MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Po misji w Afganistanie akcje w pogotowiu nie są lżejsze

Rozmawiała Anna Oskierko
Maciej Janiszewski niejednokrotnie ratował życie afgańskich cywilów. Podczas wojny cierpią szczególnie dzieci, które w pustynnym kraju nie mają zapewnionej odpowiedniej opieki medycznej
Maciej Janiszewski niejednokrotnie ratował życie afgańskich cywilów. Podczas wojny cierpią szczególnie dzieci, które w pustynnym kraju nie mają zapewnionej odpowiedniej opieki medycznej Archiwum Macieja Janiszewskiego
Maciej Janiszewski na co dzień pracuje w zespole pogotowia w Krynicy Zdroju. Trzy lata temu chęć ratowania życia zawiodła go aż na azjatyckie pustynie.

Jest pan ratownikiem medycznym. Za mało adrenaliny w pracy, że zdecydował się pan na wyjazd do pogrążonego krawą wojną Afganistanu?
Nie chodzi o adrenalinę. Gdy usłyszałem od kolegów, że polskie siły w Afganistanie poszukują ratowników medycznych, dotarło do mnie, że właśnie ktoś taki jak ja jest im potrzebny. Doświadczenie w pracy w pogotowiu ratunkowym, ochotnik Górskiego Pogotowia Ratunkowego, z celem w życiu, by każdego dnia nieść pomoc. To nie jakieś tam puste słowa, ja tak po prostu mam. No i faktycznie była we mnie też chęć sprawdzenia się w najsurowszych warunkach.

I co? Zgłosił się pan i na piękne oczy pana wybrali...

Nie tak szybko. Najpierw pojechałem do Warszawy, gdzie przeszedłem rozmowy kwalifikacyjne i specjalistyczne badania. Później były szkolenia, przygotowania. Dopiero potem decyzja i podróż do Afganistanu.

Jak wyglądała ta podróż? Bał się pan tego, co zastanie na miejscu?
Podróż ciągnęła się dwa tygodnie. Na początku przeszliśmy przeobrażenie, zaczęliśmy wyglądać jak żołnierze. Musiałem ubrać się w mundur, taki, jaki mają wojskowi, lecz bez oznaczeń stopni. Wraz z innymi ratownikami wyleciałem samolotem z Wrocławia. Wylądowaliśmy w Kirgistanie. Tam spędziliśmy tydzień w bazie wojskowej. Wtedy zaczęło do mnie docierać, na co się zdecydowałem. Gdy wyruszyliśmy do bazy lotniczej Bagram w Afganistanie, to już był lot bojowy, amerykańskim samolotem transportowym. W Bagram spędziliśmy kilka dni, dostaliśmy kamizelki kuloodporne, hełmy. Później trafiłem do polskiej bazy Vulcan. W Afganistanie wojnę widać na każdym kroku. Od razu po przylocie rzuciły mi się w oczy działa i czołgi. To inny świat, niewyobrażalny dla tych, którzy nie przeżyli wojny.

Nie chce pan chyba powiedzieć, że praca w krynickim pogotowiu i stykanie się z ludzkimi dramatami w kraju to przy tym bułka z masłem?

Nie da się porównywać warunków polskich z afgańskimi. Tutaj można mówić raczej o trudnościach psychicznych. Najgorszą akcją w Polsce dla mnie było wezwanie do wypadku drogowego, w którym ofiarą była mała dziewczynka. Szła z innym dzieckiem do kościoła, gdy potrącił ją bus. Dziadek doznał szoku, zostawił dziecko i poszedł do domu. Gdy przyjechaliśmy, dziewczynka nie żyła, ale i tak długo staraliśmy się ją reanimować. Zawsze bardzo przeżywam wypadki z udziałem dzieci.

Tych chyba w Afganistanie nie brakowało. Kontakt z ludnością afgańską zapamiętał pan tylko poprzez pryzmat urwanych przez minę kończyn?
Afgańczycy z wiosek przysyłali do nas poszkodowanych, także dzieci. Zdarzały się maluchy, którym pociski pourywały palce, dzieci z zakażonymi ranami. Tych obrazów nie da się wymazać z pamięci. Tak jak krewkich charakterów tamtejszych ludzi. Raz o siódmej rano na ulicy afgańskiej miejscowości wybuchła kłótnia między mieszkańcami. Spór zakończył się bójką na noże. Ale z cywilami stykaliśmy się nie tylko, gdy dochodziło do tragicznych wypadków, mieliśmy z nimi kontakt także podczas szkoleń i patroli. To w gruncie rzeczy sympatyczni ludzie. Najbardziej zapadł mi w pamięć widok afgańskich dzieci, które podbiegały do żołnierzy, prosząc o cukierki albo choćby długopis do zabawy.

Nastrój do zabawy chyba często panu nie towarzyszył. Wybuchające bomby, ostrzał, w każdej chwili można stracić życie. Trudno się chyba przyzwyczaić.
Wiedziałem, gdzie się wybieram. Strach był, bo być musiał, ale tam to normalne uczucie. Najbardziej dawał mi się jednak we znaki afgański klimat. Za dnia temperatura przekraczała 40 stopni, było gorąco i sucho, a nad bazą unosił się piaskowy pył, który wchodził do nosa i gardła. Za to w nocy temperatura na pustyni czasem spadała poniżej zera. Organizm Polaka potrzebuje czasu, by przyzwyczaić się do tak zmiennych warunków.

Po doświadczeniach z Afganistanu, praca w "małej ojczyźnie" wydaje się łatwiejsza?
W porównaniu z pustynią i górami Azji, Beskidy nie są trudnym terenem, choć ja, jako ratownik GOPR, i tak nigdy na niego nie narzekałem. Sprzęt medyczny i higiena są na zupełnie innym poziomie. Nie da się porównać jazdy karetką z przemieszczaniem się opancerzonym wozem bojowym. Choć i u nas, i tam zawsze wyjeżdżałem do akcji w bojowym nastroju. To przecież walka z czasem, walka o ludzkie życie.

Jak się pan czuł, gdy po siedmiu miesiącach spędzonych na pustyni, wrócił pan do domu? Pierwszy był długi prysznic?
Najdrobniejsze rzeczy wydawały mi się luksusem. Po ponad pół roku nareszcie położyłem się w czystej pościeli. Mój pokój wydawał się ogromny w porównaniu z maleńką klitką, w której mieszkałem. Gdy wróci się z Afganistanu ma się wrażenie, że tutaj, w Polsce, ludzie mają wszystko. Może czasem po prostu tego nie doceniają.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska