Frustracja jest tym większa, im wyższa kwota, której nie mogą wydać, i budżetowa dziura, którą stworzyli, a teraz nie mają czym załatać. Można więc sobie tylko wyobrazić, jakie męki przechodzi minister finansów patrząc na ponad 270 mld zł, jakie zgromadziliśmy na kontach OFE. Dla porównania, na emerytury i renty ZUS wydaje rocznie ponad 50 mld zł. Bieżących składek na to nie wystarczy i co roku musi ponad połowę tej kwoty pożyczyć, więc zadłużenie rośnie.
Zmienić miała to reforma emerytalna z 1999 roku, ratująca budżet przed bankructwem i zapewniająca stabilną przyszłość emerytom, uniezależniając ich od kaprysów polityków. Dziś OFE jest oskarżane o stworzenie budżetowej dziury. Tyle że fundusze te działały w granicach, jakie im narzucili krytykujący je teraz politycy. Ci sami, którzy będąc u władzy nie zrobili nic, by zmniejszyć koszty ich działalności, jak i nie zdecydowali, kto i na jakich zasadach ma wypłacać świadczenia z OFE.
Nie bez winy są także szefowie towarzystw emerytalnych, którzy wyskoczyli jak pijak przed pędzący autobus, oznajmiając, że pieniędzy wystarczy na wypłatę emerytur przez 10 lat. Zaszokowało to miliony Polaków i ucieszyło ministra finansów, który zasugerował, że takie OFE nie są potrzebne.
Obecnemu ministrowi finansów można dużo zarzucić, ale nie to, że nie myśli. Rostowski dobrze zapamiętał baty, jakie dostał za zmniejszenie w 2011 roku składki odprowadzanej do towarzystw emerytalnych i ich likwidacji nie będzie. Ale, że nasze pieniądze go kuszą, to drugi emerytalny filar przestanie być obowiązkowy, składki doń płynące zostaną zmniejszone, i nie otrzyma on gwarancji skarbu państwa. Każdy z nas będzie mógł zadecydować: przenieść pieniądze zgromadzone w OFE do ZUS, albo je pozostawić. Zabrać je i samemu zainwestować nie będzie nam wolno. W tej sytuacji większość z nas zdecyduje się na ZUS. A o to chodzi Rostowskiemu. Jemu w wyliczeniach spadnie zadłużenie na tyle, że przed wyborami możliwe będzie zmniejszenie akcyzy, VAT, a może i podatku dochodowego. To nasze pieniądze mają zagwarantować zwycięstwo obecnie rządzącym. Porzućmy iluzje. Tu nie chodzi o budżet, czy naszą przyszłość, stabilność gospodarczą, ale o to kto będzie u władzy.
Problemu rosnącego zadłużenia państwa to nie rozwiąże. Budżetowy domek z kart rozsypie się za kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Ale wówczas obecni politycy będą na emeryturze, niektórzy bezpiecznie sącząc herbatkę w Anglii.
Drugi filar emerytalny można naprawić, tak byśmy sami decydowali o swojej przyszłości. Problem w tym, że politycy nie chcą do tego dopuścić. Nie dlatego, że nie wierzą, byśmy sobie z tym poradzili. Boją się stracić część władzy nad nami.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+