Dopiero we Wrocławiu i w Warszawie dowiedziałem się, że nadużywam nie tylko kawki i papierosków, ale też pretensjonalnych zdrobnień. Że w stolicy chodzi się na lunch, a nie na obiadek i nie na herbatkę czy piwko. Zdziwiło mnie natomiast powtarzanie w WAW-ie słowa „Krakówek”, co by mi nie przeszło przez gardło, podobnie jak „całuję rączki”. Są dla mnie zdrobnienia nieakceptowane, jak: komóreczka, kotlecik, pawlaczyk, konszachciki, pianinko (w ogóle nie lubię pomniejszania instrumentów). Są również takie, których w normalnej formie już prawie nie pamiętam: autko, ciasteczko, czekoladka, ogródek. Te są normalne, nie mam pojęcia dlaczego, a jak mi kto wypomina, że kelneruję i fryzjeruję, to wmawiam sobie, że zdrabnianie jest dowodem poczucia humoru, nieustającej pogody ducha i dystansu do świata, który niby jest, ale tak naprawdę nie do końca i nie na poważnie.
Prezydent Duda, na przykład, choć nie zdrabnia, do zdrobnień mi pasuje. Po pierwsze ma bliski memu sercu akcent inicjalny z Zarzecza koło Łącka. Jest zawsze dobroduszny, troszeczkę uśmiechnięty, nawet jak chce wygłosić coś bardzo poważnego. I myślę, że się męczy nieustannie, gdy zamiast trybunalika, konstytucyjki i ustawki musi ciągle na poważnie konstytuować, ustawiać i - bez żadnych skojarzeń - trybunalić.