Dziób jest solidny, zaś ogon złożony z twardych piór. Upierzenie szarobure, nic ciekawego, ale za to ma rzucający się w oczy styl życia. Pełzacz pełza po pniu drzewa. Od podstawy po koronę. Spiralnym ruchem okrążą pień dookoła, wspierając się na ogonie, którego sztywna konstrukcja ułatwia wspinaczkę. Zręcznie wtyka długi dziób w każdą szczelinę. Odchyla korę, zagląda w szczeliny. Szuka owadów, poczwarek i pająków.
Pewnie pomyślicie o dzięciołach, lecz pełzacz nigdy nawet nie próbuje uderzyć dziobem w korę. Zabiera, co znajdzie i przelatuje na następne drzewo.
Mój pełzacz zajrzał do karmnika (na razie pusty, bo ptaki mają co jeść) i przeleciał na sosnę. Kora sosny to wymarzone zimowisko dla owadów. Łuszczy się płatami i tworzy głębokie spękania. Zaaferowany pełzacz biegał po pniu, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi.
Przy okazji, ma brata bliźniaka, pełzacza leśnego. W mieście go nie spotkacie, gdyż pomimo prawie identycznej aparycji i obyczajów (wydaje nieco inne dźwięki, trzeba wprawnego ucha, by je odróżnić), ale za żadne skarby nawet nie zajrzy do miasta.
