MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rokita - polityczny kot

Piotr Odorczuk
Spojrzenie pełne ironii Janowi Rokicie zostało do dziś. Jako poseł z rozbrajającą łatwością wytrącał nim z równowagi świadków zeznających przed komisją badającą tzw. aferę Rywina
Spojrzenie pełne ironii Janowi Rokicie zostało do dziś. Jako poseł z rozbrajającą łatwością wytrącał nim z równowagi świadków zeznających przed komisją badającą tzw. aferę Rywina Robert Szwedowski
Ma wszystkie cechy, jakich polityk nie powinien mieć: jest butny, wyniosły, nie potrafi iść na kompromis, jego znajomi twierdzą, że nie rozumie problemów prostych ludzi. A mimo to zrobił błyskotliwą karierę polityczną. Był drugim najpopularniejszym politykiem w kraju, posłem przez sześć kadencji i prawie został premierem. Z polityki odszedł. Ostatnio był sowicie opłacanym publicystą, ale te drzwi też wydają się już zamknięte. Co zamierza robić Jan Rokita i czym nas zaskoczy? Że się tak stanie, jest pewne. Rokita bowiem nie osiagnął jednego ze swych celów. Zostania prezydentem RP.

Jest rok 1973. Pierwsza wycieczka klasowa "pierwszaków" z V LO w Krakowie - dzisiaj by się powiedziało, że integracyjny wyjazd w góry. Wszyscy mają na nogach górskie buty, rzeczy poupychane w plecakach, przygotowane kanapki i ciepłe napoje w termosach. Jeden z uczniów się spóźnia. Nauczyciele się niecierpliwią. W końcu pojawia się: elegancko ubrany, w lakierkach, z parasolem. Niesie walizeczkę. To uczeń Jan Rokita.

- Janek zawsze się spóźniał - wspomina jego przyjaciel Krzysztof Krzysztofiak. Razem z Janem Rokitą chodzili do jednego liceum, ale do innych klas. Przyjaźnią się do tej pory. - On uchodził za szkolnego oryginała.

Od zawsze wyróżniał się w masie rówieśników. Był jedynakiem i ukształtowało go życie w otoczeniu rozpieszczających go kobiet. Sam to wielokrotnie powtarzał. Ojciec odszedł wcześnie, wyjechał do USA i przepadł. Matka miała pięć sióstr, które w dodatku mieszkały w obrębie 100 metrów od siebie. Młody Jan, będąc w zasięgu rozpieszczających go ciotek, przyzwyczajony był do wygody, nienagannych strojów, obiadków, podwieczorków.

Jego matka Adela nie lubiła chodzić na wywiadówki. Już na pierwszej, gdy rodzice innych dzieci dowiedzieli się, czyją jest rodzicielką, od razu ją zaatakowały. Matki, zwłaszcza dziewczynek, domagały się od niej, żeby "zrobiła coś ze swoim niesfornym synem", który podczas gdy ich córki odpowiadały przed tablicą, "on patrzył tak na nie, tak że się peszyły i dostawały niższe stopnie".

- Już ja wyobrażam sobie, jak on musiał na nie patrzeć - śmieje się Krzysztofiak. - Z kpiącą wyższością, z politowaniem na ich próżne wysiłki - dorzuca. To spojrzenie, pełne ironii, zostało mu do dziś. Jako poseł z rozbrajającą łatwością wytrącał nim z równowagi świadków zeznających przed komisją badającą tzw. aferę Rywina.

Musztra na dziedzińcu

Rokita już we wczesnej młodości lubił epatować swoją olbrzymią wiedzą i oczytaniem. Nie zjednywało mu to przyjaciół. Co do nauczycieli, to potrafił ich wprawić w osłupienie celną sarkastyczną uwagą. - Rzucał co chwila łacińskie sentencje - wspomina Krzysztof Krzysztofiak. Wbrew pozorom, nie znaczy to wcale, że był prymusem i piątkowym uczniem. Starał się, gdy mu to odpowiadało, gdy lubił przedmiot. Miał wielką łatwość uczenia się i przyswajania wielkiej ilości informacji, ale pod warunkiem że go to interesowało, tak jak np. historia czy matematyka.

Takie podejście zemściło się na nim dość szybko. Już po pierwszej klasie miał jedną poprawkę. Ku ironii losu, z przysposobienia obronnego.

- Nie pamiętam, o co poszło, pewnie Janek powiedział, co myśli o tym przedmiocie - wyjaśnia z uśmiechem na twarzy jego przyjaciel. Poprawka wyglądała tak: w V LO, na dziedzińcu Jan Rokita sam przechodził wojskową musztrę pod okiem nauczyciela PO, cała szkoła na niego patrzyła, uczniowie wychylali się z okien.

- Do tej pory ma bardzo złe zdanie na temat tej szkoły i całego systemu szkolnictwa - wyjaśnia Krzysztofiak.

Rokityjczycy

Po maturze w 1977 r. Rokita zaczął studiować prawo na UJ, jego przyjaciel fizykę. Mimo to utrzymywali z sobą kontakty.

- Pamiętam, jak siedzieliśmy całą grupą znajomych przy winie, a Janek opowiadał, że będzie prezydentem wolnej Polski - wspomina Krzysztofiak. - Wszyscy się z tego śmialiśmy - dodaje.

Nic nie zapowiadało politycznej kariery Jana Rokity. Jego gwiazda rozbłysła nagle. 23 września 1980 r. w Collegium Broscianum UJ przy ul. Grodzkiej 52 w Krakowie.

- Podczas konwentu studenckiego, gdy zakładaliśmy NZS na UJ, Rokita miał fantastyczne wejście - mówi Zdobysław Milewski, późniejszy poseł, rzecznik rządu Hanny Suchockiej.
- Siedzą starsi od nas studenci, działacze w Studenckim Komitecie Solidarności, i starają się wymyślić statut dla nowej organizacji. Siedzą, myślą, i nic. A tu nagle wychodzi na środek 21-letni Janek i zaczyna im dyktować gotowy statut z preambułą. Wszystkim szczęki opadły - mówi Krzysztofiak.

- Od tamtej pory, a dzisiaj określam się jako rokitczyk, uważam się za jego przyjaciela i przeważnie się z nim zgadzam - przyznaje Zdobysław Milewski.

Rokita szybko zdobył sobie posłuch u starszych i bardziej doświadczonych, wydawałoby się, kolegów. Nagle okazało się, że człowiek znikąd, który nigdy nie występował publicznie, jest świetnym mówcą, partnerem do rozmowy z osobistościami, rektorami, dygnitarzami z PZPR. Bez lęku stawiał żądania, nie jąkał się, nie czerwienił. Niemal jednogłośnie został wybrany na przewodniczącego NZS UJ.

Rozbłysk gwiazdy

Z tych wczesnych lat jego opozycyjnej kariery pamięta go Liliana Sonik. - Działałam wtedy w Studenckim Komitecie Solidarności. Mnóstwo się nas wtedy, młodych, tam kręciło. Na Rokitę pierwszy raz zwróciłam uwagę, gdy mi mój znajomy Tomasz Studnicki, wtedy jeszcze nie profesor prawa UJ, opowiadał: "Wiesz co, pisze u mnie pracę magisterską o św. Tomaszu z Akwinu taki Jan Rokita. To dziwne, ale wydaje mi się, że on o wie o św. Tomaszu więcej ode mnie" - wspomina Liliana Sonik.
Rokita od razu zaangażował się działalność NZS i wstąpił do NSZZ "Solidarność".

Był w swoim żywiole. Gdy wybuchł stan wojenny, 13 grudnia 1981 r. Rokita był w domu. Esbecy przyszli po niego następnego dnia. Ale jego matka nie wpuściła agentów do domu. "Nie wpuszczę, bo panów nie znam. I proszę mi tu nie machać legitymacją, bo na pewno jest podrabiana. Proszę iść stąd, bo w przeciwnym razie wezwę milicję" - mówiła przez zamknięte drzwi.
Tajniacy nic nie wskórali. Matka Rokity, wychowana i wykształcona we Lwowie przed wojną, nie bała się esbeków. Otwarcie mówiła o tym, że komunizm w Polsce to okupacja i że należy wypatrywać jego końca. Rokita od dziecka był przez nią wychowywany w tradycjach patriotycznych. Gdy inni funkcjonowali w peerelowskiej rzeczywistości, mniej lub bardziej się na nią zgadzali, w domu Jana Rokity postawa "niesprzyjająca obowiązującemu ustrojowi" była normą.

- Kilka dni później Janek mimo strachu, że dom jest obserwowany, wyszedł na zewnątrz. Tyle że w przebraniu kobiety - wspomina ze śmiechem Krzysztofiak.

Rokita był bezpiecznie przechowywany przez znajomych i swoje ciotki przez ponad miesiąc. Wpadł przypadkiem na ulicy i w styczniu 1982 r. został internowany.

Jasiek dla Jaśka

- Trzymali nas w Załężu pod Rzeszowem - mówi Bogusław Sonik, opozycjonista, dziś europoseł z PO. Krnąbrnych działaczy opozycji z Krakowa zamykano w zakładach karnych. "Obóz dla internowanych" zajmował jedno ze skrzydeł wybudowanego w 1980 r. więzienia. Czteroosobowe cele. Trzy razy dziennie była świetlica, gdzie internowani mogli się spotykać. Do tego spacer.

- Warunki nie były takie złe - wspomina Krzysztofiak, który trafił tam wcześniej od swojego przyjaciela Jana. Uciążliwa była jedynie przeraźliwie zimna woda w kranach, w kąciku sanitarnym.

- To było straszne miejsce. Brudne i zatłoczone - wspomina Liliana Sonik, żona Bogusława Sonika, która odwiedzała męża podczas internowania.

Do Załęża dojeżdżała z Krakowa pociągiem. Podróż ciągnęła się w nieskończoność, pociągi spóźniały się nawet po 5 godzin. Do Jana Rokity regularnie jeździła matka Adela.

- To była wspaniała kobieta. Miała doskonałe, ironiczne poczucie humoru i jednocześnie dystans wobec samej siebie - mówi Liliana Sonik, która z mamą Rokity przegadała niejedną godzinę na trasie Kraków - Rzeszów. - Była kobietą o nienagannych manierach i wielkiej inteligencji - mówi Liliana Sonik.

Kiedyś przywiozła synowi poduszkę puchową do więzienia. - I śmiała się z tego - mówi Liliana Sonik. To po niej Jan ma ironiczno-prześmiewcze poczucie humoru. U nich nawet w trudnych chwilach znalazło się miejsce na dowcip.

Niespełniony mecenas

Po zwolnieniu z internowania w Załężu Rokita dalej angażował się w działalność opozycyjną. Organizował pomoc dla strajkujących hutników. Po zakończeniu studiów zdawał egzamin konkursowy na aplikację adwokacką. Konkurs wygrał, lecz jego kandydatura została odrzucona przez ministra sprawiedliwości. Powodem były wątpliwości, czy może wypełniać obowiązki adwokata "zgodnie z zasadami ustroju socjalistycznego". Jan Maria jednak nie odpuścił i zaskarżył tę decyzję do Sądu Najwyższego, jednak nieskutecznie.

Swój prawniczy pazur Rokita pokazał w 1986 r., gdy został ponownie zatrzymany przez SB. Esbecy siłą pobrali mu odciski palców, przetrzymali w areszcie dłużej niż dozwolone 48 godzin. Rokita to wykorzystał. Nie mając doświadczenia sądowego, porwał się na niemożliwe - zaskarżył działania SB i jako pierwszy człowiek w PRL wygrał proces z bezpieką. Wytknął esbecji wszystkie błędy proceduralne.

W międzyczasie, w 1985 r., był jednym z twórców pacyfistycznego ruchu Wolność i Pokój. To on zaproponował jego nazwę.

Wiele osób zarzucało mu potem zmianę poglądów na kwestię obronności państwa i roli armii czy policji, wypominało mu pacyfistyczny epizod.

W wyborach 4 czerwca 1989 r. startował z listy Solidarności. Został posłem Sejmu kontraktowego - i wówczas zaczęła się jego przygoda z polityką.
Polityczny talent

Sporo osób zarzucało później Janowi Rokicie, że nie wyzbył się nawyków maminsynka. Wielu upatrywało przyczyny jego nietypowych zachowań w wychowaniu przez dbające o jego wygodę kobiety. Nawet jego znajomi potwierdzają, że Jan Rokita jest przez to człowiekiem trudnym.

- On po prostu nie umie pochylić się nad problemem zwykłego człowieka. Nie dostrzega tego nawet - uważa Krzysztof Krzysztofiak.

- To wielki polityczny talent - twierdzi prof. Ryszard Terlecki, dziś poseł PiS. - Niestety, upełnie nie umie tego wykorzystać. Zbyt łatwo zraża do siebie ludzi wokół siebie, okazuje im lekceważenie, nawet współpracownikom.

Jan Maria wiedział, że by wybić się w polityce, musi mieć polityczne zaplecze. Tworzył więc wokół siebie grupki fanatycznie oddanych mu ludzi. Jednak nawet oni po pewnym czasie nie mogli go znieść. Wykruszali się, ale w ich miejsce przychodzili następni.

- Rokita ma zwyczaj, że gdy rozmowa bądź rozmówca zaczyna go nudzić, nuci pod nosem jakieś melodie - mówi prof. Terlecki. - Chyba nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie robi tego, aby okazać komuś lekceważenie. On już taki jest - dodaje Terlecki.

Jednak nawet tak irytujące i odrzucające innych cechy nie przeszkodziły mu przez ponad 18 lat istnieć w świecie polityki, gdzie gotowość na kompromis i rezygnację z część żądań jest kluczowa.

Detronizacja

Znany jest jego upór w dążeniu do przejrzystych zasad, które w politycznych kręgach są rzadkością. - Różnica między nim a innymi politykami obecnych czasów jest taka, że on nigdy ludziom nie odpłacał stanowiskami czy innymi korzyściami. Oczekiwał, że każdy włączy się w pracę, ale nie obiecywał ani nie dawał nic w zamian - mówi Zdobysław Milewski.

Potwierdza to Krzysztof Krzysztofiak. - Janek nigdy niczego nikomu nie załatwił, a to rzadkie u polityka teraz. Brzydził się takimi partyjnymi gierkami - mówi Krzysztofiak.
Rokita nie potrafi spotykać się z ludźmi, których nie cierpi, udawać, że kogoś lubi, skoro go nie lubi, pić wódki, udając przyjaźń, poklepywać się po ramieniu, jeść razem kiełbasek przy ognisku. Zemściło się to na nim. Mówiło się, że młodzi działacze z PO w Krakowie w 2006 r. zdradzili Rokitę.

- Ja bym tak nie powiedział. Ci ludzie po prostu zorientowali się, że dopóki będą popierać Rokitę, żaden z nich nie może liczyć na jego wsparcie, aby zostać radnym miejskim czy - powiedzmy - prezesem spółki. Rokita odszedł i teraz jeden jest radnym, inny prezesem spółki czy dyrektorem - mówi jego przyjaciel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska