Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strażak jest jak złota rączka

Halina Gajda
Halina Gajda
Dariusz Surmacz: Strażak w dużym czy małym mieście pozostaje strażakiem. Nikt nikomu nie zazdrości służby. Wszyscy mamy postawiony jeden cel - ratujemy ludzkie życie i dobytek.
Dariusz Surmacz: Strażak w dużym czy małym mieście pozostaje strażakiem. Nikt nikomu nie zazdrości służby. Wszyscy mamy postawiony jeden cel - ratujemy ludzkie życie i dobytek. Lech Klimek
Młodszy brygadier Dariusz Surmacz, opowiada o trudnej pracy naszych gorlickich strażaków. Nawet najlepszy sprzęt nie pomoże, kiedy komuś brakuje wyobraźni i zdrowego rozsądku.

Spokojnie rozmawiamy w Gorlicach, tymczasem w Świebodzicach, strażacy próbują znaleźć pod gruzami zawalonej kamienicy żywych ludzi. Śledzi Pan akcję ratunkową?

Pewnie, że tak. Nie ma mnie tam, ale ta adrenalina udziela się na odległość. Taka robota, że nie da się przejść obojętnie.

Zadzwoni Pan do nich za parę dni i powie: dobra robota.

Będzie na to czas. Pewnie pojawi się też wiele analiz, więc temat na pewno nie umrze razem z końcem akcji. Jakkolwiek to zabrzmi, to takie tragedie są kanwą do nauki, doskonalenia umiejętności.

Ile ma Pan lat służby?

Prawie ćwierć wieku.

Miał Pan na koncie takie akcje, jak ta, o której mówimy?

Trudno mi jakoś kategoryzować: łatwiejsza, trudniejsza, bo tak się nie da. Takich akcji było wiele - w 2010 roku podczas powodzi zdecydowaliśmy, że nie podejmujemy akcję ratowania mienia. Po prostu, brakowało rąk do pracy i wolnego sprzętu. Stąd ta trudna decyzja. Wtedy liczyło się tylko zdrowie i życie ludzi. Cztery lata później mieliśmy powodziową powtórkę. W pamięć zapadł pożar kościoła w Libuszy albo ten na poddaszu dużej firmy handlującej oponami przy ul. Bieckiej. Czasem wyjeżdża się do zatrzaśniętego mieszkania, za którego drzwiami znajdują się rozkładające się ciała. Mieliśmy przecież taki przypadek nie tak dawno, bo jakieś dwa lata temu. W Gorlicach. Co zobaczyli strażacy, którym w końcu udało się wejść do domu, można sobie tylko wyobrazić - ci ludzie nie żyli od kilkunastu dni. W środku był ich pies.

Strażak to taka złota rączka. Panaceum na wszystkie kłopoty.

To prawda, bo jesteśmy ślusarzami, gdy trzeba otworzyć zatrzaśnięte drzwi mieszkania czy samochodu, pomagamy ratownikom medycznym w zniesieniu noszy z pacjentem z czwartego piętra. Bywamy poskramiaczami szerszeni, os, węży, czasem pająków (śmiech), jesteśmy pogotowiem dla zwierzaków wszelkiej maści. Zdarzają się też inne, wydawać by się mogło kuriozalne wyzwania, jak choćby do uwolnienia pani przypiętej do łóżka kajdankami.

To znaczy…

Para chciała urozmaicić sobie nieco pożycie. Nie wnikałem w szczegóły, ale mężczyznę zabrała karetka, bo miał pogruchotane kości miednicy, a pani utkwiła, przypięta do poręczy łóżka. To tylko jeden z przykładów, bo o historiach z garnkami wciśniętymi na dziecięce głowy, poszukiwaniach węży, które uciekły z terrarium czy pechowcach, którzy przyjeżdżają do komendy, by im przeciąć obrączkę na spuchniętym palcu, już nawet nie wspominam.

Pamiętam konkurs rysunkowy i Pana minę na widok obrazka z drzewem, na którym było kilkanaście kotów, którym na odsiecz podążyli właśnie strażacy.

Nie wiem skąd przeświadczenie dzieci, że strażacy to się głównie ratowaniem kotów zajmują. Choć rzeczywiście kilka z nich wdarło się szturmem do historii naszej jednostki.

Opowie Pan?

Najsłynniejszy to chyba kocur Łobuz z tych zabawniejszych. Wdrapał się on na wysokie drzewo przy ulicy Kopernika. Próbowaliśmy go ściągnąć z pomocą zwykłej drabiny, ponieważ w jednostce nie mieliśmy jeszcze podnośnika hydraulicznego. Dopiero gdy ratownik stał na palcach, na ostatnim szczeblu, udało mu się chwycić zwierzaka za ogon. W trakcie szamotaniny kot wywinął się mu z ręki i jak kamień poleciał na dół. Byliśmy pewni, że się zabił, bo spadł pewnie z jakichś dwunastu metrów. Okazało się, że na cztery łapy. Międzyczasie przyszła do nas jego właścicielka. Od starszej pani dowiedzieliśmy się, że to rzeczony Łobuz, który lubi urządzać sobie takie wysokościowe eskapady. Żarliwie się za niego tłumaczyła.
Służba w małych miastach jest chyba spokojniejsza.

Większe czy mniejsze. To tylko pozory. Podejrzewam, że w Świebodzicach nie mieli kłopotu z szybkim ściągnięciem specjalistycznego sprzętu i wyszkolonych do tego typu działań ratowników. Strażacy w Warszawie, czy innych dużych miastach nie muszą główkować, czy dojadą na miejsce zdarzenia - my mamy kilometry krętych, górzystych dróg - nie muszą zastanawiać się skąd czerpać wodę, bo mają hydranty. Może rzeczywiście samych wyjazdów mamy mniej, niż jednostki w dużych miastach, za to nasze wymagają większej logistyki, żeby nie powiedzieć - kombinowania. Mimo tego wszystkiego nikt nikomu nie zazdrości służby.
Bał się Pan kiedyś o swoje życie?

Chyba każdy z nas się boi. Mnie wrył się w pamięć pożar w wieży kościoła pw. św. Andrzeja Boboli w Gorlicach.

Nie było tam wielkiego ognia.

Ogień rzeczywiście był niewielki, za to duże zadymienie. W wieży była harcówka, ktoś zostawił świeczkę typu podgrzewacz. Zapaliło się drobne wyposażenie. Szybko poradziliśmy sobie z ogniem. Nad pomieszczeniem była antresola, na którą prowadziły drewniane schody. Były mokre. Poszedłem tam sprawdzić, czy coś się jeszcze nie żarzy. Nie wiem, jak to się stało, że w pewnym momencie poślizgnąłem się i poczułem tylko, że spadam z tych schodów. Wiedziałem, że na dole są złożone stoły. Jeden na drugim, tak że nogi wystawały na sztorc. Zatrzymałem się, dosłownie kilka centymetrów od nich. Gdybym spadł bezpośrednio na ławki, dzisiaj byśmy nie rozmawiali. Podobnie w Bielance, gdy paliła się ferma drobiu. Po wszystkim stwierdziłem, że trzeba jeszcze sprawdzić pogorzelisko. Wiał bardzo silny wiatr, z osłabionej nadpalonej konstrukcji łatwo poderwał resztki dachu, który runął nam pod nogi. Znowu, od ciężkiej walącej się konstrukcji dzieliły centymetry.

Dzisiaj nie szedłby Pan szukać zarzewia ognia, tylko włączył kamerę termowizyjną.

Faktycznie. Gdy zaczynałem służbę te ponad dwadzieścia lat temu, mieliśmy tylko ubrania moro i zwykłe buty typu skuter, a do wypadku jechało się trzyosobowym zastępem.

Było pewnie pod górkę?

Miałem za sobą rok służby. Pojechałem do pożaru w Dominikowicach. Palił się budynek gospodarczy. Ziemia wokół była już bardzo namoknięta. Sięgnąłem po węża, który leżał w trawie. Wtedy poczułem to charakterystyczne „kopnięcie”, właśnie jak przy porażeniu prądem. Co się okazało? Że na ziemi leżała przepalona linia energetyczna, która wciąż była pod napięciem. Gdy dotknąłem ziemi, zrobiłem obwód, a potem zadziałały podstawowe prawa fizyki. Dzisiaj mamy buty, które nie przewodzą prądu, nie można w nich przebić nogi, bo w podeszwę mają wmontowaną metalową wkładkę.
Najtrudniejsza Pana akcja...

Było ich naprawdę wiele. Nie chciałbym się skupiać na jednej, ale każda, gdy dochodzi do czyjejś śmierci. Jak w Korczynie zeszłego roku, gdy w czołowym zderzeniu zginęło małżeństwo, a ich dzieci zostały ciężko ranne. Tragedia na Klimkówce - chłopcu, który siedział na rowerku wodnym, wypadł do wody telefon. Skoczył za nim, ale już nie wypłynął.

Po takiej akcji myśli się: mogłem zrobić więcej, lepiej, inaczej?

Czasem, ale musimy sobie z tym jakoś radzić. Każdy ma na to inny sposób. Po to też mamy psychologów, żeby nie dać się ponieść emocjom. Jeśli ktoś nie potrafi, lepiej, żeby od razu zmienił pracę.

OSP to konkurent czy partner?

Partner. I to naprawdę cenny. Zwłaszcza że czasem lepiej wyposażony od zawodowych jednostek. Teraz bycie strażakiem, nawet ochotnikiem to nobilitacja. W końcu mało kto ma w domu furę za 700 tysięcy złotych. A niektóre jednostki OSP takie mają! Męskie ego od razu rośnie, gdy się takie prowadzi. I poważanie też. Z tym ego to oczywiście żartuję, ale obraz strażaka niczym Pietrek w kabaretowym Kopydłowie, to zamierzchła przeszłość. Teraz ochotnicy w większości są takimi samymi profesjonalistami jak zawodowcy.

Zawsze zastanawia mnie solidarność wśród was. Z czego to się bierze? Strażacy mają inny kod genetyczny?

Nie mają innego kodu. Jak mało kto wiedzą, że w pojedynkę nic nie mogą. Siła tkwi w grupie.

ZOBACZ TAKŻE: Zmiany w segregacji śmieci - co nas czeka?

źródło: naszemiasto.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska