https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Policja i prokuratura są dalekie od wyjaśnienia śmierci Uli Olszowskiej

Piotr Odorczuk
Jak zginęła Ula Olszowska?  Mijają miesiące, a odpowiedzi nadal nie ma
Jak zginęła Ula Olszowska? Mijają miesiące, a odpowiedzi nadal nie ma archiwum rodzinne
Prowadzący śledztwo nie dotarli na miejsce znalezienia ciała. Nie sprawdzali telefonu dziewczyny, bo nie mieli ładowarki. Nie przesłuchali turystów, którzy znaleźli plecak...

Jak się czuje rodzic, który idzie ostatnimi śladami córki i znajduje jej kurtkę, której nie znalazła policja? Co myśli ojciec, który po dwóch miesiącach dowiaduje się, że nie zrobiono niemal nic, żeby wyjaśnić przyczyny śmierci dziecka? - Czuję bezsilność - mówi Adam Olszowski, którego 24-letnia córka Urszula została znaleziona martwa w Tatrach.

Prawnik i poseł, Jan Widacki, który postanowił pomóc rodzinie: - Jestem przekonany, że gdyby przyjrzeć się losowo wybranemu śledztwu w Polsce, okazałoby się, że sprawa Olewnika to tylko wierzchołek góry lodowej - mówi. - Skala idiotyzmów, niechlujstwa i opieszałości w organach ścigania i w prokuraturach jest porażająca - dodaje. Widacki będzie prosił o nadzór nad tym śledztwem prokuratora generalnego. To ostatni moment, bo udało się nam ustalić, że śledztwo niebawem ma zostać umorzone. Przyznał to jeden z policjantów.

Zaginięcie

Urszula Olszowska, dla znajomych Ula, fotoreporterka "Gazety Krakowskiej", wyszła z domu w Krakowie rano 28 lipca. Ojcu powiedziała, że idzie się spotkać z kimś na Rynku Głównym. Wzięła z sobą plecak. Do dziś nie wiadomo, co się działo potem. Jej telefon milczał. Gdy Ula nie wróciła na noc do domu, rodzina zawiadomiła policję. Dzięki determinacji ojca udało się dotrzeć do znajomego dziewczyny, pracującego na wojskowym lotnisku w Balicach. Podejrzewano, że to z nim mogła się spotkać na Rynku. Ten zaprzeczył wszystkiemu. Miał alibi. Niestety, nikt nie wpadł na pomysł, by sprawdzić nagranie z monitoringu na Rynku. Po 12 dniach nagranie zostało automatycznie skasowane.

Ponad tydzień po zaginięciu, 7 sierpnia, turyści w pobliżu tatrzańskiego wodospadu Siklawa znaleźli plecak, koszulkę, czapkę i zakrwawioną chusteczkę. Plecak zanieśli do najbliższego schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Resztę zostawili na wypadek, gdyby właściciel wrócił. W plecaku był portfel z pieniędzmi, dokumenty i włączony telefon komórkowy. Plecak oddano dyżurującemu ratownikowi TOPR. Turyści zostawili numer telefonu do siebie.

Tatrzański ślad

Ojciec wcześnie zaczął podejrzewać, że córka mogła pojechać w góry. - Świadczył o tym strój Uli, gdy wychodziła z domu i rzeczy, które miała w plecaku: termos, ciepłe ubrania - mówi. Obdzwaniał wszystkie schroniska i jednostki GOPR w kraju. Wszyscy chcieli pomóc. Sprawdzali bazy danych, wypytywali w schroniskach, czy nikt nie widział Uli. Jak twierdzi ojciec, wyjątkiem był TOPR. - Dyżurny nie przyjął zgłoszenia o zaginięciu - twierdzi ojciec. Na nagraniu rozmowy, jaka wywiązała się między dyżurnym TOPR a ojcem dziewczyny, słychać, że ojciec prosi o pomoc w znalezieniu jego córki.

- To była prośba o sprawdzenie czy córka nie nocowała w schroniskach tatrzańskich, a nie formalne zgłoszenie zaginięcia - tłumaczy Jan Krzysztof, naczelnik TOPR. Połączenie nagle się urwało, a kolejnej próby połączenia już nie było. - Po tym jak zostałem potraktowany, uznałem, że dalsze dzwonienie do TOPR nie ma sensu - tłumaczy ojciec. W międzyczasie krakowskiej policji udało się ustalić po logowaniach telefonu, że Ula już po zgłoszeniu zaginięcia poruszała się na południe, wzdłuż zakopianki. Ustalono także, że po zaginięciu wysyłała SMS-y do mamy i siostry. Korzystała z bramki internetowej przez telefon, ale wiadomości nie dochodziły do adresatek, które nie miały włączonej odpowiedniej usługi u operatora. Ula o tym pewnie nie wiedziała. Policja wystąpiła do operatora o treść SMS-ów.
Odkrycie ciała

Ojciec pojechał w góry. Rozwieszał plakaty w schroniskach w Tatrach. Obszedł wszystkie. Rozmawiał z personelem. We wrześniu, ponad miesiąc po zaginięciu, był w Dolinie Pięciu Stawów. Kilka dni wcześniej ratownicy TOPR zakończyli w tym sezonie dyżurowanie w pobliżu schroniska. Nikt nie pamiętał o znalezionym plecaku. Dopiero gdy ojciec wrócił do Krakowa skojarzono te dwa fakty. 15 września przeszukano okolice Siklawy i 150 metrów w dół strumyka, w wodzie, znaleziono ciało bez koszulki. Według toprowców, po obfitych opadach potok może być niebezpieczny. Do identyfikacji konieczne były badania DNA, które miały potwierdzić czy to Ula. Na okazaniu ciała ojciec nie był w stanie go zidentyfikować. Poznał tylko buty.

Morderstwo w cichym Niegardowie

Winę za brak informacji o znalezionym plecaku wziął na siebie TOPR. Dyżurny ratownik, któremu przekazano plecak z dokumentami, powinien był zapisać ten fakt w książce dyżuru. Wtedy informacja ta trafiłaby do policji i ciało Uli zostałoby znalezione miesiąc wcześniej.
W piśmie do MSWiA naczelnik TOPR wyjaśnia, że ratownik, który pełnił dyżur, nie potrafi wskazać przyczyny, dla której nie wpisał tego faktu do książki dyżuru. Jedynym wyjaśnieniem może być natłok spraw w szczycie sezonu i zawodna pamięć.

Nie chodzimy w góry

Śledztwo wszczęła zakopiańska prokuratura. Od tej pory materiały zbierali zakopiańscy policjanci.
Jak ustaliliśmy, przez ponad dwa miesiące od znalezienia ciała nawet nie przeszukano miejsca znalezienia zwłok. Adam Olszowski dowiedział się, że prokuratorzy i funkcjonariusze policji nie wybierają się w góry. Dlaczego? Bo... nie posiadają sprzętu i nie są przeszkoleni do "podejmowania czynności procesowych w niedostępnym terenie Tatr Wysokich".

Przeszukaniem miał ponoć zająć się na zlecenie prokuratury TOPR. - Nikt nas nie prosił o przeszukanie terenu - zarzeka się Jan Krzysztof, naczelnik TOPR. Podkreślił, że teren wokół Siklawy nie nastręcza większych trudności w poruszaniu się. - Jedynie zbadanie potoku mogłoby okazać się niemożliwe - mówi. Nie zgadza się z tym prokuratura. - Nie możemy narażać pracowników - tłumaczy Mirosław Kozak, prokurator prowadzący sprawę. - Z zasady nie chodzimy w góry, w trudno dostępne miejsca - mówi Kazimierz Pietruch, rzecznik policji w Zakopanem.

Kurtka i ładowarka

Gdy ojciec Uli wybrał się 4 października pod Siklawę, by przeszukać teren, znalazł leżącą na głazie kurtkę córki. Zaczął robić zdjęcia, by udokumentować dowód. W tej chwili zadzwonił telefon, że badania DNA potwierdzają, iż znalezione ciało to Ula. Krakowska policja zamknęła sprawę poszukiwań i odtąd działali policjanci z Zakopanego. Jak ustaliliśmy, nie udało się uzyskać treści SMS-ów, o które wcześniej starali się policjanci z Krakowa. W Zakopanem nikt nie wiedział, że w ogóle takie były. Do tej pory nie zbadano wszystkich tropów. Nie przesłuchano ludzi, którzy na początku sierpnia znaleźli plecak i zanieśli go do schroniska.

- Ma to zostać wykonane - zapewnia prokurator Kozak. Dodaje, że śledczy zidentyfikowali te osoby.
Do tej pory nie zbadano telefonu komórkowego Uli. Z rozbrajającą szczerością policjant przekazał ojcu, że nie ma... ładowarki do tego modelu. Ojciec wsiadł więc w autobus i pojechał z Krakowa do Zakopanego z ładowarką. Podobną kupić można za 15 złotych w każdym sklepie z telefonami.
Nie ma wyników sekcji zwłok, mimo że minęły już dwa miesiące od znalezienia ciała Uli. Śledczy nie wiedzą, co było przyczyną jej śmierci. Czy utonęła, czy spadła z głazu pod wodospadem Siklawa, czy też w jej śmierć był ktoś zamieszany. Lekarz sądowy przyznał, że obrażenia na ciele Uli nie były śmiertelne. Zniknięcie Uli było tajemnicze, ale wydaje się, że tę tajemnicę chce wyjaśnić tylko jej rodzina...

Wybierz małopolską miss internetu. Zobacz zdjęcia pięknych dziewczyn!
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl:**Starcie pseudokibiców w Krakowie: tłukli kijami i butelkamiMaciej Szumowski stał się legendą. Idź jego drogą.**Wejdź na szumowski.eu

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

...
Dziwna historia, nic tu sie nie trzyma kupy i pewnie nigdy nie uda sie ustalic faktycznych przyczyn tragedii. Przeczytalem chyba wszystkie artykuly dostepne w necie i wedlug mnie mimo wszystko bardziej prawdopodobne niz samobojstwo jest morderstwo, swiadcza o tym porozrzucane chaotycznie czesci ubran i rzeczy osobiste. "Lekarz sądowy przyznał, że obrażenia na ciele Uli nie były śmiertelne", to co mowi ten lekarz moze ma sens, ale nie wzieto pod uwage faktu, ze ktos mogl dziewczyne udusic nie pozostawiajac sladow, a potem wrzucic cialo do potoku. Uwazam, ze kluczowym dla rozstrzygniecia tej sprawy bylyby nastepujace rzeczy: dokladna sekcja zwlok (co niestety nie jest mozliwe z uwagi na to, ze cialo lezalo dlugi czas w potoku i w efekcie bez sekcji nie wiadomo co bylo faktyczna przyczyna smierci), tresc wiadomosci jakie dziewczyna wysylala przez bramki i telefon (chociaz tez takie wiadomosci moglyby okazac sie lakoniczne typu "czesc mamo, postanowilam odpoczac kilka dni w gorach w ciszy i samotnosci" i wowczas tez nic by to nie wyjasnilo, a po trzecie nalezalo dokladnie przesluchac zarowno turystow, ktorzy znalezli plecak jak i robotnikow, ktorzy w tym czasie pracowali niedaleko schroniska. Dla mnie bardzo dziwne jest to, ze plecak znaleziono w bardzo uczeszczanym miejscu po stosunkowo dlugim czasie od smierci dziewczyny. Postawy policji nie chce mi sie nawet komentowac. Podejrzewam, ze gdyby ojciec tej dziewczyny mial duzo kasy to predzej by mu pomogla jakas prywatna firma detektywistyczna niz policja, ktora wiadomo, ze takie sprawy ma gdzies.
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska