To był błąd. Szeroki uśmiech zastąpiło podejrzliwe spojrzenie i dziesiątki pytań. Jak to możliwe, że na tydzień lecę bez nadanego bagażu? Co robię w Polsce? Pracuję w gazecie? A do kogo ta gazeta należy? A czemu na legitymacji prasowej mam taką, a nie inną minę? Po co lecieć na tydzień do Stanów? Zobaczyć, ale co zobaczyć? Czy pakowałam się sama? Czy kiedykolwiek brałam narkotyki?
Pamiętam dobrze uczucie upokorzenia, kiedy urzędnicy, już w osobnym pomieszczeniu, wyciągnęli wszystko z mojego podręcznego bagażu, odwijając każdą parę skarpetek. Podobnego upokorzenia doznają tysiące innych Polaków starających się o wizę do USA, wypełniając mnóstwo papierów i odpowiadając na sto dziwnych pytań, przez które można się poczuć intruzami. Niektórzy powiedzą: zostawmy już temat wiz, przecież to drobnostka. Owszem, drobnostka, ale właśnie o owo uczucie upokorzenia doznanego od naszych sojuszników (!) tu się rozchodzi.
Sądzę, że wielu upokorzeń doznał również Eliasz Sanders, Żyd z małopolskich Słopnic, który blisko 100 lat temu bez grosza przy duszy wyemigrował do USA. Dziś jego syn, socjalista Bernie, jest kandydatem na prezydenta tego kraju. Ponoć dwa lata temu, gdy odwiedzał rodzinne strony ojca, w urzędzie gminy zapowiedział, że pochyli się nad problemem wiz.
Czytaj także: Czy prezydentem USA zostanie syn emigranta ze Słopnic?
Pomijając ocenę polityczną Berniego Sandersa, pokazał on Amerykanom, że syn prostego Żyda z Polski może zajść daleko i zasłużyć na szacunek. Oby jego osoba (nawet jeśli nie wygra) sprawiła, że w tym mocarstwie i na samą Polskę spojrzy się z większym szacunkiem.