FLESZ - Trzy miesiące chorobowego, koniec raju dla symulantów!

Przed Sądem Okręgowym w Krakowie kilka godzin o sprawie opowiadał jeden z szefów oszukanej firmy z branży nieruchomości. 39-letni Szymon K. nie krył, że przez kilka lat nie było zastrzeżeń do zatrudnionej od 2009 r. księgowej.
- Darzyliśmy ją zaufaniem - mówił. Firma wynajmowała też kobiecie pomieszczenia, w których miała swoje biuro rachunkowe. Ze słów świadka wynikało, że obsługiwała też restauracje w Krakowie i Polski Związek Motorowy.
Dowody w drukarce
O tym, że pracownica może naruszać przepisy prawa, szefowie zorientowali się, gdy wyszło na jaw, że dwa razy wypłaciła sobie podwójne wynagrodzenie, innym razem z pieniędzy firmowych zapłaciła za swój program księgowy. Jej zachowanie wzbudziło czujność szefów firmy, dyskretnie obserwowali pracę i poczynania kobiety.
Kolejnym razem nie byli tacy wyrozumiali, gdy w lipcu 2019 r. w drukarce firmowej odkryto dokumenty i wydruki z konta Katarzyny L. Ich analiza wskazywała, że może dochodzić do przestępstw na szkodę pracodawcy.
- Kilka kwot wzbudziło nasze podejrzenia - nie krył mężczyzna. Poproszono o wydruki z banku. Po przeanalizowaniu otrzymanych po 2013 r. wyszło na jaw, że księgowa wykazywała podwójne płatności za wodę, a potem dodatkowo za prąd. Zdublowane nadwyżki przelewała na swoje konto.
- Zaprosiliśmy Katarzynę L. na rozmowę, powiedzieliśmy, iż mamy wiedzę, że kradła i domagaliśmy się wyjaśnień, dlaczego to robiła i jakie to są kwoty - opowiadał Szymon K. Przyznała się do procederu, ale unikała odpowiedzi, o jaką sumę chodzi. Szefowie wymogli, by podpisała oświadczenie, że dokonywała kradzieży.
- Rzuciła nam wtedy tylko, że potrzebowała pieniędzy i na tym skończyły się jej wyjaśnienia na temat kradzieży - mówił świadek. - Powiedzieliśmy jej, że wylatuje z pracy, umówiliśmy się za kilka dni na kolejną wizytę w biurze, podczas której miała oddać dokumenty, programy księgowe, dostępy do naszych płatników i ZUS. Chcieliśmy się też porozumieć w kwestii spłaty zagarniętych pieniędzy - zeznawał.
Od rozpoczęcia spłaty długu szefowie uzależniali powiadomienie policji.
- Z uwagi na wieloletnią współpracę daliśmy szansę Katarzynie L., ale ona w biurze się nie pojawiła na umówiony termin, niejako „na deser” nie oddała nam telefonu służbowego. Nie odbierała już od nas połączeń. Wtedy zawiadomiliśmy organy ścigania - nie krył Szymon K.
Kobieta zniknęła i wyjechała na Majorkę do Hiszpanii. Zabrała też samochód KIA, który był w leasingu i za to ma teraz kolejny prokuratorski zarzut. Do Polski wróciła w 2020 r. Przesłuchana przyznała się do przywłaszczenia sum.
- Myślę, że było to około 500 tys. zł - sama szacowała. Twierdziła, że spodziewała się dużego spadku z Niemiec i pieniądze z firmy niejako "pożyczyła" nim dostanie majątek z zagranicy. Gdy sprawa wyszła na jaw, tłumaczyła się, że nie dysponuje taką kwotą, by ją oddać.
Brakuje 739 tys. zł
Z szacunków na potrzeby prokuratury i wyliczeń biegłych wynika, że przywłaszczyła w latach 2013-2019 ponad 739 tys. Twierdziła, że podpisała oświadczenie dla szefów firmy i kradzieży pieniędzy, ale go wtedy nie czytała. Samochód KIA faktycznie jest dalej w jej dyspozycji, ale został w Hiszpanii, bo nie miała pieniędzy na jego sprowadzenie do kraju.