Do szpitala w Zakopanem Daria trafiła z mamą ok. godz. 19. Dostała leki na obniżenie gorączki i jej stan się poprawił. Lekarze zdecydowali jednak, że zostawią ją na obserwacji. W nocy było coraz gorzej.
- O 4.40 dostałem od żony telefon, że stan córki gwałtownie się pogarsza. Lekarze stwierdzili szybko postępującą sepsę i zdecydowali o transporcie do Krakowa - relacjonuje Adam Bugaj. Wsiadł w auto i z Białki ruszył do Zakopanego.
Wchodząc do szpitala zwrócił uwagę na mężczyznę parkującego samochód przed szpitalem. Na oddziale zastał straszny widok - cierpiące, jęczące z bólu dziecko, przerażoną żonę i dyżurną lekarkę, która kilkakrotnie dzwoniła z ponagleniami w sprawie karetki. - Wręcz krzyczała do słuchawki - relacjonuje ojciec. Dodaje, że 15 minut później zjawił się lekarz, który miał jechać z Darią do Krakowa. - To był ten sam człowiek, z którym minąłem się na parkingu. 15 minut zajęło mu dojście na oddział - denerwuje się Bugaj. - Biegałem w kółko, pytałem, dlaczego nie wyjeżdżają - dodaje.
Opisuje, że lekarz nie spojrzał nawet na dziecko. Zajął się papierami, potem okazało się, że nie ma sprzętu do przeniesienia dziecka do karetki. Ojciec sam wziął na ręce córeczkę i zaniósł do auta. Tam usłyszał, że lekarze nie mają nakładek do reanimacji małych pacjentów. - Lekarz poszedł po nie spacerkiem - mówi.
Ojciec dziewczynki przeanalizował historię połączeń telefonicznych z żoną. Od chwili gdy zadzwoniła z informacją, że zapadła decyzja o transporcie córki do Krakowa, do wyjazdu karetki minęło 55 minut.
Podróż trwała ok. godziny. W trakcie ostatnich 4 minut Daria wymagała już reanimacji. Nie wykonał jej jednak lekarz, a ratowniczka. Adam Bugaj opowiada, że kiedy poprosiła o pomoc już pod szpitalem, wsparł ją kierowca. Lekarz w tym czasie zajmował się papierami.
W Prokocimiu Daria trafiła od razu na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Po godzinie oczekiwania pod salą rodzice usłyszeli tragiczną wiadomość. Dziewczynka zmarła.
W szpitalu w Zakopanem wszczęto postępowanie wyjaśniające. - Serce boli, gdy takie sprawy mają miejsce w naszym szpitalu - mówi Regina Tokarz, dyrektorka placówki. - Poprosiłam o wyjaśnienia cały personel, który dyżurował tej nocy.
Dr Marian Papież, wicedyrektor ds. lecznictwa, tłumaczy, że dziewczynka była w bardzo złym stanie. - Z informacji przekazanych mi przez ordynator oddziału pediatrii wynika, że dziecko nie miało szans na przeżycie - mówi.-Na razie nie chcę mówić, czy ktokolwiek poniesie konsekwencje.
Jolanta Budzowska, radca prawna specjalizująca się w prawach pacjenta, nie pozostawia jednak złudzeń. - Mamy do czynienia z rażącym naruszeniem praw pacjenta. Przecież w przypadku tak szybko postępującej choroby liczą się minuty - mówi.
Budzowska dodaje, że jeśli rodzice chcą podjąć kroki prawne, to mają kilka możliwości: mogą m.in. złożyć skargę do wojewódzkiej komisji ds. orzekania o zdarzeniach medycznych albo doprowadzić do postępowania o złamanie zasad etyki przeciwko lekarzowi przed rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej. Zaś Tomasz Filarski, rzecznik praw pacjenta przy małopolskim oddziale Narodowego Funduszu Zdrowia, informuje, że rodzice mogą złożyć skargę również w NFZ. - Szpitalny transport karetką niestety nie zawsze działa sprawnie - przyznaje.
- Nie winimy nikogo za śmierć córki. Po prostu oddając ją w ręce lekarzy chcieliśmy czuć, że oni robią wszystko, by Darię uratować - mówi Adam Bugaj. - A tak nie było.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
