W sklepie wyglądała tak, jakby już zawsze miała być prężna, dumna, pogańska i pomarańczowa. Nie mogę wszelako wykluczyć, że nie żyła już wtedy, w każdym razie podczas jej skalpowania poczułem pierwsze symptomy załamania dyniowego ustroju, który musiałem załamać jeszcze bardziej wygrzebując z jej czaszki wszelkie obrzydliwości, co wyglądały jak dyniowe aksony i neuronowe jądra, czyli pestki.
Jestem pewien, że nie uszkodziłem pnia mózgu, bo go tam nie było. Nie było też oczu i drabiniastej buzi, którymi za to ją obdarzyłem, tak nieudolnie, że wielu moich gości przekonywało mnie o podobieństwie do niej. Nie zastosowałem technik reanimacyjnych i anestezjologicznych, nie licząc przypadkowo rozlanego na nią i wlanego w siebie wina. Odwróciłem ją, żeby śmiała się w stronę ogrodu, dlatego dopiero po kilku dniach zauważyłem harcujące w niej drosophili melanogaster. Pojawiły się też przerażające plamy opadowe i przede wszystkim gnicie. Miałem urządzić jakiś fajny pochówek, ale pogoda była fatalna i zwyczajnie wywaliłem ją do kosza.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!