- Zbliża się połowa marca, a Pan wciąż w tym roku nie zaliczył ani jednego startu...
- Rok olimpijski jest szczególny, więc wymaga także szczególnych przygotowań. Mam za sobą dwa ciężkie zgrupowania, najpierw w hiszpańskiej Fuerteventurze, a potem w Opolu. Jest ciężko, ale nie zamierzam się uskarżać.
- Treningi w ciepłym kraju, gdy w Polsce był środek zimy, chyba należały do przyjemności...
- Na pewno możliwość pracy na Wyspach Kanaryjskich działała na nas lepiej przede wszystkim pod względem mentalnym. Lepiej się pracowało, kiedy dzień jest dłuższy, niż w zimnym kraju, gdzie szybko zapadał zmrok. Jednak praca, jaką przyszło mi wykonać, wcale nie była łatwa.
- Czy był czas na to, żeby trochę podziwiać piękne hiszpańskie okolice?
- Po treningach myślałem tylko o tym, żeby wypocząć. Wszystko w trosce o to, żeby na pełnych obrotach móc rzucić się w wir treningu dnia następnego. Inne kraje nie są mi dziwne. W swojej przygodzie z pływaniem widziałem już trochę egzotycznych krajów, jak choćby Chiny, przy okazji igrzysk młodzieżowych. Tam, po swoich startach, miałem tydzień na zwiedzanie.
- W czasach, kiedy był pan jeszcze w wieku juniorskim, początek każdego roku był zazwyczaj trudny. Trzeba było łączyć młodzieżową rywalizację z seniorską. Teraz z kolei nie zaliczył Pan żadnego startu od trzech miesięcy. Który wariant pracy jest lepszy?
- Myślę, że są to skrajne przypadki. W juniorskim wieku trzeba było myśleć o młodzieżowych medalach, ale także przymierzać się do walki o minima na seniorskie imprezy. Tym razem wszystko jest podporządkowane przygotowaniom olimpijskim. Sezon z igrzyskami zawsze jest szczególny. Mam tego świadomość, że najpierw trzeba zostawić trochę zdrowia, żeby w przyszłości móc liczyć na owocne wyniki. Nie ukrywam jednak, że brakuje mi startów. Przecież ostatni raz adrenalinę związaną ze rywalizacją miałem w grudniowych mistrzostwach Polski na krótkim basenie. Jak łatwo policzyć, minęło od nich trzy miesiące. Najlepszym rozwiązaniem byłoby przeplatanie treningów startami, ale to może w przyszłym roku.
- Jak wyglądała praca podczas zgrupowań?
- Nie tylko sporo pływaliśmy, ale do tego dochodziły zajęcia w siłowni. Naprawdę fizycznie odczuwam dawkę treningu, którą mi zaaplikowano. Jednak lubię to, co robię, więc łatwiej mi znosić katorżniczą pracę.
- Czy trenerzy dbają o to, żeby jakoś urozmaicić okres najcięższych treningów, żeby nie stały się one dla zawodników monotonne?
- A co można odkrywczego wymyślić. Najlepszym metodą psychicznego odpoczynku od pracy są spotkania z bliskimi. Oczywiście nie miałem ich zbyt wiele. Od stycznia chyba trzy razy byłem w rodzinnym domu w Maszkienicach. Podczas ostatniego pobytu próbowałem jeździć na desce. To było dla mnie nowe doświadczenie.
- W trzeci weekend marca doczeka się pan pierwszych startów. Weźmie pan udział w Grand Prix Polski w Lublinie, pierwszych w tym roku zawodach na długim basenie. Jakie wyścigi zaplanował Panu trener Przemysław Ptaszyński?
- Skoro jestem specjalistą od długich dystansów stylu dowolnego, do popłynę na 400 i 1500 m. Mam w planie także wyścig na 200 m. Jestem głodny startów, więc mam nadzieję na eksplozję zgromadzonego we mnie ładunku. Jednak na tym etapie przygotowań nie oczekuję jakichś rewelacyjnych wyników.
- Kiedy będzie sprawdzian formy przed mistrzostwami Europy w Londynie, w których podejmie pan walkę o olimpijski paszport?
- Po Grand Prix Polski w Lublinie kadrę olimpijską czeka wyjazd na silnie obsadzone zawody do Szwecji. Wydaje mi się, że właśnie po tych zawodach będę mądrzejszy odnośnie formy na Londyn. Wprawdzie będą dwie możliwości walki o prawo startu w Rio de Janeiro, bo drugim terminem do walki o kwalifikację olimpijską będą letnie mistrzostwa Polski, tydzień po powrocie z Londynu. Mam jednak nadzieję, że ciężka praca, którą obecnie wykonujemy, pozwoli mi wykonać zadanie za pierwszym podejściem. Nie przywykłem w pływaniu do zdawania egzaminów poprawkowych.