https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Radek Rak: Praca nad „Dunderem” była dla mnie niesamowitą frajdą, choć mówią, że to zła wróżba, jeśli twórca czerpie przyjemność z pisania

Jolanta Tęcza-Ćwierz
„Dunder” powstawał w lekkiej i radosnej atmosferze, a każda chwila przy tej historii była wspaniałą zabawą - mówi Radek Rak
„Dunder” powstawał w lekkiej i radosnej atmosferze, a każda chwila przy tej historii była wspaniałą zabawą - mówi Radek Rak ANDRZEJ BANAŚ
„Dunder albo kot z zaświatu” to pełna humoru i magii opowieść o kocie, który wywołuje lawinę niezwykłych wydarzeń. Ale - uwaga - to czytelnicy decydują, co zrobi Dunder, próbując wyjść z opałów. - To interaktywna książka, która pozwala na różne warianty przygody, a każda decyzja prowadzi bohaterów w nieprzewidywalnym kierunku, gwarantując zaskakujące zwroty akcji - mówi autor książki Radek Rak

Co wspólnego ma kot Dunder z powiedzeniem „A niech to dunder świśnie”?

Sporo! Samo wyrażenie to intrygujący eufemizm oznaczający: „Niech to piorun trzaśnie!”, a słowo „dunder” pochodzi z niemieckiego i oznacza piorun, grom lub grzmot.

W książce tytułowy Dunder wyrusza w pełną przygód podróż, która prowadzi go aż do słowiańskich zaświatów. Tam odkrywa tajemnicę swojego pochodzenia.

Gdy tylko imię Dunder pojawiło się w mojej głowie, wiedziałem, że idealnie pasuje do kota - charakternego i nieco magicznego.

Skąd wziął się pomysł na kota jako przewodnika w tej opowieści? Czy symbolizuje on coś szczególnego w kontekście fabuły?

Myślę, że Dunder by się obraził, gdyby mu zasugerować, że może symbolizować cokolwiek oprócz samego siebie. Jestem lekarzem weterynarii. Przez jedenaście lat pracowałem w tym zawodzie i z kotami miałem wiele do czynienia. Koty często się w moim pisaniu pojawiały, więc pomyślałem, że znajdzie się też miejsce Dundera.

Czy Dunder ma jakiś pierwowzór wśród twoich czworonożnych pacjentów?

Absolutnie nie. Każdy kot jest jedyny i niepowtarzalny. I Dunder też taki jest. Mark Twain twierdził, że znał przynajmniej pięciu Tomków Sawyerów, ja mógłbym powiedzieć, że kilka kotów, które w życiu poznałem, mogło być rzeczywiście jakimś pierwowzorem dla Dundera. Jednak ani on, ani one o tym nie wiedzą.

Książka „Dunder albo kot z zaświatu” łączy elementy literatury przygodowej, fantasy i baśni. Co cię zainspirowało do stworzenia takiej mieszanki z kotem w roli głównej?

Chciałem napisać książkę o kocie współczesnej wiedźmy, który wędruje po różnych światach i przeżywa przygody. Jednak najważniejsze jest to, jak kocie działania odbijają się w działaniach ludzkich bohaterów. Pomyślałem, że to będzie świetna zabawa, bo gdyby chodziło tylko o zwykłe kocie przygody, to by mnie twórczo ograniczało. A tak miałem możliwość pokazania wielu różnych historii, które są historiami ludzi, ale które wynikają z decyzji, jakie podejmuje kot.

W jaki sposób zbudowałeś magiczną rzeczywistość w książce?

Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało bardzo poważnie, ponieważ Dunder nie jest poważną książką. W niektórych liniach fabularnych podejmuję poważniejsze tematy, ale w innych wcale nie.

Pisałem tę książkę po to, żeby się dobrze bawić i żeby czytelnicy też się dobrze bawili. To było moje główne i najważniejsze założenie.

Dunder jest też w niektórych miejscach pastiszem tego, co nazywamy słowiańską fantasy. Pomyślałem, że wezmę z tego nurtu najbardziej charakterystyczne elementy, wrzucę do książki i zobaczę, co z nimi zrobi Dunder.

„Dunder” to gra książkowa lub literatura paragrafowa. Na czym polega?

Gra paragrafowa polega na czytaniu opisów i dokonywaniu wyborów, z których każdy odsyła nas do innego paragrafu w książce - stąd nazwa. Czytelnik podejmuje decyzje zamiast bohatera.

W standardowej książce jako czytelnicy jesteśmy trochę bezradni wobec podmiotowości bohaterów i czasem się na nich złościmy, że wybrali tak, a nie inaczej, w grze paragrafowej to my wybieramy i możemy potem mieć pretensje wyłącznie do siebie.

Kiedy decydujemy, czy pójść ścieżką A do jednego paragrafu, czy też ścieżką B do drugiego - za każdym razem otrzymujemy inną historię. Jako czytelnik w grze paragrafowej najbardziej lubię drugie, trzecie i kolejne czytania, ponieważ mogę je porównać z wcześniejszymi. Czasem takie wielokrotne czytanie daje pełniejszy ogląd historii - można na nią patrzeć z wielu perspektyw.

Przyznam, że mnie trochę zmęczył proces podejmowania tylu decyzji. Tym bardziej, że wielokrotnie chciałam wybrać obie możliwe ścieżki i trudno mi było się zdecydować na jedną.

Starałem się, żeby wszystkie były ciekawe. I żeby każdy wybór - nawet pozornie błahy - miał konsekwencje, nawet jeżeli nie w następnym paragrafie, to gdzieś dalej. Każdy wybór ma ogromny wpływ na fabułę. Podobnie jest w życiu. Czasem te rzeczy, które wydają się zupełnie nieistotne, okazują się punktami zwrotnymi.

Jak w filmie „Efekt motyla”, w którym nawet drobna zmiana w przeszłości ma kolosalny wpływ na teraźniejszość.

W książce mamy „efekt kota”.

Otóż to! W książce pojawia się też wiele wątków metafizycznych. Jak definiujesz relację bohatera z zaświatami? Czy to odzwierciedlenie twoich przemyśleń o życiu i śmierci?

To zależy, w której historii Dundera jesteśmy. Niektóre zaświaty rzeczywiście mają wyglądać ciekawie, ładnie, być zajmujące, ale pod względem metafizycznym są bardziej scenerią niż rzeczywistością. Są momenty, w których bohaterowie ocierają się o coś większego, co ich przerasta i z czym sobie muszą poradzić. Z kolei Dunder zakłada, że jako kot nie ma duszy i to go zwalnia z wszelkiej odpowiedzialności za to, co robi. Czasem ma rację, czasem niekoniecznie.

Wolę te fragmenty, w których występuje Tomasz Płanetnik - dziad gromowy, co sam wyzywał i przepędzał burze. To była dziwna profesja w ludowości, zwłaszcza na południu Polski i jedyny rodzaj magii, którym mogli się parać mężczyźni.

W historii Tomasza Płanetnika wiele zaczerpnąłem z rodzinnych opowieści, na przykład zwyczaj wystawiania siekiery przed dom w czasie burzy. Chodziło o to, żeby przeciąć burzę na pół i w ten sposób ją osłabić. W Dunderze kładę też nacisk na demonologię wiatru. Złe postacie często się zamieniają w wiry powietrzne. Tak się zdarza na nadwiślańskich równinach, gdzie wieje tak, że łeb urywa. W tamtych stronach wierzenia związane z wiatrem i burzą mają się wyśmienicie.

W swoich książkach często sięgasz po niekonwencjonalne formy narracji. Jakie wyzwania wiązały się z formą opowiadania zastosowaną w „Dunderze”?

Największym wyzwaniem przy pracy nad książką okazał się... limit znaków. Kiedy w mojej głowie zrodził się pomysł, od razu miałem wizję co najmniej pięciu przygód Dundera. I faktycznie, pięć historii powstało, ale gdybym chciał każdą rozwinąć zgodnie z wyobraźnią, potrzebowałbym miliona znaków, a nie 380 tysięcy. Dlatego akcja toczy się wartko, a większość ścieżek jest dynamiczna - poza jedną, która płynie leniwie. Niestety, z bólem serca musiałem zrezygnować z kilku wątków. Jednak wymyślanie, jak połączyć wszystko w spójną całość, było świetną zabawą konstrukcyjną.

Pisząc tę książkę, miałem wrażenie, że całe życie tworzę coś na kształt gry paragrafowej. Na etapie rękopisu zawsze powstaje kilka wersji scen, gdy nie wiem, która jest najlepsza, piszę różne warianty.

Tutaj jednak każdy wątek musiał prowadzić do zakończenia. Starałem się, by przygody Dundera różniły się od siebie klimatem i tematyką: od życia małej społeczności, przez szalone podróże po słowiańskich zaświatach, aż po mrożący krew w żyłach zombie-horror. Jednocześnie nawiązywałem do różnych dzieł kultury: z niektórymi polemizując, innym oddając hołd. Trochę w duchu słów Marii Janion: „Do Europy tak, ale z naszymi umarłymi”.

Jak „Dunder” wpisuje się w twoją dotychczasową twórczość? Czy widzisz w nim kontynuację tematów obecnych w twoich wcześniejszych książkach, na przykład w „Baśni o wężowym sercu”?

Niespecjalnie. Można powiedzieć, że Dunder nosi w sobie pewne echo Kocmołucha z „Baśni o wężowym sercu”, który raz był kotem, a raz kogutem, ale pisząc tę książkę, miałem zupełnie inne założenie. Musiałem opracować plan i - co w moim przypadku nietypowe - konsekwentnie się go trzymać. Zwykle moje plany ewoluują w trakcie pisania, ale Dunder wymagał ode mnie większej dyscypliny.

Mimo że to moja najkrótsza i najlżejsza książka, paradoksalnie pochłonęła najwięcej pracy.

Jednym z wyzwań było łączenie poszczególnych wątków w spójną całość, tak by nie zostawiać żadnych „białych plam”. Czasem jednak musiałem zrezygnować z pewnych pomysłów. Najbardziej żałuję, że nie mogłem rozwinąć wątku, w którym Dunder przemienia się w żabę. Taka metamorfoza przy jego charakterze stwarzała wspaniałe możliwości fabularne.

Planujesz kolejne książki eksplorujące podobne motywy, formy literatury lub światy?

Pisanie to moje rzemiosło, więc jestem otwarty na różne jego formy. Nie wykluczam, że w przyszłości z przyjemnością podjąłbym się podobnego projektu. Praca nad „Dunderem” była dla mnie niesamowitą frajdą, choć mówią, że to zła wróżba, jeśli twórca czerpie przyjemność z procesu. Może powinienem się męczyć i z trudem wyciskać słowa? Tymczasem „Dunder” powstawał w lekkiej i radosnej atmosferze, a każda chwila przy tej historii była wspaniałą zabawą.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska