Miejscowi, pod wodzą Lecha Żurka, sołtysa i radnego gminnego, przyjęli za punkt honoru usunięcie prostytutek. Na parkingu, gdzie "pracowały", zamontowane zostały m.in. tabliczki "Teren monitorowany".
- Wiadomo, że nikt nie będzie tego robił mając świadomość, że jest obserwowany - mówi Lech Żurek. Sołtys dodatkowo osobiście, w asyście innych mieszkańców, pełnił obywatelskie dyżury w miejscu, gdzie na co dzień (przeważnie w godzinach od 9 do 16) działały dwie przyjezdne. To miało odstraszyć potencjalnych ich klientów.
- Raz jedna podeszła do mojego samochodu i wyraźnie podenerwowana pyta mnie: "Dlaczego tu siedzisz?". Ponieważ nie miałem zamiaru odjeżdżać, stwierdziła, że źle mi z oczu patrzy. Odpowiedziałem, że poniekąd ma rację, bo ja jestem tutaj po to, aby was nie było - wspomina Żurek.
Cel osiągnął. Od dwóch tygodni w Brzeźnicy nie widziano "tirówek". To zasługa nie tylko mieszkańców, ale również alarmowanych przez nich policjantów, którzy często legitymowali stojące przy drodze, skąpo ubrane dziewczyny.
- To jedyne, co możemy w tej sytuacji zrobić. Polskie prawo nie zakazuje bowiem prostytucji. Zabronione są jedynie czyny z nią związane, takie jak sutenerstwo czy stręczycielstwo, ale w tym przypadku nie ujawniliśmy tego typu przestępstw - mówi Jacek Bator, rzecznik prasowy dębickiej policji. Przyznaje, że funkcjonariusze byli w ostatnim czasie częstymi gośćmi nie tylko przy drodze w Brzeźnicy, ale stale legitymują również osoby zajmujące się prostytucją w Macho-wej, w lesie - przy zjeździe z krajowej "czwórki" w kierunku Podlesia Machowskiego.
- Przeważnie urzędują tu trzy-cztery panie, ale to nie jest reguła. Raz naliczyłam ich aż dwanaście, w tym chłopaka - mówi mieszkanka Podlesia.
- Ludzie na swój sposób próbują walczyć z nimi: stawiają zasieki blokujące samochodom dojazd do lasu, przekopują drogi, pojawił się nawet pomysł, aby całe pobocza zlać gnojowicą, żeby uprzykrzyć im czekanie na klientów, ale na nic się to zdaje. Prostytutki upodobały sobie to miejsce i za żadne skarby nie chcą się stąd wynieść - mówi Krystyna Kloch, sołtys Podlesia Machowskiego.
5-7 tysięcy złotych zarabiają prostytutki miesięcznie, ale połowę muszą oddać "opiekunom"
Próbowaliśmy w poniedziałek porozmawiać z jedną z kobiet, ubraną w jaskrawą, skąpą sukienkę, która przechadzała się po poboczu, ale nie miała zbyt wiele do powiedzenia.
- Mogę robić, co mi się podoba. To moja sprawa! - odrzekła krótko. Nierząd kwitnie w Machowej na okrągło, przez siedem dni w tygodniu, także w niedziele i święta. Wbrew powszechnej opinii, zajeżdżają tu głównie samochody osobowe, a nie tiry. Niektórzy tylko zatrzymują się i pytają. Do innych pojazdów kobiety wsiadają i odjeżdżają w las.
- Czasem przychodzą do nas napić się kawy czy kupić sobie coś do zjedzenia. Ale to wszystko - mówi Stanisław Jarosz, właściciel karczmy "Dolina Pstrąga". To budynek stojący najbliżej miejsca, które upatrzyły sobie panie lekkich obyczajów.- To dla mnie antyreklama i powód do zażenowania. Wiele bym dał, aby zniknęły stąd na stałe. Podobnie mówi zastępca burmistrza Pilzna.
- Panie uprawiają nierząd akurat w miejscu, gdzie rozpościera się rezerwat "Słotwina". To jedna z dużych atrakcji przyrodniczych naszej gminy, gdzie przyjeżdża sporo turystów i wycieczek szkolnych. Już nieraz dochodziło do dwuznacznych sytuacji i gorszących scen. Robimy wszystko, aby ten proceder ograniczyć, ale nie jest to łatwe. Po interwencjach policji, panie wprawdzie na pewien czas znikają, ale po kilku dniach znowu tu wracają - mówi zastępca burmistrza.
- Gdyby nie było chętnych na ich usługi, to i tych kobiet by tu nie było, a tak to jesteśmy pośmiewiskiem całego regionu - kwituje mieszkanka Podlesia, która już nieraz musiała wysłuchiwać docinków ze strony znajomych w pracy.
Machowa jak magnes
Machowa to ulubione miejsce przydrożnych prostytutek w regionie tarnowskim.
Sporadycznie można spotkać je jednak także przy krajowej "czwórce", przy wyjeździe ze stacji paliw w Ładnej oraz w Pogórskiej Woli, przy zajeździe w lesie.
Prostytucja w Polsce jest legalna, ale wiadomo, że za kobietami stojącymi przy drogach chowają się najczęściej "opiekujący się" nimi sutenerzy, którym prostytutki muszą się opłacać. A to już jest ścigane przez prawo. "Tirówka" zarabia miesięcznie od 5 do 7 tysięcy złotych, ale połowę musi oddać "ochroniarzowi". I to ich policja najczęściej stara się wyłapać.
Napisz do autora:
[email protected]
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+