Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sobiesław Zasada: mistrz kierownicy pod żaglami

Redakcja
Sobiesław Zasada przy sterze swojego katamaranu
Sobiesław Zasada przy sterze swojego katamaranu Jan Żdziarski
Najsłynniejszy polski kierowca rajdowy i znany biznesmen ciągle, mimo upływu lat, potrzebuje solidnej dawki adrenaliny. Kiedyś jego pasją były mocne samochody, teraz pływa szybkim katamaranem - pisze Marek Bartosik.

Za miesiąc Sobiesław Zasada skończy 81 lat. Za trzy wypłynie z Morza Śródziemnego, by po raz kolejny przeprawić się swym 17-metrowym katamaranem przez Atlantyk i dotrzeć na Karaiby. Szuka na morzach i oceanach przede wszystkim adrenaliny. Jak przez całe życie.

Czytaj także: Zawód: anonimowy przyjaciel

- Na swoim jachcie nigdy nie miałem kogoś, kto by mi usługiwał. Od zwijania żagli po opróżnianie toalety zawsze wszystko robię sam, albo z pomocą towarzyszących mi przyjaciół - mówi mistrz kierownicy, ale od 20 lat także jachtowy kapitan. W żeglarstwie także fascynuje go szybkość. Przez lata ścigał się z wiatrem na lądzie w porsche, mercedesach, bmw czy dużych fiatach. Maksymalna prędkość, z jaką pędził po Atlantyku, to było 27 węzłów, czyli nieco 50 km na godzinę.

- Na morzu prawdziwym wyzwaniem jest prędkość wiatru, z jakim trzeba walczyć - tłumaczy cierpliwie Sobiesław Zasada. Pamięta, jak pewnej nocy miał wachtę. Wiało z prędkością 30-35 węzłów. Sztormowy grot i fok były mocno naprężone. Nagle wiatr wzmógł się do prawie 50 węzłów.

- Pomyślałem od razu, że trzeba koniecznie zwinąć żagle, ale zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, już wiało 6o węzłów. - To więcej niż huragan. Wiatr wygładził fale jeszcze przed chwilą wysokie na 7-8 metrów. Bałem się wyjść z mostka na pokład. O zdejmowaniu żagli nie było mowy. Maszt trzeszczał potwornie, a ja mogłem już tylko ustawić jednostkę, tak by wiatr uderzał w nią nieco z tyłu. Kiedy po kilkudziesięciu minutach wiało już z prędkością sztormową, poczułem się jak w samochodzie, kiedy zwalania się z ponad 200 km/h do 130 - opowiada jedno ze swych najsilniejszych żeglarskich doznań.

Żeglarstwo to tylko jedna ze sportowych przygód Sobiesława Zasady. Zaczynał od tenisa stołowego. Potem była lekkoatletyka. Biegał, skakał, rzucał oszczepem. Z sukcesami bo był wicemistrzem Polski juniorów, przez kilka lat należał do kadry narodowej. Tę przygodę zakończyło narciarstwo.

Pamięta dokładnie ten dzień sprzed prawie 60 lat. 3 lutego 1953 roku po upadku leżał na zboczach Kasprowego Wierchu. Kilka godzin na 26-stopniowym mrozie czekał na pomoc. Wściekle bolało go otwarte złamanie kości piszczelowej, która poszła w drzazgi. Gdy w końcu trafił do zakopiańskiego szpitala, lekarze bali się, że będą musieli mu amputować nogę.

Skończyło się na sześciu tygodniach na wyciągu (szpitalnym) i 18 miesiącach w gipsie. Potem powrotu do lekkiej atletyki już nie było. Nadzieje ulokował w samochodowych rajdach, których zasmakował jeszcze krótko przed narciarskim wypadkiem, kiedy wraz z późniejszą żoną wygrał rajd koło Ojcowa.
Na trasach rajdowych od 1958 roku jeździł stale do 1978 roku z sukcesami, których nigdy żaden polski kierowca nie powtórzył. Gdy miał 40 lat, w jego życiu pojawiło się też żeglarstwo. Patent żeglarza zdobył w 1971 roku. Uprawnienia jachtowego sternika w Niemczech z praktycznym pływaniem na Adriatyku.
- Żeglarstwo zaszczepił we mnie Maciej Szczepański - opowiada Sobiesław Zasada. Ze słynnym prezesem telewizji z czasów Edwarda Gierka spędził na morzu mnóstwo czasu. To z nim przeżył pierwszy sztorm na morzu, kiedy w mistrzostwach Polski płynęli dookoła Bornholmu. Potem, już w telewizyjnych czasach Szczepańskiego, razem z Krzysztofem Baranowskim długo dyskutowali o "Pogorii", równie słynnym jachcie jaki budował ówczesny Radiokomitet. Jednostka swą nazwę wzięła od jeziora położonego w Dąbrowie Górniczej, miejscu urodzenia Zasady.

W 1980 roku miał już pierwszy własny jacht. To był Conrad 46 wyprodukowany w polskiej stoczni. Ta liczba to długość statku wyrażona w stopach. - Powiem panu ciekawostkę... Na moją prośbę to była pierwsza polska jednostka jachtowa wyposażona w prysznic i toaletę. Wcześniej żeglarze te sprawy załatwiali tradycyjnie: w morzu i za burtę. Ja sobie nie wyobrażałem tygodni spędzonych na pokładzie bez takich udogodnień - uśmiecha się Sobiesław Zasada.

Sobiesław Zasada od lat spędza półtora miesiąca na morzu. Pływał wśród greckich wysp, w okolicach Sycylii, Korsyki, Lazurowego Wybrzeża. Co parę lat zmienia jacht na nowocześniejszy. Od kilku lat pływa na zbudowanym we francuskiej stoczni katamaranie długim na 17 metrów i szerokim na ponad 9 metrów.

Między kadłubami takiego katamarana można więc zmieścić całkiem wygodne mieszkanko. Ten ma cztery kabiny, w tym spory salon. Wyposażony jest w techniczne nowinki ułatwiające żeglowanie, czyli radar, nawigację satelitarną, automatycznego pilota. Ale też w lodówkę, kuchnię elektryczną, agregat prądotwórczy, urządzenia do uzdatniania wody, telewizor i aparaturę do słuchania muzyki i zestaw nagrań.

Zwykle pływa z żoną Ewą, ale ta nie odgrywa na morzu tak aktywnej roli jak w rajdach, kiedy była jego pilotem, raczej zajmuje się kuchnią. Za swój największy sportowy sukces uważa wielkie regaty z Wysp Kanaryjskich do portu St.Lucia na Karaibach. Płynął na dystansie ponad 6 tys. km wśród ponad 220 jachtów. Na metę dopłynął jako siedemnasty, ale w swojej klasie był pierwszy. Za ten wyczyn dostał nagrodę w prestiżowym polskim konkursie na Rejs Roku.

Nie pociąga go atmosfera portów. Woli na noc zakotwiczyć daleko od mariny, mieć ciszę, świeże powietrze. Nie łowi ryb. - I nie poluję! - zaznacza. Woli podziwiać. W oczach ciągle ma wielkie stado delfinów, jakie towarzyszyło kiedyś jego katamaranowi koło Wysp Azorskich. - Spotykałem te zwierzęta wiele razy, ale po 5-6 sztuk, a tu była ich ponad setka - opowiada. Jeszcze dwa lata temu planował opłynąć przylądek Horn. Ale teraz wątpi, by zdecydował się na taką próbę. Dlaczego?

- Kiedyś wracałem do Europy z Karaibów. Raz koło Bermudów, potem w połowie drogi, a potem jeszcze koło Azorów przeżyłem takie sztormy, że przyrzekałem sobie, iż więcej na jacht nie wsiądę. Dalej pływam, ale Horn to byłoby zbyt wiele. Po co ryzykować to życie. Trzymam się dobrze, ale swoje lata już mam - mówi.

I tej wiosny chce zostawić swój katamaran w jednym z karaibskich portów, a Atlantyk pokonywać już samolotem.

Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Tarnów: rodzice zabili noworodka. Ciało wozili w bagażniku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska