Jerzy Dudek mieszka w Mo-szczenicy, w swoim rodzinnym domu. By do niego trafić, trzeba za Orlikiem pojechać stromo w górę. Na rozjeździe dróg w lewo, a po kilku metrach jeszcze jeden zakręt, w prawo. Potem prowadzi nas wyboista droga pod las. Tam w pracowni, gdzie powstają jego rzeźby.
- Jedno jest pewnie - mówi Jerzy z przekonaniem. - Osiągnąłem już poziom dobrego rzemieślnika, a to w tym, co robie już bardzo dużo - dodaje.
Cygańskie życie
Mały Jerzyk nie zapowiadał się na mistrza pracy w drewnie. Lubił rysować, ale się do tego nie przykładał.
- Pamiętam, że w szóstej klasie podstawówki nawet dostałem z rysunków dwóje na koniec roku - wspomina. - Jako dzieciak chyba wolałem inne zabawy, ale jakoś tak na progu dorosłości, gdy miałem 20 lat zacząłem rysować, dla siebie, dla radości obcowania z obrazem - dodaje z uśmiechem.
Wejście z w dorosłoś to czas, gdy Jerzy zaczął, prowadził iście cygańskie życie. Nigdzie nie zagrzał miejsca, żadne z nich nie było tym, które uznałby tak naprawdę za swoje.
- Początek to była kopalnia na Śląsku - opowiada - Rok na dole, ale musiałem zrezygnować, okazało się, że kłopoty ze zdrowiem nie pozwoliły się tam zaczepić na stałe - dodaje.
Potem było różnie. Operator żurawia, malarz wysokościowy. Przez pewien czas w hucie szkła produkował kryształy.
- Byłem też konduktorem na kolei - mówi - Niby praca dobra, ale pociągi przestały jeździć, więc się skończyła.
Trafił też do lasu, w nadleśnictwie Gorlice wycinał drzewa: - Miałem okazje pracować z tymi drwalami, których w swojej książce Taksim opisał Andrzej Stasiuk - relacjonuje. - Czytając o nich, to tak jak bym odczytywał zapis mojego życia w tamtym czasie - dodaje.
Te ciągłe zmiany, ciągłe szukanie swojego miejsca sprawiły, że Jerzy wpadł w poważne problemy.
- Kilkanaście dobrych lat zmagałem się ze strasznym demonem, alkoholem - mówi otwarcie. - Nie wiem, gdzie byłbym teraz, gdyby nie ta walka, ale wiem jedno, od momentu, gdy stałem się trzeźwy, otworzyły mi się w umyśle zakamarki, których istnienia chyba nigdy nie podejrzewałem, zacząłem dostrzegać to całe piękno, które mnie otacza - mówi z przekonaniem.
Jak wyglądał Chrzanów przed laty? Zobacz te fotografie [ARCH...
Pierwsza rzeźba
Pierwsza, samodzielnie wykonana przez Jerzego rzeźba miała formę ryngrafu.
- To nie było nic nadzwyczajnego, choć zostawiłem w niej wiele potu i krwi. Jeszcze byłem nieporadny, ciągle się raniłem dłutem - dopowiada z uśmiechem.
Trudne i bolesne początki nie zraziły go. Powoli opanowywał technikę, w rzeźbach było już mniej krwi, a więcej pasji.
- Praca dłutem stała się moją pasją, a w czasie walki z nałogiem również terapią - mówi z przekonaniem.
Rzeźb było coraz więcej, stawały w domu rodzinnym Jerzego w Moszczenicy. W tych początkach jeszcze nie myślał, że to kiedyś będzie jedyne źródło utrzymania, jego i jego rodziny.
Na swoim
To były już lata 90. ubiegłego wieku, gdy znajomy i zarazem pracownik naukowy Wydziału Rzeźby ASP w Krakowie - Stanisław Brach zaproponował mu, by razem zrobili wystawę swoich prac w Moszczenicy.
- To był dla mnie punkt zwrotny - mówi z przekonaniem.
Potem była jeszcze jedna wystawa w rodzinnej wsi i kolejna w hospicjum w Mysłowicach. Któremu podarował dwie rzeźby na aukcję.
- Udało się je sprzedać za dość znaczące kwoty - dodaje z nieukrywana dumą. - Wtedy pomyślałem, że może warto spróbować i zająć się tym już tak całkiem na poważnie - podkreśla.
Od pierwszych nieporadnych prób Jerzy przeszedł długą drogę. Czyta, ogląda filmy, szuka inspiracji. - Teraz zarobkowo zajmuję się głównie snycerką - relacjonuje. - Swoje wyroby sprzedaje w Zakopanem i na aukcjach. Bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że mam już swój styl, a to, co trafia do ludzi, to w 100 procentach rękodzieło.
W warsztacie leży zawsze kilkanaście gotowych do sprzedaży rzeźb z elementami kwiatów. W ich wykańczaniu pomaga mu żona Jadwiga.
- To dzięki Jadzi są tak piękne i kolorowe - mówi z dumą. - Ona potrafi to robić perfekcyjnie, nigdy nie drgnie jej ręka, a paleta barw, po jakie sięga, też jest wspaniała - podkreśla.
Snycerstwo to nie jedyne, co robi Jerzy. W jego domu można zobaczyć rzeźby bardzo daleko odchodzące od tego, co najczęściej widujemy na straganach rękodzielników. To autorskie wizje rzeczywistości. Świat, jaki dostępny jest artystom.
- Pamiętam, że parę lat temu chciałem spróbować sił w glinie, wydawała mi się łatwiejsza od drewna - wspomina. - Wtedy zatrzymał mnie wspaniały rzeźbiarz, Zdzisław Tohl. On pewnie tego nie pamięta, ale mnie jego słowa do dziś dźwięczą w uszach. Powiedział, że jak już zacząłem z drewnem, to żebym się go trzymał, bo to materiał, który mi się odwdzięczy i miał rację - dopowiada.
WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 13. "Cymbergaj"
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
>>> Zobacz inne odcinki MÓWIMY PO KRAKOSKU