https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pan Tadeusz ma prawie 89 lat i ciągle brakuje mu czasu. Tańczy w Pogórzanach, uczy się dwóch języków obcych, chodzi na zumbę, gra w szachy

Halina Gajda
Archiwum Prywatne Tadeusza Wszołka, UM Gorlice
Tadeusz Wszołek, lat prawie 89. Tata trójki dzieci, dziadek dla siedmiorga wnucząt. Codziennych spraw u niego tyle do załatwienia, że ma je rozpisane na małej karteczce. Trzyma ją razem z telefonem. Pomaga mu to w logistyce, jak wszystko połapać, zaplanować, by nigdzie się nie spóźnić ani o niczym nie zapomnieć. Plany tygodniowe wymagają już kartki A4. Ktoś, kto pana Tadka nie zna, złapie się na jej widok za głowę, bo przeczyta: kurs angielskiego, niemieckiego, zumba, szachy. No i jeszcze tańce w Pogórzanach.

Poza najbliższymi – żoną, dziećmi i wnukami, Tadeusz Wszołek ma jeszcze trzy miłości, a mianowicie góry, rower i szachy. Żadna nie czuje się zaniedbana, bo wszystkie stara się dopieścić. Żonę w domu wesprze, dzieciom dopomoże, gdy tylko jest taka potrzeba, no i wnuki – oczka w głowie – też mogą na niego liczyć. Gdy dołożyć do tego rowerowe przejażdżki dla zdrowotności, spacery po górach dla utrzymania kondycji fizycznej i szachy dla bystrości umysły, efekt jest jaki, że spotkanie z panem Tadeuszem, jest trochę, jak audiencja u papieża – on opowiada, a zegar tyka i odmierza czas do wyjścia na zumbę, kurs językowy czy partyjkę szachów.

- Do Klubu Seniora – śmieje się.

Ukradli mu... trzynaście rowerów

Na galę w Gorlickim Centrum Kultury, podczas której odebrał od burmistrza Rafała Kukli nagrodę za turystyczną promocję ziemi gorlickiej, Tadeusz Wszołek ponoć dotarł rowerem. Jeśli kiedyś, nawet w ulewę, zobaczycie starszego pana w płaszczu przeciwdeszczowym Albo i bez niego), który pomyka po gorlickich drogach, bądźcie pewni – to pan Tadek.
- Marzy mi się, żeby jeszcze kiedyś pojechać do Lwowa. Na rowerze. Tylko musi się tam trochę uspokoić – zdradza zupełnie poważnie.
Pobieżnie policzył, że przez te wszystkie lata, przez złodziei stracił trzynaście rowerów. Ile miał ich w życiu - nie jest w stanie porachować.

Po Gorlicach nie chodzi, tylko biega. Zazwyczaj z plecakiem zarzuconym na długą kurtkę. Z zawodu jest formierzem-odlewnikiem, ale w zawodowym życiorysie ma również stanowisko konstruktora, speca od planowania produkcji, mistrza na warsztatach prototypowni. I jeszcze dyrektora... amatorskiego klubu teatralnego w Ropicy Polskiej! Gdyby ktoś nie wiedział – istniał taki, w latach sześćdziesiątych.

- Nie było nas dużo, jakieś dwadzieścia osób. Poza tym, że z przedstawieniami jeździliśmy po powiecie, to jeszcze braliśmy udział w przeglądach piosenki radzieckiej, bo mieliśmy grupę śpiewaczą. Całkiem nieźle nam szło – opowiada.

Ze Lwowa do Gorlic na piechotę

Do gorlickiego oddziału PTTK przyszedł w 1961 roku. Było to biuro-nie biuro. Biedne tak, że zamiast na krzesłach, siedzieli na rozmaitych skrzynkach i pudłach. Po pierwszych kilku wycieczkach uznał, że sam też potrafi takie zorganizować. I zaczęło się. Niemal w każdy weeeknd przygotowywał wyprawy, a to w Tatry, a to do Słowackiego Raju, na gorące źródła, albo na Gerlach. Czasem na Węgry albo na Ukrainę czy Słowację. Do Przemyśla też. I do Zakopanego, czy na Cygielkę. Każdy więc mógł znaleźć coś, na swoje fizyczne możliwości.

Pośród przyjaciół pana Tadka krąży opowieść, która urosła do wymiaru anegdoty o tym, jak nasz bohater wybrał się ze Lwowa do Gorlic. Na piechotę.

- Byliśmy z Pogórzanami na występach na Węgrzech. W drodze powrotnej mieliśmy zahaczyć o Lwów, żeby trochę pozwiedzać miasto. I tak się stało. Tyle tylko, że wrodzona ciekawość świata nie pozwalała mi na pobieżne rozglądanie się wokół. Dlatego ciągle byłem w ogonie grupy. No i zostałem na którychś światłach na przejściu dla pieszych. Jak mi się w końcu zapaliło zielone, to już nie potrafiłem odnaleźć reszty zespołu. Wiedziałem, jaki jest program zwiedzania, więc za wszelką cenę starałem się dotrzeć do kolejnych wyznaczonych miejsc. Gdy tylko udało mi się tam trafić, okazywało się, że owszem, widzieli moich, ale już ich tam nie było – opowiada.

Zmęczenie, a przede wszystkim pragnienie szybko dało o sobie znać. Za ostanie hrywny kupił kawę. Miał nadzieję, że Pogórzan dogoni na granicy w Medyce. Wyruszył przed siebie. Pieszo. Kierunek marszu obrał trochę na wyczucie, bo to nie były czasy powszechnie dostępnej nawigacji. Próbował zatrzymać któryś z przejeżdżających samochodów. Udało się to dopiero kilka kilometrów przed granicą. Tak dotarł na przejście.

- Przypadkowa turystka poprosiła, żebym przeniósł przez granicę kilka paczek papierosów. Nie miałem bagażu, więc co mi szkodziło. Dostałem za to kilka złotych – wspomina dalej.

Z Medyki udało mu się dotrzeć do Przemyśla. Na dworcu odnalazł kurs do Zakopanego. Przez Gorlice. Tylko skąd wziąć na bilet...

- Przypomniało mi się, że kiedyś funkcjonowały tak zwane bilety kredytowe. Poszedłem na autobus z nadzieją, że są uda. Okazało się, że niestety nie. Wpadłem więc na pomysł, że zastawię u kierowcy paszport. Byle tylko zabrał mnie do Gorlic. Dał się przekonać. Umówiliśmy się, że gdy będzie wracał do Przemyśla, przyjdę na dworzec, oczywiście w Gorlicach, i dam mu pieniądze za bilet, a on odda mu dokument. Na szczęście już na miejscu, gdy wysiadałem, trafiłem na znajomego. Poprosiłem o szybką pożyczkę i załatwiłem sprawę z kierowcą – kończy.

Niedźwiedź na Wątkowskiej, siekierka za pasem i podwózka radiowozem

Lwowska przygoda nie była jedyną, która tak naprawdę określa pana Tadka i jego życiowe motto: trzeba umieć znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Inna sprawa, że jemu jest jakoś łatwiej albo ma wyjątkowo cierpliwego i czujnego Anioła Stróża.

- Wyprawiłem się raz z Gorlic na Magurę Wątkowską. Miałem znakować szlak. Trochę się przeliczyłem z czasem, bo zastała mnie noc. Nie widziałem dalej, niż na długość ręki. Szedłem na wyczucie. Jak mi się robiło grząsko pod nogami, to wracałem i szukałem stopami twardego podłoża. Cały czas dobiegały mnie dziwne trzaski, szeleszczenie. Krok po kroku, jakoś udało mi się zejść do Wapiennego. Liczyłem na autobus, ale się przeliczyłem. Cóż było robić. Poprawiłem buty i w drogę. Musiałem wyglądać interesująco, bo gdzieś w Dominikowicach zatrzymała mnie policja. Wylegitymowali – opowiada kolejną historię.

Stróżów prawa zainteresowała chyba siekiera, którą miał przytoczoną do paska. Gdy uznali, że nikomu w niczym nie zagraża, zaproponowali, że podwiozą go do Gorlic.

- Co do trzasków i szmerów, które słyszałem. Następnego dnia okazało się, że w odległości kilkudziesięciu metrów ode mnie grasował niedźwiedź – śmieje się. - Trzaskało, bo demolował ule, żeby dobrać się do miodu – dodaje.

Dzień rozpisany do minuty

Mimo iż pan Tadek ma 90-tkę za pasem, to miejsca w domu długo nie zagrzewa. Zapisał się na kurs niemieckiego i angielskiego. Wychodzi bowiem z założenia, że języki trzeba znać, choćby po to, by móc dopytać o podstawowe sprawy: drogę, najbliższy sklep, pomoc. Chwali się, że idzie mu całkiem nieźle. Stale doskonali się też w szachach.
- Wyostrzają umysł – podkreśla.
Trochę pobocznie dodaje, że choć sam gra całkiem nieźle, to zna kilku naprawdę mocnych przeciwników. Przydałoby się z nimi kiedyś zagrać. I wygrać oczywiście. Drżyjcie więc gorliccy szachiści, bo pan Tadek ostatniego słowa jeszcze nie powiedział.

Dzieje się w Gorlickiem

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ostatnia droga Franciszka. Papież spoczął w ukochanej bazylice

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska