Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoda, że Wojtka Bellona już nie ma

Redakcja
Grażyna Kulawik
Grażyna Kulawik Andrzej Banaś
Pierwszy sukces? Wykonanie było bardzo siermiężne, jedna gitara Wojtka, jeden mikrofon, a z tyłu troje naszych przyjaciół. Zupełnie nie umieli śpiewać, ale musieli pojawić się na scenie, żeby dostać bloczki na wyżywienie w barze Bajka - wspomina Grażyna Kulawik z Wolnej Grupy Bukowina w rozmowie z Markiem Lubasiem-Harnym. Od śmierci Wojtka Bellona, twórcy zespołu, minęło 25 lat.

Na czym polega fenomen Wojtka Bellona, że dwadzieścia pięć lat po śmierci nie tylko nie został zapomniany, ale jego piosenek słuchają wciąż nowe pokolenia? Przecież za życia nie zaliczał się do największych gwiazd piosenki, był twórcą raczej niszowym...
Cóż można powiedzieć? Każda odpowiedź będzie banalna. Widocznie pieśni Wojtka trafiają wciąż we wrażliwość słuchaczy, bronią się urodą tekstów i muzyki, mimo że nie są reklamowane, prawie nie ma ich w mediach. Rzeczywiście, od początku jesteśmy w tej niszy i jest nam w niej bardzo dobrze. Mamy zacne towarzystwo, choćby Stare Dobre Małżeństwo, które się cieszy ogromną popularnością, choć też nie jest dopieszczane przez media. Mamy swoją wierną publiczność. W przypadku Wojtka to rzeczywiście jest fenomen. Nie ma go już ćwierć wieku, ale pamiętajmy, że zespół zadebiutował w 1971 roku, a to znaczy, że jego piosenki są śpiewane już przez prawie czterdzieści lat. I wciąż ludzie przychodzą na koncerty.

Czytaj także: Marek Grechuta - poeta z głową w chmurach

Z Wolną Grupą Bukowina związana jest Pani od jej narodzin. Jakie były te początki?
Pierwsze nieśmiałe próby miały miejsce jeszcze w czasach licealnych Wojtka. Oboje chodziliśmy do tego samego liceum w Busku-Zdroju, Wojtek dwa lata wyżej. On już wtedy napisał swoje pierwsze piosenki, śpiewane do dzisiaj. Właściwie nie pamiętam tego pierwszego momentu - czy on mi zaproponował, żebym zaśpiewała, czy ja się zgłosiłam. To chyba wyszło jakoś samo. Wojtek miał potrzebę działania, jego aktywność przejawiała się na różne sposoby - a to chodzenie w góry, a to śpiewanie w naszym szkolnym klubie czy występy na różnych szkolnych uroczystościach. Czasem lubił prowokować. Pamiętam taki happening, chyba z okazji choinki, przerwany przez dyrektora, kiedy chłopcy rozebrali się do kalesonów. Trójki klasowe siedziały w pierwszym rzędzie, zrobił się skandal. Wojtek miał obniżone sprawowanie. Potem urodził się także pomysł, żeby coś wspólnie pośpiewać. Trochę na wariata wysłaliśmy zgłoszenie na giełdę piosenki turystycznej w Szklarskiej Porębie w 1971 roku.

I wygraliście.

Nie liczyliśmy na to. Dla nas była to jeszcze przede wszystkim zabawa, a przy okazji wycieczka. Postanowiliśmy przejść górami - od Rudaw Janowickich przez Góry Sowie, Stołowe i kawałek Karkonoszy, z zejściem do Szklarskiej Poręby. W góry trzeba było jeszcze dojechać autostopem, tak się wtedy podróżowało. Cała eskapada zajęła nam miesiąc. Ku naszemu zdumieniu dostaliśmy jedną z głównych nagród. Zauważyła nas prasa, choć wykonanie było bardzo siermiężne, jedna gitara Wojtka, jeden mikrofon, a z tyłu troje naszych przyjaciół. Zupełnie nie umieli śpiewać, ale musieli pojawić się na scenie, żeby dostać bloczki na wyżywienie w barze Bajka. Tak narodziła się Wolna Grupa Bukowina.

Skąd taka nazwa?
To trudno dziś powiedzieć. Pamiętam, że dopiero przed samym występem Wojtek kombinował, jak by tu się nazwać. Fakt, że w zgłoszeniu trzeba było wpisać nazwę zespołu, zmusił go do jej wymyślenia. Byliśmy zespołem w gruncie rzeczy dwuosobowym, ja miałam szesnaście lat, Wojtek niecałe osiemnaście. Wojtek miał różne dziwne pomysły, w młodzieżowym duchu tamtych czasów, np. Outsiderzy, żeby podkreślić, że jesteśmy wolni, niezależni, w sensie absolutnie niepolitycznym, tylko swobodą taką młodzieńczą. Outsiderzy brzmieli trochę pretensjonalnie, więc narodziła się Wolna Grupa. A Bukowina? Wojtek był zafascynowany górami, Bieszczadami, wtedy jeszcze bardziej dzikimi niż dziś. Bukowina była w jego rozumieniu raczej poetycką krainą, którą sam wykreował, taką jego Arkadią. Był to też tytuł jednej z jego najwcześniejszych pieśni. Kiedy ją napisał, miał siedemnaście lat.
No i zaklasyfikowano Was do nurtu piosenki turystycznej...
Rzeczywiście, czasem jesteśmy kojarzeni z piosenką turystyczną, ale już Wojtek bronił się przed takim szufladkowaniem. Bo co to właściwie znaczy? Że są to piosenki, w których występują góry, chmury, plecak i trampki? Przecież to jest bez sensu. Ci, którzy znają twórczość Wojtka, na pewno nie powiedzą, że to są piosenki turystyczne. Wojtka interesowali ludzie przede wszystkim, niech będzie, że w tej przyrodzie. Ale wrażliwość na ludzi to była jego cecha najważniejsza. Opowiadał przede wszystkim o ludziach, których spotykał na szlakach.

Właśnie, jego najbardziej chyba znaną piosenką jest "Majster Bieda". Podobno ktoś taki istniał naprawdę?
Ta piosenka rodziła się w mojej obecności. Poznaliśmy w Bieszczadach Władka Nadoptę, samotnika, który żył w sposób, prawdę mówiąc, trochę dziwny. Bieszczady nie były jeszcze tak masowo odwiedzane, jak dziś. Na przełęczy Wyżnej pod Połoniną Wetlińską, poniżej parkingu, miał budkę skleconą z desek człowiek, który sprzedawał turystom grzyby, jagody, trochę rogów jelenich. W zimie był zatrudniany jako palacz w kotłowni w Ustrzykach Górnych. I tak sobie żył, z dnia na dzień. Nie miał dowodu osobistego, co Wojtka bardzo fascynowało, prawdziwie wolny człowiek. Prosty, skromny, bardzo sympatyczny. Wojtkowi się spodobała taka postawa, taki wybór. Napisał pieśń, którą potem zaprezentował Władkowi. Władek nie był zadowolony, jakoś mu ten Bieda nie bardzo pasował. Potem się przekonał, kiedy ta piosenka sprawiła, że on się stał po czasie legendą bieszczadzką. Nakręcono o nim film, ludzie robili sobie z nim zdjęcia. Niedawno zmarł, a w piosence Wojtka żyje nadal.

W pewnym momencie Wolna Grupa Bukowina zamilkła...
To nastąpiło po ogłoszeniu stanu wojennego. Później występowaliśmy sporadycznie, kiedy Wojtek "skrzykiwał" nas. Tuż przed śmiercią Wojtka odwiedziłam go w jego krakowskim mieszkaniu i wtedy powiedział mi, że musimy na nowo zebrać zespół. To było akurat po powrocie z jego ostatniej podróży, tak pięknie opisanej przez Adasia Ziemianina w wierszu "Ostatnia ziemska podróż Wojtka Bellona do Włodawy". Już nie zdążyłam się dowiedzieć, jak on sobie wyobrażał tę wskrzeszoną grupę, jej repertuar. Może byłoby w nim więcej rocka, bo Wojtek miał wtedy okres, kiedy myślał, żeby robić muzykę bardziej dynamiczną, wprowadzić instrumenty perkusyjne, żeby to już nie było takie granie balladowe, gitarowe, turystyczne. Jego ukochany zespół to byli Rolling Stonesi. Bardziej przemawiali do niego jako niegrzeczni chłopcy, niż ci uładzeni Beatlesi w garniturkach. Na pewno miał nowe, duże plany. Niestety...

Nie przeczuwał śmierci?

To jest trudne pytanie, bo rok czy dwa lata przed śmiercią napisał wiersz "Jakże blisko zostało mi do końca tej podróży...", którą udało mu się jeszcze zaśpiewać na kolejnym festiwalu piosenki studenckiej w hali Wisły. Niektórzy sądzą, że to było jego pożegnanie z życiem ziemskim. Po śmierci przypominaliśmy sobie, co on powiedział. No tak, mówił, że czegoś nie zrobi, bo już mu się nie kalkuluje. Ale nie wiem, czy to rzeczywiście było przeczucie, człowiek mówi różne rzeczy. Choć ostatnie miesiące życia były dość straceńcze, więc... Nie wiem.

Wolna Grupa Bukowina powróciła dopiero po kilku latach od śmierci swego twórcy.
Dokładnie po siedmiu latach. To już była inna epoka, inne czasy. Znany krakowski menedżer, dziś już nieżyjący Andrzej Kuba Florek, zaproponował, że chciałby nam zrobić trasę dziesięciodniową z dwudziestoma koncertami. Na nasze wątpliwości odpowiedział, że nie ma się nad czym zastanawiać, bo on ma tę trasę już przygotowaną. Mieliśmy stracha, to był początek lat 90., czas przemian, ludzie nie mieli pieniędzy, naprawdę trudno było organizować koncerty. A jednak stara, sentymentalna publiczność okazała się wierna, to był niesamowity powrót. I tak gramy do dzisiaj. Czasem tylko, kiedy są jakieś nieuniknione trudne chwile w zespole, wtedy naprawdę strasznie żałuję, że go nie ma. On takie sprawy umiał rozwiązywać, a przede wszystkim nie dopuszczać do nich. To nie są jakieś przemyślenia, tylko taki pierwszy odruch: jaka szkoda...

Rozmawiał Marek Lubaś-Harny

Wojciech Bellon

Pieśniarz, poeta, kompozytor, człowiek, który wszędzie chodził z gitarą. Urodził się w 1952 roku w Kwidzynie. Koledzy z liceum, które kończył w Busku, zapamiętali go jako zapalonego turystę. Siadał przy ogniskach, grał i śpiewał ówczesne szlagiery, z czasem własne utwory. Pierwszy raz wystąpił publicznie z własnymi piosenkami latem 1971 roku razem z Grażyną Kulawik. Dostali jedną z głównych nagród. Tak zrodziła się Wolna Grupa Bukowina. Koncertowali po całej Polsce. W 1982 roku zespół zawiesił działalność. Przez krótki okres Bellon współpracował z "Wałami Jagiellońskimi".
Po odejściu z tej grupy występował samodzielnie, albo z gitarzystami "Bukowiny": Wojciechem Jarocińskim, Wacławem Juszczyszynem, Janem Hnatowiczem. Zmarł w Krakowie, w nocy z 3 na 4 maja 1985 roku.

Wybierz prezydenta Krakowa.**Oddaj głos już dziś**

Zobacz co mają do powiedzenia krakowianom**kandydaci na prezydenta**

Brutalne zbrodnie, zuchwałe kradzieże, tragiczne wypadki. Wejdź na**kryminalnamalopolska.pl**

60 tysięcy złotych do wygrania. Sprawdź jak. Wejdź na**www.szumowski.eu **

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska