Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pogorzelcy trafili do pustego lokalu bez prądu i łóżek. Mają sobie radzić

Katarzyna Gajdosz-Krzak
Katarzyna Gajdosz-Krzak
Helena Mirga z niepełnosprawnym partnerem Januszem Szczerbą i ich chorą córką Fatimą dostali od miasta lokal zastępczy bez wyposażenia i prądu. - Będziemy wdzięczni za każdą pomoc - mówią
Helena Mirga z niepełnosprawnym partnerem Januszem Szczerbą i ich chorą córką Fatimą dostali od miasta lokal zastępczy bez wyposażenia i prądu. - Będziemy wdzięczni za każdą pomoc - mówią Katarzyna Gajdosz/Bartosz Więcek
Mieszkańcy kamienicy przy ul. Długosza boso wybiegli na podwórko, ratując się przed ogniem. Spłonęło mieszkanie socjalne. Miasto zapewniło Romom pusty lokal i czeka aż policja zbada pożar.

Trzyoosobowa romska rodzina po pożarze, jaki wybuchł tydzień temu na parterze kamienicy przy ul. Długosza w Nowym Sączu została umieszczona tymczasowo w lokalu na piętrze bloku socjalnego przy ul. Jana Pawła II.

Mieszkanie jest nieumeblowane, brakuje w nim nawet łóżek. 15-letnia Fatima z rodzicami - mamą i niepełnosprawnym tatą, śpią na materacu na podłodze.

- Prądu też nie mamy. Przeciągnęliśmy przedłużacz od sąsiadów, żeby chociaż wodę zagotować - opowiada Helena Mirga, mama Fatimy.

Ma żal, że miasto niewiele przejmuje się ich losem. Opowiada, że o pomoc nie mogli się doprosić również wcześniej, gdy mieszkali przy ul. Długosza. - Siedem lat bez remontu - wylicza jej partner Janusz Szczerba, dodając, że bezskutecznie ubiegał się o przystosowanie lokalu do potrzeb osoby na wózku inwalidzkim.

Niech wyjaśni prokurator
Prezydent Nowego Sącza nie chciał nam odpowiedzieć na pytania dotyczące dotychczasowej sytuacji romskiej rodziny i na jaką pomoc mogą teraz liczyć. - Ze względu na fakt, iż w tej sprawie toczy się postępowanie prokuratorskie, Urząd Miasta, do wyjaśnienia zdarzenia, nie udziela komentarza - poinformował jego rzecznik prasowy Krzysztof Witowski. Ostatecznie Ryszard Nowak krótko oświadczył „Gazecie Krakowskiej”: - Wiele sądeckich rodzin jest w bardzo trudnej sytuacji mieszkaniowej, również wynikającej z przyczyn losowych. Nie widzę najmniejszego powodu, aby rodzinę zamieszkującą dotychczas lokal przy ul. Długosza traktować inaczej, tylko ze względu na ich romskie pochodzenie. Miasto zawsze dbało i dba o to, aby zapewnić minimum egzystencji.

Krzysztof Popiela, pełnomocnik prezydenta ds. Romów z kolei wyjaśnia, że rodzina żyła dotychczas bardzo skromnie, ale godnie. Mogła liczyć na pomoc z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.

- Dostawałem 153 zł zasiłku celowego - przyznaje Janusz Szczerba. Stałego nie mógł otrzymać, bo jego renta w wysokości 650 zł przekracza minimum, od którego zaczyna się pomoc. Helena Mirga dostaje z kolei zasiłek za opiekę nad ich chorą córką.

- Januszowi przysługują też darmowe obiady. Przynosiłam mu je z pobliskiej szkoły, ale teraz mam tam za daleko. Nie mam siły. Jestem po dwóch zawałach - żali się kobieta, licząc, że ktoś w końcu przejmie się ich losem.

Nikt za nich nic nie zrobi
Krzysztof Popiela zapewnia, że skoro jest taka potrzeba, to posiłki będą wydawane w dogodnym dla pani Heleny miejscu. Rodzina może liczyć również na dalszą pomoc z MOPS.

- Z wywiadu przeprowadzonego przez pracownika socjalnego wynika, że rodzina teraz potrzebuje pieniędzy na leczenie i taki zasiłek celowy otrzyma. Na razie nie chcą pomocy w związku z pożarem. Liczą, że będą mogli wrócić do lokalu przy ul. Długosza i wówczas zwrócą się o konkretne wsparcie - informuje Józef Markiewicz, dyrektor MOPS w Nowym Sączu.

Pełnomocnik ds. Romów wyjaśnia, że w lokalu przy ul. Długosza spłonął tylko jeden pokój. Do drugiego i kuchni, gdzie znajdowały się łóżka, ogień nie zdążył dotrzeć.

- Rodzinie zapewniono samochód transportowy. Mogli przewieźć do nowego lokalu ocalałe wyposażenie, w tym łóżka. Zabrali tylko ubrania - wyjaśnia Krzysztof Popiela.

Helena Mirga została poinformowana, że będzie miała prąd, gdy podpisze umowę z Tauronem. - Nikt za nią tego nie zrobi - podkreśla Popiela.

Helena się sama podpaliła?
Eliza Żyłka, sąsiadka Heleny Mirgi, do dziś nie śpi spokojnie po pożarze sprzed tygodnia. Z piątką małych dzieci musiała uciekać z domu, bo istniało zagrożenie, że ogień zajmie mieszkania na piętrze.

- Boso, w piżamach, rano staliśmy na podwórku. Dobrze, że strażacy szybko opanowali sytuację - opowiada pani Eliza.

Jej najmłodsze dziecko ma zaledwie trzy miesiące. Dwa dni wcześniej ktoś podpalił jego wózeczek pozostawiony na klatce schodowej. - Tuż pod drzwiami mieszkania, które się później spaliło - wyjaśnia pani Eliza.

W dniu, gdy ogień zniszczył lokal socjalny, w którym mieszkali Helena Mirga i Janusz Szczerba z córką Fatimą, policja trzy razy podejmowała interwencję w kamienicy przy ul. Długosza. O godz. 7.40 przed jednym z mieszkań tliła się wycieraczka. - Patrol ujawnił niedopałek papierosa - informuje Justyna Basiaga, rzeczniczka sądeckiej policji.

- Strach! Bo wieczorem znów ktoś próbował podpalić rzeczy wyrzucone ze spalonego mieszkania - opowiada Genowefa Siwak, pokazując nadpalone wejście do jej lokalu.

- Całą noc na zmianę czuwaliśmy z sąsiadami. Mężczyzna, który krążył przy kamienicy, odgrażał się, że nas wszystkich podpali - opowiada Eliza Żyłka.

Policja ustaliła jego rysopis i zaczęła poszukiwania. Nikogo jednak nie udało się zatrzymać. Sprawę pożaru bada teraz wydział do walki z przestępczością przeciwko mieniu.

Niektórzy lokatorzy kamienicy snują podejrzenia o celowym podpaleniu w mieszkaniu. Biegające wokół nich dzieci wykrzykują: „Helena się sama podpaliła!”.

Telefon od pani dyrektor
- Gdy na człowieka spada ogrom nieszczęść, przykro słyszeć, że sąsiedzi takie rzeczy wygadują - nie kryje żalu Helena Mirga. Podkreśla, że sąsiedzi to akurat największe dobro, jakie ją w życiu spotkało. To oni uratowali jej 64-letniego partnera na wózku, wynosząc go z płonącego mieszkania. Gdy wybuchł pożar siedziała na podwórku kamienicy. - Wracała ze sprawunków do domu i usiadła z nami na chwilę, by odpocząć - opowiada sąsiadka Małgorzata Siwak.

Nagle mieszkańcy na piętrze wszczęli alarm. Zauważyli dymy wydobywające się z okien mieszkania pani Heleny.

- Okna są od strony ulicy. Były otwarte. Może ktoś podrzucił ogień - zastanawia się Genowefa Siwak, której synowie natychmiast pobiegli na pomoc Januszowi Szczerbie, któremu z powodu cukrzycy trzy lata temu amputowano nogę. Z mieszkania o własnych siłach wyszła Fatima. Dziewczynka nie ma jednej nerki. Często mdleje, dlatego rzadko sama gdziekolwiek wychodzi. W szkole ma indywidualne nauczanie. - Wszystko mi spłonęło. Książki, biurko, laptop - wylicza ze smutkiem.

Uśmiech pojawia się na jej twarzy na chwilę, gdy wspomina telefon od dyrektorki szkoły. - Zadzwoniła do mnie i zapytała, czy nic mi się nie stało i czy czuję się dobrze - opowiada 15-latka. Za chwilę dodaje z żalem, że nikt więcej jej o to nie zapytał.

- Jakby nic się nie stało. Mam nadzieję, że długo tu nie będziemy i szybko wrócimy do domu - dodaje Fatima, obserwując z okna awanturę, jaka właśnie rozgrywa się pod blokiem przy ul. Jana Pawła II.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska