W TOPR Marasków jest dwóch – Adam i jego syn Andrzej. Pierwszy na listę ratowników wpisał się Adam. Jego przygoda z pogotowiem zaczęła się w 1972 roku, gdy został kandydatem na ratownika. Po dwóch latach złożył przysięgę na ręce ówczesnego naczelnika Grupy Tatrzańskiej GOPR Michała Jagiełły. Najpierw był ratownikiem ochotnikiem, a od 1984 roku ratownikiem zawodowym. Wtedy też zajął się kronikarstwem – opisywaniem i archiwizowaniem wypadków w górach, a także profilaktyką. W 2009 roku przeszedł formalnie na emeryturę, ale zimą pełnił jeszcze dyżury narciarskie, głównie na Kasprowym Wierchu. W tym roku był jego ostatni dyżur.
- Moja przygoda z górami zaczęła się jednak dużo wcześniej. Urodziłem się w Zakopanem, na pierwsze wycieczki w góry zabierali mnie rodzice – wspomina. Potem na studiach na AGH został przewodnikiem tatrzańskim i instruktorem narciarskim. Wykształcił się na kierunku ceramika o specjalizacji materiały ogniotrwałe, ale większość zawodowego życia związał z nartami. Najpierw w Wytwórni Nart w Szaflarach pełniąc funkcje szefa komórki doświadczanej i głównego konstruktora. Potem trafił do TOPR. W latach 1994-2008 był zastępcą naczelnika TOPR. Pomagał kierować pogotowiem Janowi Krzysztofowi – naczelnikowi TOPR.
- 49 lat to faktycznie kawał czasu. Przez te lata uczestniczyłem w ponad 460 wyprawach ratunkowych, a także w ok. 300 zwózkach narciarskich. Sporo tego było, choć są ratownicy, którzy mieli o wiele więcej. Np. śp. lek. Robert Janik miał na koncie ponad 800 wypraw – mówi skromnie Marasek senior.
W pamięci najbardziej pozostały mu akcje i wypadki, w których zginęli koledzy ratownicy – wypadek śmigłowca TOPR w 1994 roku gdzie zginęło dwóch ratowników i dwóch pilotów, lawina pod Szpiglasową Przełeczą z 2001 roku, gdzie śnieg zabił dwóch ratowników. - Pamiętam także lawinę, która w Dolinie Pańszczycy zabiła moich znajomych. Ja akurat miałem wtedy dyżur w pogotowiu – mówi. W przypadku śmiertelnych zdarzeń z udziałem turystów, najbardziej w głowie siedzą te z udziałem dzieci, ludzi bardzo młodych. W naturalny bowiem sposób pojawia się pytanie, czy tak młodzi ludzi musieli zginąć.
- Czy to siedzi w głowie? Trzeba mieć na tyle twardą skórę, by o tym za dużo nie myśleć. Bo człowiek by zwariował. Trzeba odstawić to na bok i pracować dalej – mówi Marasek. Pytany o to, czy wypadki – zwłaszcza te z udziałem znajomych – podsuwały mu kiedyś myśl, by skończyć z robotą w górach odpowiada: - Jakbym miał wahania, to nie byłoby mnie już w pogotowiu. Bojaźń jest potrzebna, by człowiek nie postępował pochopnie. Strach nie może jednak paraliżować. Bo wtedy człowiek przestaje być ratownikiem – mówi.
W trakcie niemal pół wieku zdarzały się też sytuacje, które pozostawiały pozytywne wrażenia. Z takich zdarzeń zapamiętał kobietę, która utknęła w północnej ścianie Małego Koziego Wierchu. Chciała z Murowańca dojść do Doliny Pięciu Stawów Polskich przez Zawrat. Było to w listopadzie. Kobieta samotnie wędrowała. Nikt nie wiedział, że zaginęła, że ma kłopoty. Nikt jej więc nie szukał. To były czasy, gdy telefony komórkowe nie były ogólnie dostępne. Utknęła na półce skalnej.
- Jej wołanie o pomoc usłyszeli przygodni turyści i nas zawiadomili. Gdy dotarliśmy do niej i wyciągnęliśmy ją z tej półki, pytam ją jak się tam znalazła. A ona zaczyna mi mówić „Trzy dni temu wyszłam z Murowańca”. Nie mogłem uwierzyć, pytam więc jeszcze raz. A ona znowu zaczyna „trzy dni temu…”. Okazało się, że przetrwała na tej półce skalnej trzy dni. Gdy spytałem jak się jej to udało, skąd znalazła w sobie tyle determinacji, powiedziała mi, że ona wychowała się na Alasce, a tam wszyscy od małego są uczeni, że o własne życie trzeba walczyć do końca i nigdy się nie poddawać. Wtedy pomyślałem sobie, ile dziewczyn z Polski miałoby tyle siły i woli walki, by przeżyć – wspomina.
Po latach pracy w górach Adam Marasek ukuł sobie teorię, że obecnie turystyka przypomina pracę w korporacji. - Gdy zaczynałem pracę jako ratownik, turystyka wyglądała inaczej. Największa różnica jest taka, że dawniej ludzie wchodzili w góry powoli, zaczynali od łatwiejszych szlaków. Teraz jest takie korporacyjne podejście do turystyki. Jak idę w Tatry, wyprawa została dużo wcześniej zaplanowana, plan musi być zrealizowany. Nie patrzą na warunki, swoje umiejętności i idą od razu na te przysłowiowe Rysy. Tego nie powinno być. Trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać, kiedy zrezygnować. Góry nie uciekną – mówi.
Teraz przed Adamem - po zakończeniu pracy w górach – nowe wyzwanie.
- Żona marzy o tym, żebym się na 100 proc. poświęcił wnukom. Zostanę więc dziadkiem na pełny etat – podsumowuje.
Tatry. Kasprowy Wierch w śniegu, słońcu i z tłumem majówkowy...

- Na dnie Jeziora Czorsztyńskiego leży zatopiona wieś. Tak kiedyś wyglądało to miejsce
- "Bangladesz" na Siwej Polanie. Buda za budą, pamiątki, kiełbaski i lane piwo
- To był kiedyś legendarny budynek na Krupówkach. Dziś w budynku hula wiatr
- Tatry. Legendarny Mnich - marzenie turystów i taterników [NIESAMOWITE ZDJĘCIA]
- Jak wyglądało Zakopane 30 lat temu i jak wygląda teraz? Miasto bardzo się zmieniło
- Tatry. Remonty szlaków idą pełną parą. To ciężka ręczna robota [ZDJĘCIA]