Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powiedziałem Bogu: Teraz Ty uwierz we mnie

Magda Huzarska Szumiec, Katarzyna Kachel
Andrzej Banaś
O granicach ludzkiej udręki, milczącym Bogu i nieodgadnionych wyrokach losu z prof. Tadeuszem Gadaczem rozmawiają Magda Huzarska-Szumiec i Katarzyna Kachel

Powinniśmy się bać Boga?
Całkiem niedawno doszło do katastrofy kolejowej. Zginęło 17 osób. Miałem być w tamtym pociągu, bo w weekendy prowadzę studia podyplomowe w Warszawie. Wracam zwykle w sobotę wieczór, a mój doktorant wsiada na dworcu wschodnim i zajmuje miejsca w którymś z trzech pierwszych wagonów...

Tamtym razem Pana w nich nie było.
Przełożyłem zajęcia z soboty na niedzielę z powodu wcześniejszego udziału w komisji olimpiady filozoficznej.

Poczuł Pan w tym rękę Boga?
Jedni zobaczą w tym przypadek, inni rękę Boga. Jestem człowiekiem wierzącym, więc ta druga interpretacja jest mi bliższa. Widocznie mam jeszcze coś do zrobienia na tym świecie.

Wcześniej Bóg Pana jednak nie oszczędzał i zsyłał na Pana cierpienie.
Tak, i pewnie dlatego niepokoją mnie wszelkie próby racjonalizacji sensu cierpienia. Miał rację ksiądz profesor Józef Tischner, który, umierając, powiedział, a właściwie napisał na kartce, bo już mówić nie mógł, jedno bardzo ważne zdanie: cierpienie nie uszlachetnia. Urodziły mi się dzieci z chorobą genetyczną: jedno zmarło zaraz po przyjściu na świat, drugie po pół roku cierpień. Nasunęło mi się wtedy pytanie, pod czyim adresem kierować pretensje. I nie znalazłem na nie odpowiedzi. Podobnie jak na pytanie, jaki to miało sens.

Chrześcijaństwo odpowiada na to pytanie.
Może nie tyle chrześcijaństwo, co niektórzy chrześcijańscy myśliciele. W moim przekonaniu to jest tylko próba naiwnego pocieszenia. Już w XX wieku zaczęliśmy patrzeć na problem cierpienia z perspektywy absolutnie indywidualnej. Nie możemy przyjmować postawyśw. Augustyna, który, gdy upadało Cesarstwo Rzymskie, pytał o sens historyczny tych zdarzeń i stwierdził, że historia jest miejscem walki dobra ze złem i kiedyś u jej kresu zwycięży dobro. Cierpienie ma twarz, imię i nazwisko, i trudno mi usprawiedliwić je mglistą perspektywą przyszłego dobra. Nie można usprawiedliwiać cierpień jednych odkupieniem innych.

Zwłaszcza gdy umiera niewinne dziecko.
Pamiętam rozmowę lekarki z matką, której zmarło dziecko. Chciała ją pocieszyć i powiedziała: "Pani jest młoda, proszę się nie martwić, urodzi pani następne". W odpowiedzi usłyszała: "Nie ma nawet dwóch takich samych kotów".

Nie miał Pan ochoty pokłócić się z Panem Bogiem? Francuski filozof prof. Paul Ricoeur po samobójczej śmierci syna pytał, dlaczego?
Uważam, że są pytania, które nie szukają odpowiedzi. One same są rodzajem skargi. Riceur nie pytał: "Dlaczego ja? Dlaczego moje dziecko?" On się skarżył. Ja przeszedłem na zupełnie inny poziom doświadczenia. Powiedziałem Bogu:"Ja do tej pory wierzyłem w Ciebie, a teraz nadszedł czas, żebyś Ty uwierzył we mnie i zaczął się o mnie starać". Kiedy napisałem, że "wierzyć, to trwać w milczeniu Boga", dostałem maila od Jerzego Pilcha, który napisał, że całe życie szukał takiego zdania.

Czy za tymi słowami szła utrata wiary?
Nie. Po prostu przeszedłem w fazę milczenia. Jeżeli się czegoś nie rozumie, to się milczy. Religia nie jest tylko drogą człowieka do Boga. Bywa odwrotnie. Żydowski myśliciel Abraham Joszua Heszel napisał nie tylko książkę "Człowiek szukający Boga", lecz także "Bóg szukający człowieka". Szala potrafi przechylić się na druga stronę.

I Bóg zaczął się o Pana starać?
Myślę, że tak.

Jednak człowiek, według nauk chrześcijańskich, nie powinien wcale dyskutować z Bogiem, tylko jak Hiob poddać się spadającym na niego plagom.
Życie niesie nam rozmaite doświadczenia, na które nie mamy wpływu i zwyczajnie musimy je zaakceptować, choć nie potrafimy się pogodzić ze śmiercią bliskich, chorobami, nieszczęściami. Nie zastanawiamy się nad tym, że to my mogliśmy zginąć w katastrofie kolejowejczy wypadku. A przecież to się ludziom zdarza. Myślę, że człowiek wierzący musi się z tym pogodzić, a nie kłócić się z Bogiem.

Pan się tak łatwo godził na cierpienie?
A jakie miałem wyjście?

Czuł się Pan wtedy jak Hiob?
Nie, nigdy nie miałem takiej odwagi. Myślę, że byłoby to bezczelne. Ale Księga Hioba jest mi bliska, bo w dniu, w którym mój syn miał się urodzić, tłumaczyłem na język polski "Gwiazdę zbawienia" Franza Rosenzweiga. Postawiłem kropkę po zdaniu wypowiedzianym przez żonę Hioba: "Przeklnij Go i umieraj!" Mój syn zmarł w tym samym dniu, w którym się urodził.

I Bóg milczał?
Dziś, z perspektywy czasu, myślę, że dostawałem rozmaite sygnały, świadczące o tym, że nie.
Żyłem, rozwijałem się, miałem pewne sukcesy w pracy zawodowej.

A może śmierć dziecka była karą za grzechy?
Zawsze tak można myśleć, ale to zbyt duża pokusa. Niesprawiedliwa. Jest dużo uczciwych ludzi, z którymi nie mógłbym się porównywać, a którzy także przeżywają wielkie tragedie.

Jest też odwrotnie.
Oczywiście, jest wielu, którym powodzi się w życiu, choć, jak się wydaje, na to nie zasłużyli.

Ani przez sekundę nie pomyślał Pan, że Bóg chciał Pana pokarać?
Nie. Dla mnie to oczywiste, że świat nie może być absolutnie doskonały, a jeśli nie jest, musi być w nim zło, cierpienie. Problem w tym, dlaczego dotyka jednych w takiej skali, innych nie.

Nie ma na to odpowiedzi?
Osoby, które mają potrzebę racjonalizowania, mówią, że to fatum albo przeznaczenie. Był kiedyś taki wypadek w Krakowie. Oderwało się koło od naczepy samochodowej. Szły trzy kobiety, jedna przeszła, druga nie doszła jeszcze do końca jezdni, kiedy koło uderzyło w tę trzecią. Dlaczego właśnie w nią?

Można się przyzwyczaić do cierpienia?
Każdy ma swój pułap, sufit, w który uderza głową i potem się już nic nie czuje.

Pana sufitem była strata drugiego dziecka?
Tak. Nic już wtedy nie czułem, było mi wszystko jedno.

Gdzie szukał Pan potem pocieszenia?
W filozofii. Dokonałem wtedy przekładu jednego z najwybitniejszych dzieł filozofii żydowskiej "Gwiazdy zbawienia" Rosenzweiga.

Pan wybrał filozofię, czy było odwrotnie?
Nieskromnie powiem, że filozofia wybrała mnie. Miałem studiować fizykę, mam indeks...

Najpierw był zakon, potem filozofia?
Tak. To podczas studiów spotkałem filozofię.

A kiedy już jako człowiek świecki pisał Pan swoją monumentalną historię filozofii, nie odizolował się Pan przypadkiem od życia?
Na pewno wymagało to wielu życiowych wyborów.

Pytamy, bo kiedyś powiedział Pan: filozofia albo dom?
Rzeczywiście, ale dziś staram się szukać równowagi. To przychodzi z wiekiem. Zresztą to nie tylko mój dylemat. Ks. Tischner mawiał, że zawsze szuka skarbu, który leży metr obok miejsca, w którym właśnie kopie.

Pan się na to godzi?
Tak, muszę sobie z tym przecież jakoś radzić.

Jaka dziś jest rola filozofa?
Filozofia ma bardzo dużo ludziom do zaoferowania. Uczy nas wrażliwości na prawdę, dobro i piękno. Daje orientacyjne punkty naszej egzystencji, pomaga odnaleźć sens. Może odpowiedzieć na pytanie o kryzys, a nawet o giełdę. I tak pewnie pozostanie, chyba że reforma nauki pójdzie w taką stronę, że będę zmuszony założyć przedsiębiorstwo albo układać terakotę.

Terakotę?
Budując dom nauczyłem się układać terakotę, więc może powrócę do tych umiejętności.Spinoza szlifował soczewki, Rosusseau przepisywał nuty. Będę w niezłym towarzystwie. Niedługo bowiem może okazać się, że z perspektywy nauk technicznych i przyrodniczych filozofowie są darmozjadami i będę musiał wrócić do zawodu.

Ale Pan przecież nie ma zawodu.
No tak, ale poza układaniem terakoty, mam parę inny umiejętności, mogę wychowywać coacherów, czy specjalistów od zarządzania.

Jest Pan człowiekiem szczęśliwym?
Myślę, że tak, choć oczywiście szczęście jest pochodną życia. Ten kto szuka szczęścia może sobie co najwyżej nabić guza.

Co Panu daje szczęście?
Przede wszystkim praca.

Dom?
Też. Mieszkam w pięknym miejscu.

Ludzie?
Też. Są wokół mnie studenci...

Ale mówimy o takich, z którymi może Pan o wszystkim porozmawiać.
Niewielu, jestem człowiekiem wymagającym i zamkniętym. Nie ma mnie na facebooku.

Jak Pana nie ma, to Pan nie istnieje.
Tak? A mnie się wydawało, że mam się nie najgorzej.

Profesor Tadeusz Gadacz,filozof, religioznawca, krakowianin

55-letni myśliciel z Krakowa, który mówi,że filozofia go wybrała. Były pijar, współpracownik ks. Tischnera, dyrektor krakowskiej szkoły pijarów, w której wprowadził koedukację. Doktorat z filozofii obronił na Papieskiej Akademii Teologicznej, na podstawie rozprawy "Wolność jednostki w filozofii Hegla". Habilitację obronił na tym samym uniwersytecie. Jej tytuł: "Wolność a odpowiedzialność. Rosenzweiga i Levinasa krytyka Heglowskiej wolności ducha". W 1995 r. został wybrany na prowincjała pijarów, ale kilka miesięcy później opuścił zakon i porzucił stan duchowny. Urodziło mu się dwoje dzieci, syn i córka, cierpiących na chorobę genetyczną. Zmarły zaraz po urodzeniu. Dziś jest dyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego.

Trwa plebiscyt na Superpsa! Zobacz zgłoszonych kandydatów i oddaj głos!

Wybieramy najpiękniejszy kościół Tarnowa. Sprawdź aktualne wyniki!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska