Pamiętam, z czasów młodości, cały naród tzw. wujków-pedantów. To mógł być prawdziwy wujek, przyszywany wujek, ale miał kilka cech szczególnych, powtarzalnych. W polonezie, albo w maluchu na fotelu kierowcy miał właśnie matę, która była podobno lecznicza i higieniczna. Miał buldoga, co na wybojach szosy do Bułgarii kiwał łbem. Miał także wujek pieczołowicie skompletowaną skrzynkę na narzędzia oraz nie wiadomo jak upchaną pod fotelem pompkę do kół.
Wujek ten, gdyby to było możliwe dla lepszego obrazu, najchętniej prowadziłby samochód w kapciach bez pięty, jednak przywiązany do zaleceń bezpieczeństwa, czynił to w skórzanych sandałach. Tak był wuj nasz archetypiczny przywiązany do swojego samochodu, że w mieszkaniu rozwieszał sobie w drzwiach sznury takich samych drewnianych kulek, jakie pod pupą miał kierując. One mu, tym razem nie tylko życie uspokajały estetycznie, ale też orientalnie grały, gdy przez otwarte w bloku okno wpadał wiatr.