą Terakowską, systematycznie przez cały rok przesyłali zaufanej osobie pieniądze na utrzymanie tych dzieci.

Magik
Dziadzio Maciej był magikiem. Umiał zaczarować sytuacje. Niezwykłe były nasze nocne spacery na Mazurach. Szliśmy do lasu z psami, a nad głowami iskrzyły nam miliony gwiazd, takich dużych, że wydawało się, że zaraz zaczną spadać. Dziadzio snuł wtedy fascynujące opowieści. W lesie panowała zupełna ciemność.

Kiedy wyczuwał, że jesteśmy niespokojni otaczającym nas mrokiem, żeby dodać otuchy mnie i mojemu bratu, opowiadał wymyśloną przez siebie historię o Świetlistym - rycerzu, który mieszkał na najwyższym drzewie w lesie i pilnował wędrujących, żeby odnaleźli drogę do domu.

Coś magicznego było także w sposobie, w jaki wchodził do wody. Oswajał się z nią bardzo powoli. Niemal przez godzinę stał w wodzie po kostki, nim ośmielił się wejść głębiej. Całkowite zaprzyjaźnienie się z wodą zajmowało mu drugie tyle czasu. Ale kiedy już się zanurzył, to wprawiał nas wszystkich w osłupienie. Był wyśmienitym pływakiem, a do tego długodystansowcem. Znikał nam z pola widzenia i dopiero za pomocą lornetki odnajdywaliśmy go na drugim brzegu jeziora.

Świetnie sprawdzał się też w roli kapitana żaglówki. Pamiętam, jak zarządził wylewanie z niej wody wiadrami (bo nie była zbyt szczelna), a w nagrodę za wysiłek w jej osuszaniu pozwolił mi nią sterować. Niczym prawdziwy kapitan rzucał komendy i trzeba je było natychmiast realizować.
O tym że cieszył się ogromnym szacunkiem i zaufaniem ludzi, wiem z opowieści kolegów Dziadzia i rodziny. Dowód takiego uznania znalazłam przypadkowo w domowej bibliotece. Któregoś dnia, już po jego śmierci, sięgnęłam po książkę "Dzieje Polski". Z książki wypadł list i biało-czerwona opaska na ramię z napisem "Nie zapomnimu grudnia'70 nigdy" oraz "Żeby Polska była Polską". Namalowany na niej Znak Polski Walczącej. List adresowany był do Dziadzia.

"Panie Redaktorze. Przesyłam na Pana ręce opaskę, z którą brałem udział w strajkach protestacyjnych. Może Pan uznać ten fakt za symboliczny- 90 dni uczciwej pracy, mojej pracy. Jestem młody i stąd może ten mój trochę teatralny gest. Uznałem Pana za autentyczny dowód, że odnowa, styl rządzenia i życia nie będzie fikcją. Pana gazeta również daje dowody solidarności. A więc przesyłam tę opaskę jako talizman, bo wierzę, że mnie nie będzie już potrzebna. Pana postawa odpowiedzialnego za swe działanie faceta dodaje nam odwagi na co dzień. Niech żyje prawda i solidarność. Niech żyje NASZA wreszcie POLSKA." Podpisano: Robotnik'81 Nowa Huta.

Za największy honor uważał Dziadzio to, że czytelnikiem kierowanej przez niego Gazety Krakowskiej był sam Ojciec Święty Jan Paweł II.

Joanna Szumowska jest studentką II roku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Chce iść w ślady dziadka - Macieja Szumowskiego i zostać dziennikarką. Nie jest to pierwszy jej tekst, jaki publikujemy na łamach "Gazety Krakowskiej".

Komentarze 2

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

L
LP
Dobra robota Asieńko. Gratuluję! :)
A
ASK
Brawo Joasiu! Dziadek byłby dumny!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska