- To był spokojny dzień. Kończyliśmy budowę tymczasowego dachu nad kościołem, planowaliśmy odbudowę klasztoru, a tu takie nieszczęście - martwi się o. Zbigniew Krystek, zastępca gwardiana klasztoru. Zakonnicy cały czas modlą się za duszę zmarłego.
Ojciec Zbigniew z naczelnikiem OSP rozmawiał o zabezpieczeniach klasztoru w środę przed godz. 17. Potem była msza św. i spotkanie w sprawie pielgrzymki do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II.
- Poszedłem do gwardiana na Rynek, by porozmawiać, a tu słyszymy syreny. Gdy się okazało, że znów u nas się pali, pobiegliśmy pod klasztor - opowiada ojciec Zbigniew. - Jurek już tam był. Wkładał buty strażackie i ruszał gasić - wspomina zakonnik.
Czytaj także:**Alwernia: prokuratura bada przyczyny pożaru klasztoru**
Dymy szły z piętra nad wejściem do kancelarii. Zauważyli je członkowie społecznej straży pilnującej Alwerni. Firma ochroniarska strzeże bramy przy głównej drodze do bernardynów, ochotnicy tyłów. To oni zadzwonili na 998.
Prawdopodobnie żar w drewniano-trzcinowo-gipsowych stropach tkwił jeszcze od pożaru klasztoru w nocy z niedzieli na poniedziałek (6 na 7 marca). Akcja gaśnicza trwała aż do czwartku, 10 marca. - W tę środę wiał olbrzymi wiatr, taki sam jak w noc pożaru. Może to on wzniecił
ogień? - zastanawia się Jan Rychlik, burmistrz Alwerni.
Środowa akcja nie trwała długo, około godziny. - Gdy strażacy zwijali drabinę, poszedłem już do domu. Za chwilę dzwoni do mnie parafianka, że coś się stało w klasztorze, bo karetka jedzie, za chwilę kolejny telefon - opowiada ojciec Zbigniew. Zdenerwował się. Zaczął dzwonić do naczelnika Wojtonia. - Nie odbierał, to poszedłem na miejsce. Nie mógł odebrać. Leżał w czarnym worku - ze łzami w oczach opowiada bernardyn.
Jerzy Wojtoń zostawił żonę i dwójkę dzieci. W ostatni piątek opowiadał "Gazecie Krakowskiej", jak jest z nich dumny. Córka i syn są strażakami. Ona w OSP,chłopak od marca zaczął pracę w Państwowej Straży Pożarnej. - Rodzina Wojtoniów ma tradycje strażackie - podkreśla Irena Pasecka, sekretarz OSP w Alwerni. - Jurek strażakiem był od zawsze, już jako młody chłopak.
Strażacy, koledzy Jerzego Wojtonia, są załamani. Trudno im mówić o tragedii. - Po co go ściągaliśmy do pożaru? Żyłby - wyrzucają sobie. Wczoraj gromadzili się w alwerniańskiej strażnicy, siedzieli w milczeniu.
Strażacy pomagają rodzinie zmarłego zorganizować pogrzeb. Odbędzie się już jutro o godz. 14. Msza planowana jest nie w remizie OSP, gdzie znajduje się tymczasowa kaplica, a na Rynku, przy małej kapliczce. Pogrzeb będzie miał uroczystą oprawę.
- Był podporą naszej straży - zapewnia Marian Wilk, prezes OSP w Alwerni. - Był człowiekiem do wszystkiego: szkoleń, napraw samochodów, papierkowych spraw. Bez niego to nie będzie to samo - mówi zdławionym głosem.
Prokuratura Rejonowa w Chrzanowie wszczęła śledztwo w sprawie śmierci Jerzego Wojtonia. Wiele wskazuje na to, że był to nieszczęśliwy wypadek. Strażacy nie wiedzą jednak, jak dokładnie doszło do tragedii, bo nikt nie widział zdarzenia. - Jeden z ochotników zobaczył tylko na dziedzińcu klasztoru słabo świecącą latarkę i poszedł sprawdzić. Naczelnik OSP leżał nieprzytomny na ziemi - mówi Wojciech Rapka, rzecznik chrzanowskich strażaków.
Mimo reanimacji Jerzy Wojtoń zmarł.
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: 11 lat za próbę zabójstwa córki
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy
Skok do celu Adama Małysza: czytaj wszystko o ostatnim występie najlepszego polskiego skoczka